Cichy Fragles

skocz do treści

Relacja z Targów Książki w Krakowie

Dodane: 6 listopada 2009, w kategorii: Literatura

Targi Książki w Krakowie

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że targi trwają do końca weekendu, a relację piszę już teraz, bo jeden dzień mi wystarczył na ich gruntowne zwiedzenie. Jeśli więc ktoś chciałby się wybrać, to jeszcze nic straconego.

Plusy

Rabaty – pod tym względem jest naprawdę spory postęp. Wielu wydawców dawało nawet 20-30% zniżki, a 5-10% widziałem praktycznie co krok, podczas gdy jeszcze rok temu zdecydowana większość wydawców miała normalne ceny. Czyżby efekt kryzysu? Trochę wątpię, bo podobno na rynku księgarskim go nie widać. Ale mniejsza o przyczyny, liczy się efekt. A efekt jest taki, że wyprawa na targi zaczęła się naprawdę opłacać. Najbardziej wykazał się chyba PISM, w którym rabaty przekraczały nawet 40%. Oby tak dalej!

Dodatkowo, jak co roku, można było zyskać dodatkowe bonusy za oddanie starych książek dla bibliotek – jedna książka, jeden kupon – z czego oczywiście nie omieszkałem skorzystać. Tu też jest spory postęp – kupony honoruje już kilkadziesiąt wydawnictw, a nie kilkanaście, jak w poprzednich latach.

Czytniki – jeszcze rok temu całkowicie nieobecne, a dziś już widziałem całą gromadkę stoisk z nimi. Trzeba przyznać, że e-papier daje radę – jakość jest nad wyraz zadowalająca, odświeżanie trwa mniej niż sekundę, a czytanie nie powinno męczyć oczu zauważalnie bardziej niż zwykły papier. Rewolucja już blisko:-).

Niestety, cenowo nie jest dobrze – najtańsza taka zabawka kosztowała 800 złotych, a standardem było 1200-1500. Na jednym ze stoisk usłyszałem, że to wszystko przez to, że ekrany do czytników robi tylko jedna firma z Tajwanu, która zdziera z klientów ile wlezie, żeby się nachapać dopóki ma monopol. Trzeba zatem czekać, aż się pojawi konkurencja i ceny spadną do bardziej znośnego poziomu.

Na marginesie dodajmy, że prawie wszystkie czytniki wyglądały wypisz wymaluj jak iPod z rozdętym ekranem. Designerzy zdecydowanie nie wykazali się wielką inwencją.

Gry planszowe – pojawiły się dwa czy trzy lata temu i z roku na rok jest ich coraz więcej. Związek z książkami w zasadzie żaden, ale zawsze to dodatkowa atrakcja – tym bardziej, że na niejednym stoisku można sobie pograć. Zagrałem więc z jednym sprzedawcą w Abalone. Nie było łatwo, bo zasady gry poznałem tuż przed jej rozpoczęciem, a taktyki musiałem się uczyć na bieżąco – ale nauka poszła mi dobrze, bo po długich (półgodzinnych chyba) zmaganiach wygrałem 5-3 (gra się wprawdzie do sześciu, ale zgodziliśmy się, że szkoda już czasu na dobijanie), zyskując tym samym +10 do ego i +1 do bólu głowy;-).

Minusy

Układ – nie, nie ten, z którym walczą kaczyści, tylko układ stoisk. Łatwo się pogubić i praktycznie nie sposób tak zaplanować zwiedzanie, żeby niczego nie pominąć, a nie przechodzić tych samych odcinków po kilka razy. Wytyczenie optymalnej trasy mogłoby być niezłym zadaniem dla studentów informatyki (problem komiwojażera się kłania). Niestety, układ co roku jest taki sam i raczej nie ma co liczyć na zmiany.

Tłok – myślałem, że na tygodniu to będzie luz, a tu jednak dość ciasno. No, może „tłok” to ciut za dużo powiedziane, ale momentami trzeba się było przeciskać, szczególnie na skrzyżowaniach;-). Cóż, cena popularności.

Powrót – to już oczywiście kwestia niezależna od organizatorów, ale muszę dać upust swojej frustracji, jaką wywołał korek-gigant na Nowohuckiej. Ponad półtora godziny przeciskania się w tempie niemalże spacerowym wyprowadziłoby z równowagi nawet świętego, a ja zdecydowanie święty nie jestem, choć cierpliwość mam anielską.

Łupy

W sumie wydałem 179 złotych, a zaoszczędziłem 82 złote. Pełen sukces:-).


Komentarze

Podobne wpisy