Cichy Fragles

skocz do treści

Cenzura to bzdura

Dodane: 18 grudnia 2010, w kategorii: Net, Przemyślenia

Cenzura internetu – słowa, które mrożą impulsy w światłowodach i nawet największych twardzieli przyprawiają o dreszcze. Zagrożenie większe niż wojny, terroryzm i globalne ocieplenie. Widmo nadchodzące coraz większymi krokami, pukające już do drzwi i zaciskające kościstą dłoń na kabelku sieciowym. Potworność, której nie boi się chyba tylko Chuck Norris.

No i ja.

Nie żebym był aż tak odważny – wręcz przeciwnie, przychylam się raczej do opinii Rincewinda, że odwaga to tylko takie ładniejsze określenie na niedobór instynktu samozachowawczego. Po prostu umiem spojrzeć na sprawę bez emocji, czego niestety miażdżąca większość internautów nie potrafi, przynajmniej w tym przypadku – wystarczy nawet delikatne trącenie struny, byle zapowiedź projektu zmiany przecinka w ustawie telekomunikacyjnej, a już na Onetach i Wykopach mamy takie eksplozje histerii, jakby co najmniej RedTube zamykali.

Nie jest to zresztą nic nowego – przewrażliwienie internautów na punkcie wolności to zjawisko chyba równie stare jak sam internet. Odkąd tylko państwa zaczęły zauważać istnienie sieci i jakoś ją regulować, internauci prawie zawsze reagowali histerycznie aż do bólu. Mało kto już pamięta, że kilkanaście lat temu sama perspektywa obowiązywania w sieci jakiegokolwiek prawa była przez wielu traktowana jak zapowiedź apokalipsy. Wierzcie lub nie, droga młodzieży, ale niektórzy w imię wolności sprzeciwiali się nawet delegalizacji spamu! Ba, niewinna moderacja na listach dyskusyjnych bywała traktowana jak przedsionek Gułagu, a już możliwość usuwania stron łamiących prawo miała nas – w powszechnej i praktycznie niekwestionowanej opinii – szybko doprowadzić do cenzury, o jakiej Orwellowi się nie śniło.

Dziś z tamtych strachów można się już tylko śmiać – usuwanie stron przez wiele lat nie tylko nie doprowadziło do żadnej katastrofy, ale nawet nie budzi już dziś praktycznie żadnych kontrowersji, bo przez ponad dekadę żadnych poważniejszych nadużyć w tej kwestii nie było. „Wolnościowcy” jednak wniosków nie wyciągnęli i jak kiedyś straszyli usuwaniem, tak dzisiaj straszą blokowaniem, używając w dodatku tej samej retoryki i tych samych argumentów. No i wciąż nie rozumieją paru podstawowych spraw.

Sprawa pierwsza: może trudno w to uwierzyć, ale internet to medium jak każde inne – i jak każde inne, bywa regulowany i poddawany ograniczeniom, które naprawdę nie muszą z definicji oznaczać wstępu do totalnej kontroli. Poziom swobody w sieci i tak jest bez porównania większy, niż w innych mediach. Czy ktoś sobie wyobraża np. instytucję, która by wydawała pozwolenia na prowadzenie stron WWW i praktycznie na podstawie swojego widzimisię mogłaby nakładać horrendalne grzywny za byle co, a wśród ustawowych obowiązków miałaby m.in. stanie na straży wartości chrześcijańskich? Ciarki po plecach przechodzą, toż to zamordyzm jak w Chinach albo i gorzej. A przecież dokładnie tym – tyle że w odniesieniu do radia i telewizji – jest Polsce KRRiTV. I coś nie słyszę, żebyśmy mieli cenzurę w tych mediach. KRRiTV ma oczywiście marną opinię (jak najbardziej zasłużenie), ale nikomu jej istnienie jakoś strasznie nie przeszkadza, choć potencjalnie mogłaby ona być narzędziem cenzury dużo ostrzejszej niż blokowanie stron.

A dlaczego nie jest? No właśnie, tu dochodzimy do drugiej sprawy, której bojownicy o wolność słowa w sieci nie rozumieją: żadne medium nie jest wyspą. Słyszał ktoś o reżimie, który by cenzurował tylko prasę, a pozwalał mówić wszystko w telewizji, albo odwrotnie? Ja nie słyszałem. Cenzuruje się bowiem treści, nie media – jeśli czegoś nie można powiedzieć w radiu, to w gazecie, telewizji czy w sieci również. Cenzura ograniczona tylko do jednego medium nie ma żadnego sensu, bo zakazane treści po prostu wypłyną w innych mediach, w dodatku w towarzystwie ataków na władzę ograniczającą wolność słowa.

Zagrożeniem nie jest więc możliwość usuwania stron, blokowania ich, odcinania od sieci czy co tam jeszcze przeraża internautów – to wszystko tylko narzędzia, same w sobie nie determinujące sposobu ich użycia, jak przysłowiowy nóż, który może posłużyć zarówno do krojenia chleba, jak i do morderstwa. Zagrożeniem jest – jak zawsze – możliwość dojścia do władzy kogoś, kto rozmontuje demokrację i weźmie pod but wszystkie media. Niekoniecznie zresztą zaczynając od netu, bo ten jak dotąd nie ma większego wpływu na politykę, szczególnie w Polsce.

Wszystko to, co powyżej napisałem, nie oznacza oczywiście, że w ogóle nie widzę zagrożeń i wierzę w dobre intencje polityków. Nic podobnego – nawet najbardziej demokratyczna władza świata miewa nieczyste intencje i potrafi się dopuszczać ciężkich nadużyć, więc trzeba jej uważnie patrzeć na ręce. Powiem więcej: wobec polityków nawet paranoja jest mądrzejszą postawą niż zaufanie. Trzeba tylko znać proporcją, mocium panie, żeby nie skończyć jak ten pastuszek, który tyle razy ostrzegał przed nieistniejącymi wilkami, że kiedy w końcu wilki faktycznie przyszły, na krzyki zagryzanego pastuszka nikt już nie zwrócił uwagi.


Komentarze

Podobne wpisy