Cichy Fragles

skocz do treści

Przeczytane w marcu

Dodane: 25 czerwca 2009, w kategorii: Literatura

Zaraz, chyba miało być „w maju”. A nie, faktycznie w marcu. Cholera, jak ten czas leci.

Wysoki Zamek (Stanisław Lem)

Wysoki Zamek | Stanisław Lem (Agora)

[tom 14 Lemowej Kolekcji]

Autobiografia… A właściwie krótki (120 stron) wstęp do autobiografii – książka obejmuje bowiem tylko dzieciństwo i młodość autora, kończąc się na „pierwszym legalnym papierosie” po maturze. Matura ta miała miejsce w czerwcu 1939, ale o zbliżającej się wówczas wojnie nie ma tu prawie ani słowa. Pojawiają się wprawdzie wzmianki, że tego i owego zabili później Niemcy, mamy opis lekcji przysposobienia wojskowego (i smutną konstatację, że na nic się one zdały, jako anachroniczne), ale sam złowrogi termin „druga wojna światowa” chyba ani razu się w książce nie pojawia – w ostateczności zastępowany jest eufemizmami. Lem odsuwa ten temat jak może, prowokacyjnie wręcz urywając wspomnienia na wspomnianej maturze i tylko niedomówieniami sugerując późniejsze wydarzenia.

Przyczyny takiego podejścia widzę dwie. Pierwsza, to niechęć do wspominania wojennego koszmaru – tym bardziej, że zakończył się on opuszczeniem Lwowa na zawsze, a potem jego utratą przez Polskę, nad czym Lem ubolewał do końca życia. Druga przyczyna, to zapewne próba przedstawienia ówczesnego Lwowa w jak najjaśniejszym świetle, bez cienia nadchodzącej katastrofy. Próba dość udana, choć oczywiście nie sposób udawać, że wojna nie miała miejsca.

I was a monster – stwierdza Lem, wspominając swoje dzieciństwo. Zaiste, wzorem do naśladowania mały Staś nie był – notorycznie wtykał nos gdzie nie należało, z sadystyczną radością psuł wszystkie zabawki, a raz nawet nasikał do pozytywki (mgr Zyzak miałby o czym pisać, ale mam nadzieję, że nie przyjdzie mu to do głowy). Z drugiej jednak strony pasjami czytał mądre książki, konstruował rozmaite mechanizmy i generalnie zdolny był i pracowity, więc chyba aż tak tragicznie nie było…

…ale rewelacyjnie też nie jest. Owszem, trzeba docenić malownicze opisy przedwojennego Lwowa i rodzinnego domu autora, jak również jego dziecięcych przygód i pasji (szczególnie zamiłowanie do tworzenia fikcyjnych odznaczeń, zezwoleń, formularzy i całego „biurokratycznego imperium”), całość jednak jakoś mnie nie zachwyciła. Co tu dużo mówić, dość zwyczajne dzieciństwo w zwyczajnym mieście – choćby nie wiem jak pięknymi frazami je opisać, arcydzieło trudno z tego stworzyć.

Ocena: 4

Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza (Daniel Clowes)

Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza | Daniel Clowes (Kultura Gniewu)

Zaczęło się od tego, że Clay był w kinie porno i na wyświetlanym tam filmie zobaczył swoją zaginioną żonę. Pojechał do wytwórni, która ten film nakręciła, ale po drodze zatrzymała go policja. Policjanci spuścili mu łomot i narysowali mu na nodze uśmiechniętą buźkę. Clay obudził się w siedzibie sekty planującej globalną wojnę między kobietami i mężczyznami, potem z niej uciekł i w przydrożnym barze poznał Tinę – kelnerkę wyglądającą jak wielka ryba. Tina zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia, on jednak kontynuował poszukiwania i spotkał Billingsa, który mu wyjaśnił, że symbol na jego nodze to element światowego spisku o długiej historii – podobny rysunek udało mu się znaleźć m.in. na powiększonym zdjęciu Hitlera. Billings miał psa bez żadnych otworów w ciele, którego trzeba było karmić przez strzykawkę, ale pies go opuścił i przyłączył się do Claya. Ten jednak nie umiał go karmić, więc pies zdechł, a potem się okazało, że na jego grzebiecie, pod futrem, wytatuowana jest mapa prowadzącą do kolejnego gościa wtajemniczonego w spisek… A potem było jeszcze dziwniej.

