Cichy Fragles

skocz do treści

Przeczytane wiosną

Dodane: 30 czerwca 2010, w kategorii: Literatura

W dzisiejszym odcinku:

  • Żmija (Andrzej Sapkowski)
  • Dokąd zmierza świat?
  • Zabójcza kuracja (Robin Cook)
  • Muzyka duszy (Terry Pratchett)
  • Dylan Dog: Zamek grozy / Dama w czerni

Żmija (Andrzej Sapkowski)

Żmija | Andrzej Sapkowski (SuperNOWA)

Lata osiemdziesiąte, Afganistan w środku wojny z radzieckimi „wyzwolicielami”. Placówka tych ostatnich w górach Hindukuszu, żyjąca od jednego straceńczego ataku mudżahedinów do drugiego, a między atakami umierająca z nudów. I pewnie nic by się w tej kwestii prędko nie zmieniło, gdyby nie to, że dowódca podczas patrolu napotkał złotą żmiję o hipnotyzującym spojrzeniu, które wywoływało dziwne wizje z przeszłości Afganistanu…

Najpierw był pięcioksiąg, potem trylogia, a teraz jeden krótki tomik – tendencja bardzo nieładna, bo pozwalająca przypuszczać, że na tym twórczość Sapkowskiego się skończy. Co gorsza, jakość idzie w parze z ilością: Wiedźmin był genialny, Narrenturm dobre, a Żmija – no cóż, najwyżej przyzwoita. Fabuła prościutka i przewidywalna, dialogi sztuczne, bohaterowie papierowi, a do tego nachalna propaganda poglądów autora na wojnę w Afganistanie. Poglądów sprowadzających się do stwierdzenia, że w tym ponurym kraju przegrał i Aleksander Wielki, i Brytyjczycy, i Armia Czerwona, więc taki sam los czeka teraz i wojska NATO.

Pomijając nachalność tej propagandy, jest ona zwyczajnie bzdurna, z czego Sapkowski – przecież spec od historii – musiał sobie zdawać sprawę. Tak dla Macedończyków, jak i dla Brytyjczyków Afganistan był celem drugorzędnym, o który po prostu nie chciało im się walczyć odpowiednio dużymi siłami, a nie miejscem niemożliwym do podbicia. Poza tym Afganistan bywał w swojej historii podbijany całkiem skutecznie, nierzadko na dekady czy stulecia – np. przez Partów, Kuszanów czy Mongołów. Wiem, Żmija to tylko fikcja literacka, nie traktat historyczny, ale jakieś minimum rzetelności wypadałoby jednak zachować – albo przynajmniej darować sobie ten epilog z polskimi żołnierzami, żeby całość nie miała takiego propagandowego wydźwięku.

Owszem, książka ma swoje mocne strony – świetny język, złośliwy humor, niezłe sceny batalistyczne, studium upadku moralności w warunkach ekstremalnych, krwawy bezsens wojny – ale wszystko to już mieliśmy i w Wiedźminie, i w Narrenturm, w dużo większych ilościach zresztą. Wypada mieć nadzieję, że Sapkowski nie pożegna się z czytelnikami w tak słabym stylu i napisze jeszcze coś lepszego. Może – dla odwrócenia wspomnianej tendencji – znowu trylogię?

Ocena: 4

Zobacz także: Historia i fantastyka

Dokąd zmierza świat?

Dokąd zmierza świat? (PISM)

Książka wydana z okazji 60-lecia Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, zawiera 27 esejów opisujących „główne procesy oraz potencjalne zmiany zasad i norm, które regulują zachowanie państw w relacjach birateralnych oraz w ramach instytucji i organizacji wielostronnych”, jak to mądrze podsumowuje przedmowa. Autorzy esejów to oczywiście pracownicy i współpracownicy PISM, tacy jak Adam Rotfeld, Marek Grela, Roman Kuźmiar, Henryk Szlajfer, Paweł Świeboda i wielu innych ekspertów. O poziom na pewno nie należy się więc obawiać – nie znajdziemy tu żadnych bredni o Niemcach czyhających na nasze ziemie zachodnie, tylko profesjonalne analizy z prawdziwego zdarzenia.

