Cichy Fragles

skocz do treści

Przeczytane w lutym

Dodane: 29 kwietnia 2009, w kategorii: Literatura

Trzy paradoksy (Paul Hornschemeier)

Trzy paradoksy | Paul Hornschemeier (Kultura Gniewu)

Jeden z najdziwniejszych komiksów, jakie w życiu czytałem. A właściwie nie jeden, tylko pięć – bo tyle historii (każda rysowana innym stylem) się tu ze sobą przeplata. Główny wątek to urywek z życia twórcy komiksów imieniem Paul (bez wątpienia alter ego autora), który przyjechał w odwiedziny do rodziców, ale zamiast odpocząć, cały czas myśli nad fabułą swojego komiksu o chłopcu spotykającym potwora (druga historia, z wieloma alternatywnymi zakończeniami co chwila wymyślanymi przez autora) lub wspomina traumatyczną przygodę z dzieciństwa (trzecia historia). Podczas wizyty w sklepie spotyka sprzedawcę z blizną na szyi – o jej pochodzeniu dowiadujemy się z czwartej historii, a piąta, wtrącona w rozmowę Paula z ojcem opowiada o Zenonie z Elei, który wykłada ateńskim filozofom swoje słynne paradoksy i spotyka się z ostrą reakcją młodego Sokratesa.

Szczerze mówiąc, interpretacja tego wszystkiego jakoś mi nie idzie. Owszem, pole do popisu dla interpretatora jest tu spore, ale z której strony bym nie podchodził, zaraz mam wrażenie, że interpretuję raczej swoje wyobrażenia, co też autor mógł mieć na myśli, niż sam komiks. Przeczytałem kilka recenzji – i każdy rozumie wszystko po swojemu, a punktów stycznych praktycznie nie widać. Cóż, albo prawdziwe przesłanie jest za dobrze ukryte, albo może po prostu go nie ma, a całość jest tylko kpiną z krytyków doszukujących się na siłę drugiego dna;-).

Pomijając jednak te problemy, czyta się to nieźle – autor bardzo zręcznie miesza poszczególne historie (także na poziomie rysunków), stosuje ciekawe zabiegi formalne (jak choćby „dymki” nie mieszczące się w kadrze lub przez coś zasłonięte, gdy bohater zamyśla się i nie słucha rozmówcy) i wykazuje się godną uznania dbałością o szczegóły (widać na przykład, że układ mebli i przedmiotów w pokoju jest cały czas zachowany, włącznie z ledwo widocznym rysunkiem na kalendarzu). A w szczegółach tkwi może nie diabeł, ale parę ciekawych smaczków – przykładowo gdy chłopczyk z komiksu Paula (też zresztą imieniem Paul – ani chybi kolejne alter ego) lamentuje na widok potwora, że „wybrał złą drogę”, uważny czytelnik zauważy, że obie odnogi rozwidlenia prowadzą… w to samo miejsce. Z kolei jeśli się przyjrzeć tabliczce na drzwiach do biura ojca Paula, to wyczytamy na niej nazwisko „Hornschemeier” – przez co podejrzenie o autobiograficzny charakter opowieści zmienia się w pewność.

Na szczególną pochwałę zasługuje wreszcie historia o Zenonie i Ateńczykach, w której humorystyczna forma rodem z komiksów dla dzieci tworzy efektowny kontrast z poważną i mocno zastanawiającą treścią. Za tę historię zdecydowanie należy się duży plus. Reszta niestety takiego poziomu nie trzyma, a całość jest mimo wszystko zbyt chaotyczna i niejasna – co wprawdzie wydaje się być celowym zabiegiem, ale trochę za daleko posuniętym. Doceniam odwagę formalną autora, ale nad treścią należałoby jeszcze trochę popracować.

Ocena: 4+

Historia twojego życia (Ted Chiang)

Historia twojego życia | Ted Chiang (Solaris)

Przed zakupem tej książki zdążyłem się sporo nasłuchać, jaka to z tego Chianga wschodząca gwiazda i wielki talent – co wprawdzie przyjmowałem z przymrużeniem oka, ale poprzeczka oczekiwań i tak ustawiła mi się dość wysoko. Może ciut za wysoko – ale to w końcu zbiór opowiadań, więc autor miał kilka okazji, żeby ją przeskoczyć.

Zaczyna się obiecująco – bardzo zgrabnym opowiadaniem o budowie wieży Babel w alternatywnym świecie, w którym rzeczywiście sięga ona nieboskłonu, a z jej najwyższych pięter słońce, księżyc i gwiazdy ogląda się już od góry. Następny krok to przebicie się przez nieboskłon (jak się okazuje, jest on zrobiony z granitu) i odkrycie, co znajduje się nad nim – a odkrycie to będzie mocno zaskakujące…

Potem jest już, niestety, trochę słabiej – większość opowiadań sprawia wrażenie, jakby autor wpadł na fajny pomysł i postanowił go czym prędzej zrealizować, ale fabuły i jakiegoś głębszego przesłania już mu się za bardzo nie chciało wymyślać. Szczególny przykład zmarnowanej szansy to „Siedemdziesiąt dwie litery”, gdzie znów mamy świat oparty na odmiennych zasadach od naszego – dość powiedzieć, że kabała jest tam nauką ścisłą, a naukowcy zajmują się tworzeniem i udoskonalaniem golemów. Skojarzenia z „Innymi pieśniami” jak najbardziej wskazane, ale z realizacją jest już dużo słabiej – tam, gdzie Dukaj dopiero by się rozkręcał, Chiang już się zatrzymuje, wycisnąwszy ze znakomitego pomysłu ledwo pierwsze soki. Szkoda takiego niewykorzystanego potencjału.

