Cichy Fragles

skocz do treści

Najtrudniejsze pytania dla ateistów

Dodane: 6 września 2009, w kategorii: Nauka, Przemyślenia

Dwa tygodnie temu Adriano poprosił „wierzącą załogę Joggera” o podanie najtrudniejszych pytań, jakie można zadać ateistom. Wierząca załoga niespecjalnie się spisała – pytań pojawiło się niewiele, w większości banalnych, oklepanych i przede wszystkim bardzo prostych. Fakt, że zadanie nie było łatwe, bo i ciężko znaleźć pytanie, na które ateista nie odpowie, a wierzący będzie w stanie powiedzieć cokolwiek sensowniejszego niż „niezbadane są wyroki boże”. I vice wersa zresztą – mimo wysiłku pokoleń filozofów jak dotąd nie udało się znaleźć żadnych nieusuwalnych sprzeczności ani w teistycznej ani w ateistycznej wizji świata. Nie znaczy to jednak, że problemów mogących spędzić bezbożnikowi sen z powiek w ogóle nie ma. Są przynajmniej dwa, które spać mi wprawdzie nie przeszkadzają, ale przejść obok nich obojętnie się nie da.

Problem pierwszy: czym jest świadomość? Z punktu widzenia religii wszystko jasne – świadomość to po prostu dusza (czy też jej manifestacja), stworzona przez Boga, unikalna i niepoznawalna dla innych. Jeśli jednak podejdziemy do sprawy naukowo, robi się trudniej. Przede wszystkim: jak w ogóle wykryć istnienie świadomości? Wiemy, że sami jesteśmy istotami świadomymi (a ściślej rzecz ujmując, ja wiem, że jestem istotą świadomą), ale o innych można to tylko domniemywać per analogiam, co oczywiście może być tylko złudzeniem. W rzeczywistości wszyscy inni mogą być przecież bezdusznymi maszynami (zbudowanymi z białka, ale jednak) i nie ma żadnego sposobu, żeby się o tym przekonać.

Owszem, moglibyśmy się zadowolić intuicyjnym pojmowaniem świadomości, ale raz, że nasza wrodzona ciekawość na to nie pozwala, a dwa, że problem jest nie tylko teoretyczny – odkąd naukowcy pracują nad stworzeniem sztucznej inteligencji, nie sposób uciec od pytania: po czym poznamy, że ta sztuczna inteligencja rzeczywiście myśli i czuje, a nie tylko doskonale symuluje procesy myślowe? Jedno z drugim nie jest tożsame, o czym świadczy problem chińskiego pokoju. Jak zatem rozpoznać obecność świadomości? Na dzień dzisiejszy żadnego sensownego pomysłu nie ma i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie.

Na dobrą sprawę istnienie świadomości wydaje się bowiem do niczego niepotrzebne – na ile jesteśmy w stanie to stwierdzić, wszelkie nasze zachowania, emocje i procesy myślowe można sprowadzić do chemii i fizyki – nie ma ani żadnego elementu, który by wymagał istnienia świadomości, ani niczego, na co by świadomość mogła oddziaływać sama w sobie. Innymi słowy, choć świadomość bez wątpienia istnieje, nie widać żadnego powiązania między nią a światem fizycznym – a więc być może w ogóle nie jest ona naukowo poznawalna. Brzmi to niepokojąco, bo racjonalne spojrzenie na świat przyjmuje niepisane założenie, że świat jest poznawalny, a sukcesy nauki w odkrywaniu tajemnic wszelakich systematycznie nas w tym upewniają. Oczywiście istnieje możliwość, że i ten problem kiedyś rozgryziemy – bądź co bądź naukowcy dokonali już wielu rzeczy, które nie dalej jak sto czy dwieście lat temu wydawały się absolutnie niewyobrażalne – więc kto wie. Póki co jednak pytanie o naturę świadomości musi pozostać bez odpowiedzi.

Problem drugi: dlaczego w ogóle cokolwiek istnieje? Czy też, jak to ujął Leibniz: „dlaczego istnieje raczej coś niż nic”? Tu znów odpowiedź religijna jest banalnie prosta – wszystko zostało stworzone przez Boga, a Bóg istnieje, ponieważ jest bytem koniecznym i z definicji nie może nie istnieć. Można się oczywiście zastanawiać nad sensownością tej definicji, ale zawsze to jakaś odpowiedź. Bez wspomagania się takimi definicjami sprawa wygląda niestety niezbyt różowo – niektórzy filozofowie stoją na stanowisku, że nieistnienie niczego w ogóle jest logicznie niemożliwe, bo skoro Byt jest, a Niebytu nie ma, to Niebyt, jako nieistniejący, nie może być alternatywą dla Bytu – ale jak dla mnie brzmi to mało przekonująco, raczej jak żonglerka pojęciami niż sensowne wytłumaczenie. Tym bardziej, że nawet jeśli przyjmiemy tę odpowiedź, nadal pozostanie nam pytanie: dlaczego Byt jest taki, jaki jest?

Innymi słowy – jeśli nawet uznamy, że coś istnieć musi, to dlaczego jest to Wszechświat, a nie np. nieskończona próżnia? Nie chodzi mi tu oczywiście o czysto fizyczną stronę problemu, tylko metafizyczną: dlaczego zasady rządzące Wszechświatem są takie, a nie inne? Oczywiście istnieją koncepcje próbujące to wyjaśnić (m.in. teoria wieloświata), ale nie stanowią one ostatecznej odpowiedzi, a tylko podnoszą problem o jeden poziom wyżej – nadal bowiem można zapytać, dlaczego istnieje wieloświat, a jeśli i na to pytanie znajdzie się odpowiedź, to znowu będzie to tylko kolejny poziom abstrakcji, o którego przyczyny ponownie będzie można zapytać… i tak w nieskończoność.

Czy na pewno w nieskończoność? Też nie wiadomo. Być może istnieją jakieś Ostateczne Aksjomaty Bytu, poza które już z definicji wyjść się nie da – byłoby to jakieś rozwiązanie problemu, ale wówczas pojawia się nowy, nie mniej kłopotliwy. Pierwsze twierdzenie Gödla mówi bowiem, że system aksjomatów nie może być równocześnie zupełny i niesprzeczny, czyli jeśli w ramach danego systemu można ustalić prawdziwość każdego twierdzenia, to muszą w nim istnieć wewnętrzne sprzeczności, natomiast jeśli takie sprzeczności są niemożliwe, to muszą istnieć twierdzenia, których prawdziwości nie da się w ramach tego systemu ustalić. A zatem albo prawa fizyki (a właściwie metafizyki) musiałyby być wewnętrznie sprzeczne, czyli jak w „Lodzie” Dukaja coś mogłoby być prawdą i fałszem jednocześnie – albo też pewne prawa w ogóle nie dałyby się sformułować, a zatem znowu okazałoby się, że świat (a przynajmniej metaświat) nie jest całkowicie poznawalny. Tak źle i tak niedobrze. Chyba że – znów jak w „Lodzie” – logika nie jest stała, tylko może się zmieniać. Ale to już otwiera pole dla naprawdę niekończących się spekulacji.

Jak już jednak wspomniałem na początku, snu mi to z oczu nie spędza. Nauka jak dotąd doskonale sobie radzi z poznawaniem świata, więc można liczyć, że kiedyś i z tymi problemami zdoła się uporać. A jeśli nie – no cóż, najwyżej teistom pozostanie na koniec ta drobna satysfakcja;-).


Komentarze

Podobne wpisy