Cichy Fragles

skocz do treści

Fantastyka i futurologia (Stanisław Lem)

Dodane: 6 października 2010, w kategorii: Literatura

Fantastyka i futurologia | Stanisław Lem (Agora)

[tomy 23-24 Lemowej Kolekcji]

Największe dzieło Lema. Największe w sensie dosłownym – dwa tomy liczą sobie łącznie ponad 900 stron. A że nie jest to lektura lekka i łatwa, kawał życiorysu można przy tym stracić. Co jednak nie znaczy, że będzie to stracony czas;-).

Żeby się o tym przekonać, trzeba jednak trochę samozaparcia – szczególnie na początku, gdy po przydługim wstępie wypływamy na głębokie wody literaturoznawstwa (z elementami futurologii), w krzyżowy ogień takich terminów, jak „struktura semantyczna” czy „powiązania kauzalne”. Bez przygotowania lepiej się tam nie pakować, tylko najpierw przeczytać np. „Mój pogląd na literaturę”, poruszający zbliżone tematy nieco mniej wyczerpująco.

A jakie to tematy? Na początek język dzieła literackiego i problemy lingwistyczne związane z pisaniem o przyszłości (rozwój technologiczny a rozwój języka), następnie konstrukcja świata przedstawionego i sposoby kreowania światów nieistniejących (w SF stanowiących spodziewaną przyszłość naszego świata bądź racjonalną dla niego alternatywę), a na koniec najcięższa artyleria, czyli struktury (narracyjne, fabularne itp.) i metody kreacyjne utworów literackich – oczywiście ze szczególnym uwzględnieniem fantastyczno-naukowych. Wszystko to zdecydowanie bez taryfy ulgowej, więc chwilami nie ma lekko.

W tej ostatniej części Lem podejmuje też próbę stworzenia klasyfikacji pomysłów, na jakich SF się opiera. Próbę ciekawą i nadspodziewanie udaną – okazuje się, że niemal wszystko, co fantaści wykombinowali, możne dość gładko sprowadzić do złożenia kilku elementarnych operacji myślowych. Pozostaje pytanie, czy należy to traktować jako dowód mizerii intelektualnej fantastów, czy raczej jako przejaw geniuszu Lema, który zdołał w tak przemyślny sposób wymodelować podstawy tak szerokiej i różnorodnej dziedziny twórczości. Sam autor skłania się ku pierwszej odpowiedzi – bynajmniej nie z wrodzonej skromności, bo tą nie grzeszył.

W całym pierwszym tomie o fantastyce jest w sumie niewiele – poza jednym rozdziałem poświęconym twórczości Philipa K. Dicka nawiązania do SF pojawiają się sporadycznie, głównie dla zilustrowania stawianych tez. Zupełnie inaczej wygląda tom drugi (o sto stron cięższy od pierwszego, ale w lekturze już znacznie lżejszy), w którym zamiast ogólnych teoretycznych rozważań mamy przejście do konkretów, czyli wsparty licznymi przykładami przegląd problemów poruszanych przez fantastykę, najważniejszych autorów i dzieł gatunku, no i wreszcie krytykę gatunku jako takiego. Krytykę ostrą jak brzytwa i miażdżącą jak młot pneumatyczny, kończącą się stwierdzeniem, że SF to gatunek podrzędny, produkujący niemal wyłącznie tandetę dla ćwierćinteligentów.

Dla niezorientowanych w temacie: wbrew temu, czego można by się spodziewać, Lem – jedyny przedstawiciel SF naprawdę doceniony poza fantastycznym gettem – nie tylko nigdy nie chciał być misjonarzem tego gatunku, ale wręcz przeciwnie, odsądzał go od czci i wiary z gorliwością zahaczającą o fanatyzm, a na starość zaczął nawet wypierać się jakichkolwiek z nim związków. Brzmiało to kuriozalnie, jednak Lem potrafił z pełną powagą twierdzić, że z SF to on nie miał prawie nic do czynienia, co najwyżej w ramach błędów młodości napisał parę utworów z tego gatunku. Co prawda „parę utworów” oznaczało kilkanaście powieści i dziesiątki opowiadań, a ta „młodość” sięgała emerytury, ale kto by się tam przejmował takimi drobiazgami.