Teoretycznie jest super, ale w praktyce sporo do szczęścia brakuje. Przede wszystkim – wiele tekstów, np. o ewolucji prawa międzynarodowego, czyta się potwornie ciężko. Gołym okiem widać, że pisali je prawnicy, dla których pojęcie czytelności tekstu nie istnieje. Druga sprawa – niektóre eseje to w zasadzie tylko kompilacja powszechnie znanych faktów i opinii, bez jakichkolwiek odkrywczych spostrzeżeń, czy choćby jakiegoś zgrabnego podsumowania. Trochę też zgrzyta dobór tematów – wbrew tytułowi więcej tu jest o przeszłości niż przyszłości. Dość powiedzieć, że tylko jeden tekst traktuje o Chinach, a ani jeden o Indiach czy Brazylii. Jak dla mnie mogłoby też być mniej o NATO, a więcej o UE – choć to akurat kwestia gustu.

Podsumowując – publikacja mimo wspomnianych niedostatków godna uwagi, jednak czuję się trochę rozczarowany. Może za dużo oczekiwałem…

Ocena: 4

Zabójcza kuracja (Robin Cook)

Zabójcza kuracja | Robin Cook (Rebis)

Zaczyna się aż za pięknie – młode małżeństwo lekarzy przybywa do uroczego miasteczka na rozmowy o pracy w lokalnym szpitalu, rozmowy kończą się pozytywnie, szpital jest fantastycznie wyposażony i przyjazny dla pracowników, żyć nie umierać. Potem w szybkim tempie robi się coraz paskudniej – szpital ma problemy finansowe, zarząd dba bardziej o koszty leczenia niż o jakość, wypływają różne ciemne sprawki, a w dodatku pacjenci zaczynają jeden po drugim umierać z niewyjaśnionej przyczyny. Ale oczywiście koniec też będzie pozytywny – choć może nie piękny, bo trupów się trochę uzbiera.

Cóż dodać – czytadło bez grama ambicji, ale napisane naprawdę wzorowo. Cook to autor z tej samej parafii co Silverberg czy Crichton – bardzo sprawny warsztatowo, piszący lekko, łatwo i przyjemnie, bez jakichkolwiek wybojów, które mogłyby przeszkadzać w lekturze. Niezależnie od tego, co się akurat dzieje, czyta się to tak samo gładko i płynnie. Tylko fabuła mogłaby być trochę lepsza: po pierwsze, rachunek prawdopodobieństwa leży i kwiczy, bo od niewiarygodnych przypadków aż się roi; po drugie, strasznie drażni tępota bohaterów, którzy po całej serii zagadkowych zgonów potrzebują jeszcze olśnienia, żeby w końcu wpaść na pomysł, że ktoś tych pacjentów celowo zabija. Tak jakby było rzeczą całkowicie naturalną, że ludzie cierpiący na różne choroby nagle umierają z identycznymi objawami. Ale poza tym uwag nie mam, czytadło na plażę w sam raz.

Ocena: 5-

Muzyka duszy (Terry Pratchett)

Muzyka duszy | Terry Pratchett (Prószyński i S-ka)

Dobre kilka lat minęło, odkąd przeczytałem poprzednią powieść ze Świata Dysku. Nie żebym celowo go unikał – tak się po prostu jakoś składało, że zawsze ktoś wyprzedzał Pratchetta w kolejce do mojego księgozbioru – ale trochę też mi się jednak ten świat przejadł po kilkunastu tomach czytanych w tempie dwóch-trzech rocznie. Co by nie mówić o talencie Pratchetta, po jakimś czasie widać powtarzalność motywów, schematyczność fabuł, dość ograniczony repertuar pomysłów i – szczególnie w późniejszych tomach – lekkie rutyniarstwo. Fakt, trudno oczekiwać cudów inwencji przy dwóch powieściach rocznie. Nie da się taśmowo produkować arcydzieł.

