Cichy Fragles

skocz do treści

I człowiek stworzył bogów (Pascal Boyer)

Dodane: 25 listopada 2010, w kategorii: Literatura, Nauka

I człowiek stworzył bogów | Pascal Boyer (Prószyński i S-ka)

Z czego wynika niezwykła popularność religii? Jak to jest, że na całym świecie, we wszystkich możliwych kulturach prawie każdy wyznaje jakąś wiarę, a ateizm (światopogląd teoretycznie bardziej naturalny) jeszcze parę wieków temu był praktycznie niespotykany? Gdyby religia była jedna i wszędzie ta sama, można by taki stan rzeczy tłumaczyć po prostu jej prawdziwością;-), ale nie – religii jest legion, przybierają one najróżniejsze formy, głoszą najróżniejsze treści i nie ma chyba twierdzenia, co do którego wszystkie by się zgodziły, za to multum fundamentalnych sprzeczności. Płynie z tego prosty wniosek, że ludzie odczuwają potrzebę wiary jako takiej, nieważne w co – ale skąd ta potrzeba się bierze? Dlaczego ludzie wierzą „grupowo”, a nie każdy w co innego? I dlaczego za wiarą zawsze idą jakieś rytuały i obrzędy?

Na te i inne pytania próbuje odpowiedzieć ta książka. Zaczyna jednak od kwestii podstawowej – czym właściwie jest religia? Autor szybko dochodzi do wniosku, podobnie jak Dennett w „Odczarowaniu”, że religię można uznać za szczególnie rozbudowany i sprawnie się replikujący mem – ale skąd ten mem się bierze i czemu się tak sprawnie replikuje, praktycznie niezależnie od konkretnej formy? To już dużo trudniejsze pytanie, a udzielenie satysfakcjonującej odpowiedzi wymaga gruntownej analizy problemu. I trzeba przyznać, że taką analizę faktycznie dostajemy – autor ani przez chwilę nie idzie na skróty, krok po kroku objaśniając powiązane z tematem zagadnienia. A jest tego sporo: procesy przetwarzania informacji przez mózg (wraz z ewolucyjnymi uzasadnieniami), systemy kojarzeniowe, psychologia poznawcza, komunikacja społeczna, teoria gier, elementy socjologii…

Już wiadomo, że nudzić się nie można, ale co z tego wszystkiego wynika? Spróbujmy to krótko streścić, zaczynając, za autorem, od kwestii poznawczych.

Mózg przyswaja sobie nowe pojęcia, korzystając z tzw. schematów pojęciowych (np. poznając nowy gatunek zwierzęcia, podświadomie zakładamy, że ma on wszystkie cechy typowe dla zwierząt, czyli je, śpi, krwawi po zranieniu, starzeje się itd.), co poza oczywistymi korzyściami otwiera także furtkę dla pojęć nie odnoszących się do żadnych realnie istniejących obiektów, jeśli opierają się one o jakiś schemat pojęciowy, nieznacznie tylko go modyfikując (np. duchy to istoty żywe wzbogacone o zdolność przenikania przez ściany). Pojęcia, które nie dają się wpasować w żaden znany schemat, są dużo trudniejsze do przyswojenia, o czym łatwo się przekonać np. ucząc się matematyki – można teoretycznie wiedzieć, czym jest liczba zespolona czy fraktal, ale intuicyjnie tego nie pojmować, jeśli nie umie się tej wiedzy odnieść do innych pojęć, najlepiej z życia wziętych.

Co to ma wspólnego z religią? Oczywiście idee religijne korzystają ze schematów pojęciowych ile wlezie, zwykle modyfikując nie więcej niż jeden czy dwa elementy, żeby nie zatracić intuicyjności – ale autor nie poprzestaje na tym spostrzeżeniu i wskazuje głównego „winnego” powstania religijności, upatrując go w… zarazkach. Co ma piernik do wiatraka? Otóż schemat pojęciowy zakażenia wykazuje rozliczne podobieństwa z bodaj najpowszechniejszą ideą religijną, jaką są niewidzialne istoty obserwujące nasze czyny i karzące za grzechy. Autor stawia tezę, że idea ta powstała przez podświadomą rozbudowę informacji, jakie człowiek pierwotny posiadał o chorobach zakaźnych: nie mają one żadnego widzialnego powodu, na dłuższą metę można dostrzeć pewne dość odległe związki przyczynowo-skutkowe (np. bliski kontakt z rozkładającymi się zwłokami może wywołać chorobę parę dni później, a spożywanie określonych ziół może chorobę uleczyć); związki te nie są jednak całkowicie pewne, nie sposób ich też logicznie wytłumaczyć.

Niewątpliwie coś w tym jest, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, jak często w prymitywnych ludach tłumaczy się choroby działaniem czarowników bądź złych duchów. Naturalna skłonność naszej podświadomości do antropomorfizacji wszelkich otaczających nas obiektów zapewne tak właśnie się objawiła wobec chorób zakaźnych – a gdy pojęcie magii czy duchów wyodrębniło się ze schematu pojęciowego, który uzupełniało, stając się samodzielnym schematem pojęciowym, łatwo już je było rozciągnąć na inne dziedziny życia, a z czasem i na problemy bardziej abstrakcyjne, typu działanie sił natury, powstanie świata czy życie pozagrobowe.

Co do tego ostatniego problemu, można jednak zapytać: skąd w ogóle pomysł, że po śmierci cokolwiek może nas jeszcze czekać? Nie mógł on przecież mieć podstaw empirycznych, więc może przez dość oczywiste skojarzenie śmierci ze snem? Autor proponuje tu inne wyjaśnienie, odwołujące się do innej cechy działania mózgu: w relacjach społecznych bezustannie analizujemy reakcje i uczucia innych ludzi, wczuwając się w nich i stawiając się na ich miejscu – a stąd już prosta droga do prób (podświadomych bądź świadomych) postawienia się w miejscu zmarłej osoby. Prób skazanych na niepowodzenie, więc owocujących wymyślaniem rozmaitych wyjaśnień, które potem można było wkomponować w religię…

W tym miejscu z kolei można zapytać, czemu praktycznie wszystkie religie łączą się jakoś ze śmiercią (a dużo słabiej z narodzinami), czemu pogrzeby i śluby nieodmiennie mają religijną oprawę, skąd ta oprawa się wzięła i tak dalej. Ale tu znowu odpowiedzi są dość złożone, a ja już się rozpisałem dość solidnie – może więc lepiej daruję sobie streszczanie wszystkiego (zresztą, po co mam w ten sposób odbierać komuś przyjemność z czytania samej książki?) i przejdę wreszcie do podsumowania.

Jak chyba można się domyślać, jest ono jak najbardziej pozytywne – w porównaniu ze wspomnianym na początku „Odczarowaniem” mamy tu różnicę klas zarówno pod względem dyscypliny myślenia, pogłębienia tematu, chłodnego spojrzenia (Dennett jasno sugerował, co osobiście sądzi o religii, Boyer jest pod tym względem dużo bardziej powściągliwy) jak i stylu pisarskiego. Rewelacji nie ma – gdzieś za połową książki trochę schodzi powietrze, autor zaczyna lać wodę i powtarzać tezy z wcześniejszych rozdziałów, generalnie też o socjologii nie pisze tak ciekawie jak o kognitywistyce – ale ogólnie jest więcej niż dobrze, więc polecam bez wahania.

Ocena: 5


Podobne wpisy