Cichy Fragles

skocz do treści

Ech, co to był za sezon

Dodane: 29 maja 2008, w kategorii: Futbol

Mistrzem Polski jest Wisła
Wisła najlepsza jest…

…ale tylko w lidze, bo w obu krajowych pucharach poniosła porażkę i z zapowiadanych trzech koron zdobyła tylko jedną. Co gorsza, drużyna zanotowała wyraźny regres w porównaniu z rundą jesienną. Wyniki mówią same za siebie: z Legią 0-0, 0-1, 1-2 i 0-0; z Groclinem 0-0, 1-0 i 0-0; z Lechem 2-1; z Koroną 1-1. W sumie z dziewięciu wiosennych spotkań z ligową czołówką Wisła wygrała tylko dwa, podczas gdy jesienią pokonała wszystkich wymienionych przeciwników bez wyjątku, dodatkowo dwukrotnie wygrywając z Zagłębiem Lubin. Trudno ten wiosenny bilans uznać za zadowalający dla drużyny z ambicjami sięgającymi Ligi Mistrzów. W europejskich pucharach nie wystarczy umiejętność regularnego wygrywania z przeciwnikami typu Polonia Bytom – trzeba umieć wznieść się na wyżyny, a Wisła najwyraźniej tę umiejętność zatraciła.

Przyczyny? Zapewne nie bez znaczenia był fakt, że Wisła już jesienią praktycznie zapewniła sobie mistrzostwo i wiosną mogło brakować motywacji – ale czy to możliwe, żeby brakowało jej w meczach z Legią, nawet w finale Pucharu Polski? Nie wydaje mi się. Głównej przyczyny należałoby upatrywać raczej w odejściu Kosowskiego, który był niekwestionowanym liderem drużyny i – obok Brożka i Zieńczuka – jej największą gwiazdą. Klub nie dogadał się z nim jednak w kwestii zarobków, choć jesienią Kosowski grał praktycznie za darmo i chociaż w biznesie nie ma sentymentów, jakaś nagroda za to poświęcenie mu się należała. Cóż, może Łobodziński zdoła z czasem wypełnić lukę po nim, choć dużych pieniędzy bym na to nie postawił. Natomiast z całą pewnością żadnej luki już nie wypełni Matusiak, którego sprowadzenie okazało się całkowitą pomyłką.

I tu dochodzimy do drugiej przyczyny słabości Wisły, czyli polityki transferowej. Przerwa zimowa była idealnym okresem na solidne wzmocnienia – wypracowana jesienią przewaga pozwalała spokojnie się zająć budowaniem drużyny na przyszły sezon, bez wielkiej presji na aktualne wyniki. Tymczasem sprowadzono tylko dwóch w miarę klasowych zawodników, przy czym transfer Łobodzińskiego był łataniem dziury po Kosowskim, a Matusiaka wypożyczono raptem na jedną rundę. Teraz drużyna na gwałt potrzebuje wzmocnień (Brożek, choć poczynił spore postępy, sam przecież wszystkich bramek strzelać nie będzie), a czas właśnie się kończy, bo najpierw mamy Euro, a potem eliminacje LM za pasem i nowi zawodnicy będą mieli najwyżej parę tygodni na wkomponowanie się w drużynę. Owszem, można się w tym czasie jako tako zaaklimatyzować, ale różnica między paroma tygodniami a półroczem jest spora.

Kłopoty Wisły to jednak drobnostka w porównaniu ze Śląskiem Wrocław, który po fuzji z Groclinem dopiero zacznie budować jedną drużynę, tuż przed pierwszymi (i oby nie ostatnimi) meczami w Pucharze UEFA. Chyba że potwierdzą się doniesienia o jego rezygnacji. Nie napawa to optymizmem, ale i tak nadchodzący sezon powinien być dla polskich klubów lepszy od obecnego – bo gorszy już chyba być nie może. Nasi reprezentanci w pucharach polegli w tym sezonie z kretesem. Zagłębie Lubin – bezradne w starciu z wicemistrzem Rumunii. GKS Bełchatów – wymęczony dopiero po karnych triumf nad przeciwnikiem z Gruzji i porażka z trzecią drużyną ligi ukraińskiej. Groclin jako jedyny coś zdziałał, eliminując rywali z Armenii (jedną bramką) i z Kazachstanu, by odpaść (po dwóch porażkach 0-1 z Crveną Zvezdą Belgrad) dopiero w… pierwszej rundzie Pucharu UEFA. Najstarsi górale chyba nie pamiętają, kiedy ostatnio nasz futbol upadł tak nisko. Piłkarze i trenerzy z ww. klubów nie mogli nawet rzucić swojego ulubionego hasła o „spotkaniu z klasowym rywalem, które będzie procentować”, bo wobec klasy owych rywali brzmiałoby to jak dowcip.

Z pozostałych drużyn najwięcej powodów do zadowolenia ma Legia – wicemistrzostwo i Puchar Polski, cztery kolejne spotkania z Wisłą bez porażki (pamięta ktoś poprzednią taką passę?), Roger w reprezentacji, wyraźne postępy młodych zawodników, których trener odważnie wprowadza do drużyny – słowem, wszystko wydaje się iść ku lepszemu. Jako kibic Wisły zaczynam się bać;-). Sporo do myślenia mają natomiast w Lechu, który niby robi jakieś postępy, ale ciągle dalekie od oczekiwań. Fuzja z Amicą Wronki nie przyniosła spodziewanych efektów – w zeszłym sezonie Lech był szósty, w obecnym czwarty, czyli zajął akurat takie miejsca, jak Amica w swoich dwóch ostatnich sezonach w ekstraklasie. Wygląda na to, że rację mieli pesymiści, którzy twierdzili, że z dwóch przeciętnych drużyn powstanie jedna przeciętna.