Jeśli ktoś uważa, że powyższe streszczenie brzmi dziwacznie i bezsensownie, to bardzo słusznie uważa. Cały ten komiks niewiele ma bowiem wspólnego z logiką i zdrowym rozsądkiem – kojarzy się raczej z filmami Lyncha, tyle że jeszcze mniej w nim sensu. Jeśli ktoś to lubi, gorąco polecam. Tym, którzy wolą rzeczy trzymające się kupy, równie gorąco odradzam. Sam nie mam nic przeciwko nonsensowi, ale – jakkolwiek by to śmiesznie w tym kontekście zabrzmiało – w granicach rozsądku. A jeśli już poza tymi granicami, to przynajmniej bez udawania, że tu o cokolwiek poza nonsensem chodzi. Ale generalnie nie jest najgorzej – czyta się to bezboleśnie, autorowi nie brakuje chorej wyobraźni, a rysunki są całkiem przyzwoite. Tylko tyle i aż tyle.

Ocena: 4

Diamentowy wiek (Neal Stephenson)

Diamentowy wiek | Neal Stephenson (ISA)

W diamentowym wieku (czyli chyba dwudziestym drugim, jak można wnosić z niektórych dialogów) wytwarzanie dóbr materialnych nie jest już problemem – rewolucja nanotechnologiczna pozwoliła zwalić prawie wszystko na kompilatory materii, które wytwarzają dowolne przedmioty na zawołanie. Powszechnego szczęścia i dobrobytu jakoś to jednak nie zapewniło – biedota żyje trochę wygodniej, ale od bogatych nadal dzieli ją przepaść. Poza tym nanotechnologia przynosi także problemy – mikroskopijne roboty doskonale się nadają do permanentnej inwigilacji, jak również do celów militarnych. A ludzkość jest podzielona nawet bardziej niż w dzisiejszych czasach – do podziałów państwowych doszedł silny podział na społeczności, zwykle zamknięte w sobie i mniej lub bardziej gardzące resztą świata.

Jedna z tych społeczności to neowiktorianie. Jak sama nazwa wskazuje, kultywują oni tradycje wiktoriańskiej Anglii – ubiory, meble, styl życia, a nawet sposób wyrażania się. No i ówczesne zasady moralne, jakkolwiek by one nie przystawały do diamentowego świata. W celu wpojenia córce tych zasad i przekazania jej stosownej edukacji pewien bogaty neowiktorianin postanawia podarować jej książkę – nie byle jaką, ale interaktywną, korzystającą z najnowszych zdobyczy technologii, wyposażoną w sztuczną inteligencję i tak dalej. Książka byłaby jedyna w swoim rodzaju, gdyby nanoinżynier nad nią pracujący nie postanowił potajemnie zrobić kopii dla własnej córki. Postanowienie zrealizował z zachowaniem wszelkich środków ostrożności i uszłoby mu to na sucho, gdyby nie to, że książkę ukradziono – i sprawy wymknęły się spod kontroli…

Dla tych, którzy czytali „Zamieć” – klimat prawie ten sam (może ciut mniej geekowski), tylko trochę późniejsze czasy i drugi koniec świata (Chiny zamiast USA). Wolniejsza i mniej sensacyjna akcja, poza tym więcej podobieństw niż różnic. Generalnie jednak książka nieco słabsza od „Zamieci” – autor chwilami za bardzo popuszcza wodze wyobraźni, a za mało panuje nad fabułą.

Dla tych, którzy nie czytali – cóż, proza Stephensona jest dość specyficzna i trudno dobrze opisać jego styl. Za jego znak firmowy należy chyba uznać właśnie nieposkromioną wyobraźnię produkującą często dziwaczne pomysły, których autor nie waha się traktować poważnie. Żeby za bardzo nie spoilerować, wspomnę tylko o społeczności tworzącej meta-umysł, z ludźmi w charakterze neuronów. Ale żeby zrozumieć, na czym dokładnie polega wyjątkowość Stephensona, trzeba go po prostu poczytać. Z tym, że na początek sugerowałbym raczej „Zamieć”, w której to wszystko jakoś ładniej grało.

Ocena: 5-


Podobne wpisy