Owszem, w czasach pisania „Fantastyki i futurologii” (rok 1969) krytyczna ocena gatunku miała bardzo mocne podstawy – tzw. złoty wiek amerykańskiej SF był złoty tylko w kategoriach ilościowo-komercyjnych, natomiast artystycznie i intelektualnie była to raczej epoka meteorytu łupanego. Poza USA mało kto wówczas fantastykę tworzył, a autorów z ambicjami faktycznie można było ze świecą szukać – choć Lem zbyt starannie chyba nie szukał, skoro w całej książce nie wspomniał ani słowem o braciach Strugackich, którzy wprawdzie byli jeszcze przed „Piknikiem na skraju drogi”, ale parę godnych uwagi utworów już mieli na koncie. Trochę to dziwne, bo Lem doskonale znał rosyjski, utrzymywał kontakty z radzieckim środowiskiem literackim i raczej nie mógł o nich nie słyszeć. Ale może się mylę.

Od tamtej pory minęło już jednak trochę czasu, fantastów z ambicjami zaczęło przybywać (Zajdel, Vonnegut, Egan, Huberath, Dukaj, a i Strugackich Lem później zauważył i docenił), tymczasem opinia Lema o SF, zamiast się poprawiać, jeszcze się pogarszała i wyostrzała, osiągając w końcu stan bezrefleksyjnego potępienia en bloc fantastyki jako takiej, z łaskawym uwzględnieniem faktu istnienia Dicka i Strugackich (tudzież, w zamierzchłej przeszłości, Wellsa, Stapledona czy Bestera). Późniejszych autorów już niekoniecznie – wróbelki ćwierkały, że Dukaja czytać Lem ani myślał, bo skoro to SF, to musi być szajs. Inne wróbelki ćwierkały, że w końcu jednak się złamał, przeczytał i docenił, ale nie wiem, czy to prawda. Cóż, każdy geniusz ma jakieś swoje dziwactwa…

Wracając już jednak do książki, poza wspomnianą nieobecnością Strugackich razi też pewna dysproporcja w opisach – podejrzanie często zdarza się Lemowi szeroko (nawet przez kilka stron) rozwodzić nad marnością utworów dawno już dziś zapomnianych wraz z ich autorami (choć kto wie, kiedyś może i cenionych), a najbardziej uznanym dziełom SF poświęcać marne kilka zdań lub/i koncentrować się na ich słabościach, ledwie wspominając zalety. Przykładowo o twórczości Ursuli Le Guin dowiadujemy się tu głównie tego, że autorka nie wykorzystała pisarsko szansy, jaką była niezwykła biologia wymyślonej przez nią rasy. Cóż, może i nie wykorzystała, ale tego typu zarzut można przecież postawić każdemu pisarzowi świata, samego Lema nie wyłączając. Któż wykorzystał wszystkie szanse, jakie miał?

Ale dość już o tym. Ganiąc tendencyjność opisu, nie można jednak nie docenić dogłębnej znajomości tematu – Lem sypie nazwiskami i tytułami jak z rękawa, nawet drugorzędne tezy nierzadko ilustruje całą serią przykładów z szerokiego spektrum, wyczerpująco opisując różnorakie podejścia twórców do danego problemu i sposoby jego rozwiązania. Tylko chwilami trochę za dużo wymaga od czytelnika, gdy od niechcenia nagle powołuje się na tytuł, o którym poprzednio mówił sto stron wcześniej, a nie zadaje sobie trudu przypomnienia choćby słowem, co to było. Brak kombinacji ctrl+f odczuwa się w takich momentach dość boleśnie.

Trzeba też pochwalić szerokość spojrzenia na opisywane problemy – zanim autor wspomni, co na dany temat ma do powiedzenia SF, sam się na ten temat rozwodzi, opisując np. jego rolę w kulturze. Podejście bardzo słuszne – pisząc o literaturze, nie należy zapominać o świecie, który ta literatura opisuje. Szczególnie mi się spodobał wywód o postrzeganiu kosmosu na przestrzeni wieków, zmieniającym się w miarę rozwoju technologii pozwalających kosmos coraz sprawniej obserwować, a w końcu i stanąć z nim twarzą w twarz. Nie brakuje tu także spojrzenia filozoficznego – jak choćby wywody o paradoksach, jakie rozwój techniki wprowadza i będzie wprowadzać w nasze rozumienie rozmaitych pojęć.

Generalnie rzecz biorąc, lektura bardzo pouczająca – może nawet nie tyle o samej SF (bądż co bądź czterdzieści lat minęło i trochę się w tym getcie zmieniło), ile o teorii (i metateorii) literatury, że o rozlicznych kwestiach okołoliterackich i okołonaukowych nie wspomnę. Szkoda, że przez pierwszy tom trzeba się przegryzać z takim wysiłkiem, a w drugim znosić ostentacyjnie nieprzychylny stosunek autora do tematu – ale i tak jest to wielkie dzieło. Nie tylko objętościowo.

Ocena: 5


Komentarze

Podobne wpisy