Miejmy nadzieję, że trochę lepsze efekty przyniesie fuzja Groclinu ze Śląskiem. Przeprowadzka Drzymały z Grodziska do Wrocławia to moim zdaniem najlepsza wiadomość tego sezonu – jeden z najsprawniejszych menedżerów w naszym futbolu przestał tracić czas w małym miasteczku, gdzie perspektywy miał bardzo ograniczone, i zdecydował się przenieść swój ogródek na dużo lepszy grunt, gdzie może wreszcie poważnie myśleć o budowie potęgi na miarę Wisły. Niestety, była to jedna z bardzo nielicznych dobrych wiadomości, podczas gdy złych mieliśmy w ostatnich miesiącach co niemiara.

Przede wszystkim korupcja. Po latach bajek o „czarnych owcach”, serwowanych nam przez PZPN, w końcu wyszło szydło z worka – liczba zatrzymanych „czarnych owiec” przekroczyła setkę, w „kryształowo czystej” ekstraklasie zaczęło w wyniku tych zatrzymań brakować sędziów, a „stuprocentowo uczciwą” rywalizację przesłoniły degradacje czterech pierwszoligowych klubów (na ogólną liczbę szesnastu) i nieoficjalne zapowiedzi, że na tej czwórce się nie skończy. Krótko mówiąc, potwierdziło się ponad wszelką wątpliwość, że korupcja nie jest w naszej piłce marginesem, lecz absolutną normą i standardem. A co na to PZPN? Cóż, potwierdziło się również ponad wszelką wątpliwość, że ta instytucja nadaje się tylko i wyłącznie do rozwalenia w drobny mak i zaorania. Wszyscy czołowi działacze jak zwykle zachowali dobry humor, żaden nie raczył choćby przeprosić kibiców, nie mówiąc już o podaniu się do dymisji. Żaden nie zaproponował jakichkolwiek zmian, które mogłyby ograniczyć korupcję. Żaden nie wykazał nawet najmniejszej chęci, by w ogóle z korupcją walczyć.

I nic dziwnego, bo walka z korupcją musiałaby być walką także z PZPN. Przecież skala łapówkarstwa jest tak wielka, że absolutnie każdy działacz (może poza jakimiś pojedynczymi przypadkami z najniższego szczebla) musiał wiedzieć, co jest grane – chyba żeby był ślepy i skrajnie naiwny. Mimo to przez długie lata PZPN nie reagował nawet na najbardziej ewidentne przekręty (albo pod presją mediów udawał, że reaguje), a wśród działaczy ze świecą szukać takiego, który by się z tej postawy wyłamywał. W takiej sytuacji trudno oczekiwać innego zachowania – przecież nie będą podcinać gałęzi, na której siedzą.

Niestety, gałęzi tej w ogóle prawie nikt nie zamierza podcinać, poza prokuraturą i mediami. Ani kluby, ani Ekstraklasa SA, ani Canal+, ani sponsorzy nie raczyli nijak zareagować na aferę korupcyjną. Z wyjątkiem Kolportera, który po zatrzymaniu Dariusza Wdowczyka wycofał się ze sponsorowania Korony Kielce. No, ale akurat taka reakcja nie jest specjalnym powodem do radości – szczególnie, że Korona była klubem o niemałym potencjale, z uzasadnionymi nadziejami na sukcesy, a obecnie, po degradacji i utracie sponsora, niewiele z tych nadziei zostało. Podobnie jak z nadziei na uzdrowienie polskiego futbolu – skoro całe środowisko chowa głowy w piasek, skoro PZPN uchwalił abolicję i rozprawił się z Wydziałem Dyscypliny, skoro na interwencję rządu nie ma co liczyć, to naprawdę trudno o optymizm. Prokuratura wprawdzie konsekwentnie robi swoje, ale nikt nigdy jeszcze nie wytępił korupcji metodami policyjnymi. Tu trzeba zmian systemowych, których nie będzie, bo skorumpowany system na to nie pozwoli. Błędne koło.

Druga po korupcji plaga naszego futbolu – stadionowe huligaństwo – również ma się dobrze. Na niechlubny tytuł największych debili sezonu bezapelacyjnie zasłużyli debile z warszawskiej „żylety” – zaczęli od rozróby w Wilnie, za którą UEFA wykluczyła Legię z europejskich pucharów (potem na szczęście zawiesiła wyrok); przez cały sezon w ramach swoistego bojkotu ostentacyjnie nie dopingowali swojej drużyny, nierzadko też bijąc normalnych ludzi, którzy jednak kibicować próbowali; na koniec wreszcie urządzili rozróbę podczas finału Pucharu Polski – i jeszcze się dziwią, że właściciele klubu ich nie lubią. Lubi ich za to PZPN, który pomimo protestów Legii wpuścił ich na wspomniany finał, by potem za rozróbę obwinić… Legię. Z czego wniosek, że poziomem umysłowym działacze od kiboli specjalnie nie odbiegają.

Po takim sezonie można tylko westchnąć (patrz tytuł) i mieć nadzieję, że następny będzie lepszy. Nawet reprezentacja, która zwykle poprawiała nam humor, tym razem dostarcza głównie irytacji po słabych meczach i stresu z powodu kolejnych kontuzji tuż przed mistrzostwami. Ale żeby już dłużej nie siać defetyzmu, na koniec coś milszego, czyli – moim skromnym zdaniem – ligowa bramka sezonu:

Szkoda, że Zieńczuk nie jedzie na Euro… Ech, znowu marudzę.


Komentarze

Podobne wpisy