Inna sprawa, że jak się ma świat-samograj i galerię żywych postaci, to i wysilać się już specjalnie nie trzeba, co dobrze widać na zestawieniu – praktycznie wszyscy najważniejsi bohaterowie (Rincewind, Śmierć, czarownice, strażnicy) zadebiutowali w pierwszych kilku tomach, a potem schemat jest już bardzo czytelny: bierzemy jakiś temat do obśmiania, rotacyjnie wybieramy bohaterów z zestawu i jazda. Biorąc pod uwagę, że nie doszedłem nawet do połowy cyklu, przeczucia mam nienajlepsze.

Jak nietrudno zgadnąć, „Muzyka duszy” wpisuje się w ten obraz idealnie – tym razem autor się naśmiewa z rock&rolla, a w rozpisce trafił mu się Śmierć. Niby fajnie, bo to mój ulubiony bohater ze Świata Dysku, ale w tej powieści akurat prawie go nie ma – znowu bowiem przeżywa kryzys egzystencjalny, więc gdzieś znika i trzeba go znaleźć, zanim stanie się coś złego. A stać się może wiele, bo światu znowu zagraża potężna siła, która posługuje się ludźmi przekonanymi, że nad nią panują. Wspominałem coś o ograniczonym repertuarze?

Ale nie przesadzajmy, nie jest źle. Trochę zbyt krytyczna mi wyszła ta recenzja, więc żeby nie było niedomówień – oczywiście czyta się to lekko, łatwo i przyjemnie, regularnie się uśmiechając. Kto nie zaliczył wcześniej kilkunastu tomów, na pewno powodów do narzekania nie znajdzie.

Ocena: 4+

Dylan Dog: Zamek grozy / Dama w czerni

Dylan Dog: Zamek grozy / Dama w czerni (Egmont)

Nie raz już chyba narzekałem na brak dobrych serii komiksowych, tym bardziej więc muszę pochwalić Egmont za wznowienie jednej z nich. Dylan Dog po długiej przerwie wraca, i to dwa razy grubszy (ale też prawie trzy razy droższy). Oby na dobre, bo ulubiony komiks Umberto Eco z pewnością na to zasługuje.

Dla niezorientowanych, którym hasło na Wikipedii wiele nie powie – główna przyczyna sukcesu serii to jej wyjątkowa przewrotność, zarówno w twórczym wykorzystaniu motywów popkulturowych (głównie z kryminałów i horrorów), jak i w fabule, która starannie wprowadza czytelnika w błąd, żeby jak najmocniej go w końcu zaskoczyć, perfidnie wywracając obraz wydarzeń do góry nogami. Czasem więcej niż raz.

W omawianym tomie oglądamy klasyczną scenerię z horroru – stary zamek, w którym bohaterowie (spadkobiercy zmarłego właściciela) muszą spędzić tydzień, żeby otrzymać spadek. Spadek bardzo wysoki, więc chętnie się wprowadzają, choć testament niedwuznacznie sugeruje, że mogą tego tygodnia nie przeżyć. I oczywiście szybko zaczynają ginąć jeden po drugim w tajemniczych okolicznościach. Dylan mocno się stara te śmierci racjonalnie wytłumaczyć – i trzeba przyznać, że wytłumaczenie, które w końcu znajdzie, będzie więcej niż zaskakujące.

Niestety, poza efektownym zakończeniem zdecydowanie nie jest to najlepszy tom DD, jaki czytałem. Historia, choć sprawnie opowiedziana, trochę się jednak ciągnie i przez długi czas niewiele to się różni od zwykłego horroru. Przeczytać warto, ale mogło być lepiej.

Ocena: 4+


Podobne wpisy