Cichy Fragles

skocz do treści

Euro 2008 – 97% done

Dodane: 27 czerwca 2008, w kategorii: Futbol

Wadą mistrzostw jest to, że im bliżej końca, tym mniej się dzieje. Na początku dwa mecze dziennie, pod koniec jeden mecz na dwa dni i uciążliwe czekanie na ten ostatni, najważniejszy. Kto w nim wygra? Po półfinałach nie mam większych wątpliwości, że będą to Niemcy.

Wiem, że wszyscy na nich narzekają, a ich grę w półfinale ostro krytykuje nawet niemiecka prasa, ale dla mnie to właśnie ten mecz był dowodem wielkości tej drużyny. Po pierwsze, jak głosi stare sportowe porzekadło: nie sztuka wygrać, kiedy gra się dobrze – sztuka wygrać, kiedy gra się źle. Po drugie, w futbolu, jak w mało którym sporcie, kolosalne znaczenie ma psychologia – a w tej akurat kwestii Niemcy pokazali absolutne mistrzostwo Europy i świata.

Mecz zaczęli fatalnie – Turcy od pierwszych minut na nich wsiedli, wyprowadzając atak za atakiem, seryjnie strzelając na bramkę, aż po dwudziestu minutach potwierdzili swoją przewagę golem. Niemcy byli słabsi pod każdym względem, wyglądali jak Holendrzy w meczu z Rosją – ale mentalnie różnica była ogromna. Gdyby Holendrzy stracili bramkę po dwudziestu minutach, skończyłoby się pewnie pogromem, natomiast Niemcy pokazali stalowe nerwy i ze spokojem wyrównali. Potem znów dali się zepchnąć do obrony, ale psychologicznie już wygrywali.

Stalowe nerwy pokazali także w końcówce. Kiedy Klose strzelił na 2-1, nie sposób było nie zadać sobie pytania: Czy Turcy zdołają w czwartym kolejnym meczu odrobić straty? Zdołali. W dodatku tym razem nie zrobili tego w ostatnich sekundach, tylko na dobre sześć minut przed końcem. Jak tu utrzymać nerwy na wodzy, kiedy się traci z takim trudem wywalczone prowadzenie, i to z drużyną, która w trzech poprzednich meczach strzelała decydujące gole w ostatniej minucie? Jak tu nie myśleć o tej feralnej minucie, która zaraz nadejdzie? Niemcy potrafili. Ba, potrafili jeszcze sami strzelić w tej ostatniej minucie zwycięskiego gola. I kto to zrobił – ten sam zawodnik, którego błąd kosztował przed chwilą stratę prowadzenia. Wyobraża ktoś sobie, żeby Hiszpanie tak się podnieśli? Ja nie.

W finale Niemcy będą mieli jeszcze przewagę doświadczenia. Kilku zawodników grało już w finale (MŚ 2002), a prawie wszyscy pamiętają półfinał sprzed dwóch lat. Znają już smak porażek na najwyższym szczeblu, na pewno nie zadrżą im nogi w finale, a zarazem żaden z nich nie zdobył jeszcze żadnego trofeum – idealna mieszanka wybuchowa. Czy jednak Hiszpanie znajdą na nich sposób? Wątpię, bo jaki może być sposób na drużynę, która potrafi strzelić trzy bramki po trzech celnych strzałach i która dwukrotnie tracąc gola z rozpędzonymi Turkami, dwukrotnie potrafi im odpowiedzieć w ciągu pięciu minut?

Dochodzi jeszcze kwestia przygotowania fizycznego – Hiszpanie mają o jeden dzień mniej na odpoczynek, a to im dobra kondycja będzie bardziej potrzebna, bo oni na pewno nie wygrają na stojąco, wykorzystując jedyną stworzoną sytuację. Na pewno nie powtórzą losu Rosjan, których „holenderski cud” najwyraźniej kosztował więcej sił niż się wydawało, ale minus mają. Aczkolwiek sądząc po wynikach poprzednich finałów, nie należy tego dodatkowego dnia demonizować.

Podsumowując, gdybym musiał postawić swój majątek na ten mecz, stawiałbym bez wahania na Niemców – ale na szczęście nie muszę i nie postawię, bo w futbolu wszystko jest możliwe, a w tym turnieju już nie raz świat stawał na głowie, czego przykładem choćby bilans obu finalistów w fazie pucharowej: Niemcy 6-4, Hiszpania 3-0. Kto tu jest mistrzem beztroskiej ofensywy, a kto specem od kunktatorstwa?


Komentarze

Podobne wpisy