Ale na koniec wreszcie mamy skok zdecydowanie nad poprzeczką. „Co ma cieszyć oczy” to zapis fikcyjnego filmu dokumentalnego o kaliognozji – zabiegu upośledzającym postrzeganie piękna i brzydoty u ludzi. W opisanej tam przyszłości wielu rodziców poddaje dzieci tej operacji, żeby oceniały ludzi po ich wnętrzu, nie po wyglądzie. Zabieg jest wprawdzie odwracalny, ale i tak budzi olbrzymie spory i kontrowersje – z jednej strony padają argumenty o równości i tolerancji, z drugiej o wolności i naturalnej potrzebie doświadczania piękna, a na to wszystko nakłada się polityka (pada bowiem postulat obowiązkowego poddawania się zabiegowi) i biznes (jedne branże zyskują na upowszechnieniu kaliognozji, inne tracą). Utwór bardzo ciekawy i dający do myślenia, a autorowi należą się pochwały za realizm wypowiedzi i obiektywizm w przedstawianiu racji obu stron.

Podsumowując – gdyby wszystkie teksty były tak dobre jak pierwszy i ostatni, nie byłoby wątpliwości, że mamy do czynienia z wielkim talentem i przyszłą gwiazdą. A tak pozostaje czekać na kolejne dzieła Chianga, które pokażą, czy stać go na regularne trzymanie wysokiego poziomu, czy też te dwa najlepsze opowiadania były tylko odosobnionymi wyskokami.

Ocena: 5-

Śnienie: Przez bramy z rogu i kości (Neil Gaiman)

Przez bramy z rogu i kości | Neil Gaiman (Egmont)

Jak nietrudno zgadnąć, jest to zbiór historii ze świata „Sandmana” – tyle, że bez samego Sandmana. Mamy tu całą gromadę postaci z nim związanych (Mervyn, Cluracan, Matthew czy Koryntczyk), a jego samego brakuje. Niestety, brakuje też klimatu, który znamy z jego przygód, a w dodatku wszystkie historie są sztampowe i dość przewidywalne. Broni się może tylko opowieść o Koryntczyku, ale mocno mnie zniesmaczyło to, co autor z nim zrobił – zamiast cynicznego psychopaty oglądamy smutnego typka, który pokutuje za swoje grzechy i lituje się nad swoimi ofiarami. Typowo amerykańskie podejście – skoro już czarny charakter zaczął trzymać z dobrymi, to trzeba go koniecznie wybielić, żeby wszystko było czarno-białe. Tfu.

Krótko mówiąc – odcinanie kuponów i nic więcej. Fanatycy mogą zaryzykować, ale raczej szkoda kasy.

Ocena: 3

Zobacz także: Lucyfer

Rysio snajper (Kurt Vonnegut)

Rysio snajper | Kurt Vonnegut (Zysk i s-ka)

Jeśli strzeli się z karabinu na oślep, gdzieś w powietrze, to jest raczej mało prawdopodobne, że kula trafi kogoś między oczy. Ale bohatera tej powieści rachunek prawdopodobieństwa trochę zawiódł – i niechcący został on mordercą. A że był wtedy niepełnoletni, do więzienia trafił jego ojciec, do którego należała broń. Zdarza się.

Potem matka głównego bohatera zmarła na raka mózgu, bo kominek, przed którym przesiadywała całymi dniami, przypadkiem miał wcześniej styczność z materiałami radioaktywnymi i sam przez to mocno promieniował. Zdarza się.

A jeszcze później na miasteczko, w którym się to wszystko działo, spadła bomba neutronowa i wszyscy jego mieszkańcy wyparowali. Też się zdarza…

Gdyby ktoś stworzył Generator Powieści W Stylu Vonneguta, istniałaby spora szansa, że na dobry początek wygenerowałby on właśnie taką książkę. Mamy tu chyba pełny przegląd ulubionych trików i motywów autora – równolegle opisywane wydarzenia z różnych czasów, druga wojna światowa, marni artyści, proza życia przerwana nagłą katastrofą, dziwaczne zbiegi okoliczności, ogólny bezsens życia, wszechświata i całej reszty, stoickie podejście bohatera do tego wszystkiego itd. – tylko sam autor jakby za bardzo nie brał w tym udziału. Wszystko to jakieś sztuczne, wtórne, bez wyrazu i na siłę. Najsłabsza powieść Vonneguta, jaką czytałem.

Ocena: 4-


Podobne wpisy