Cichy Fragles

skocz do treści

Arystoteles vs Platon

Dodane: 17 stycznia 2011, w kategorii: Literatura, Nauka

(nie mylić z Aliens vs Predator)

Z pewną taką nieśmiałością sięgnąłem po nową (nową zeszłej wiosny, a teraz już starą, a nawet dawno zakończoną) kolekcję GW. Z jednej bowiem strony każda inicjatywa na rzecz podnoszenia poziomu intelektualnego społeczeństwa jest cenna (szczególnie w dzisiejszych czasach postępującej kretynizacji), ale z drugiej strony dzieła filozoficzne to wyjątkowo ciężka lektura i większość nabywców pewnie przez nią nie zdołała przebrnąć, a niektórzy mogli się wręcz zniechęcić do filozofii w ogóle. Sam po lekturze pierwszych czterech tomów mam mieszane uczucia i sporo wątpliwości co do sensu sięgania po kolejne tomy – no ale pożyjemy, zobaczymy. A póki co przyjrzyjmy się dziełom dwóch ojców filozofii, jakkolwiek by to określenie dwuznacznie nie brzmiało.

Zachęta do filozofii, Fizyka (Arystoteles)

Zachęta do filozofii, Fizyka | Arystoteles (Agora)

Dlaczego warto zajmować się filozofią? Arystoteles wali z grubej rury: „filozofia (…) jest największym dobrem i jest łatwa do opanowania, tak iż pod każdym względem godna jest tego, ażeby się nią ochoczo zająć”, a zresztą „wszystko poza tym jest bezsensowne i bezwartościowe”. Trudno na takie dictum nie zareagować kpiącym uśmiechem, ale jeśli pominąć momenty, kiedy autora trochę ponosi, trudno „Zachęcie do filozofii” coś zarzucić – krótki, bardzo zgrabny i starannie skonstruowany wywód faktycznie może być niezłą zachętą, jeśli nawet nie do filozofii, to przynajmniej do myślenia i dążenia ku mądrości.

Dużo ciekawiej jednak prezentuje się „Fizyka”. Dopiero tutaj Arystoteles rozwija skrzydła i daje pokaz filozoficznego rozumowania, dogłębnie analizującego wszystkie potrzebne pojęcia i trzymającego się żelaznej dyscypliny myślenia, gdzie każda teza musi być przemyślana, a każda definicja starannie sformułowana – aczkolwiek do ideału trochę brakuje, zdarza się parę razy przyjmowanie wątpliwych tez jako oczywistych oczywistości, lub nieprecyzyjne rozumienie pojęć. A pojęcia, którymi „Fizyka” się zajmuje, to m.in. byt, materia, forma, przyczynowość, celowość, przypadek, czas, przestrzeń, próżnia, ruch…

Rozważania te nie całkiem dotyczą fizyki w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Arystoteles zajmuje się raczej kwestiami z pogranicza fizyki i metafizyki, rozważając np. czy czas i przestrzeń można dzielić w nieskończoność na coraz mniejsze części, czy też mają one „ziarnisty” charakter, i co wynika z obu możliwych odpowiedzi – przy okazji daje odpór Zenonowi z Elei, jako że w obu przypadkach jego sławne paradoksy tracą sens. Jeśli bowiem możliwy jest podział w nieskończoność, to możliwe jest także przebycie nieskończonej liczby odcinków w skończonym czasie, a jeśli istnieją najmniejsze niepodzielne cząstki, to nie można z nich utworzyć nieskończonej liczby odcinków.

Generalnie rozumowanie Arystotelesa sprawdza się nieźle – w tych punktach, które od jego czasów poddały się naukowej weryfikacji, w większości przypadków jego przypuszczenia okazały się słuszne. Wbrew temu, co by można pomyśleć po lekturze „Innych Pieśni” Dukaja, świat według Arystotelesa nie różni się zbyt mocno od naszego. Bolesnym wyjątkiem jest, niestety, ruch – kwestia, której analiza zajmuje (co za pech) blisko połowę „Fizyki”, a w której intuicja zawiodła wielkiego filozofa na całej linii. Fakt, że przez kolejne dwa tysiące lat zawodziła ona wszystkich, dopóki nie pojawił się Newton – no ale się pojawił i nie da się o jego odkryciach zapomnieć na czas lektury. Ale przymrużyć oko można – i jeśli się tak zrobi, to ocena całości będzie zdecydowanie pozytywna.

Ocena: 4+

Etyka wielka, Poetyka (Arystoteles)

Etyka wielka, Poetyka | Arystoteles (Agora)

Drugi tom z dziełami Arystotelesa jest znacznie cieńszy od pierwszego – zarówno dosłownie, jak i w przenośni. „Etyka wielka” to zbiór zaleceń niewątpliwie słusznych, ale i banalnych (choć kto wie, może w tamtych czasach takie nie były), sprowadzających się do stwierdzenia, że we wszystkim trzeba umieć znaleźć złoty środek – nie być zbyt surowym ani zbyt wyrozumiałym, zbyt skąpym ani zbyt rozrzutnym, zbyt dowcipnym ani zbyt poważnym itd. Wszystko fajnie, ale jak ten złoty środek znajdować? Tego się nie dowiemy, bo i żadnej uniwersalnej zasady nikt tu nigdy nie wymyśli – wiadomo, że koniec końców i tak trzeba użyć własnego rozumu i sumienia, a nie zdawać się na jakiekolwiek kodeksy. Ale tyle to wiedziałem i przed lekturą.

Natomiast „Poetyka” – cóż, jest dość krótka i na tym w zasadzie kończą się jej zalety. Opis zasad rządzących grecką tragedią i komedią, ówczesną poezją i epopeją, dla historyków sztuki czy literaturoznawców może być ciekawy, ale dla reszty ludzkości niespecjalnie. Nie ma tu żadnych opinii autora o temacie, żadnych wywodów o sensie czy znaczeniu sztuki, słowem – żadnej filozofii, jedynie suchy akademicki wykład, w sam raz dla studentów starożytnej ASP, którzy i tak pewnie by go w większości przespali. Nie wiem, jaki był sens umieszczania tego tekstu w książce – chyba tylko pogrubienie jej, żeby przynajmniej dosłownie nie była zbyt cienka.

Ocena: 3

Uczta, Polityk, Sofista, Eutyfron (Platon)

Uczta, Polityk, Sofista, Eutyfron | Platon (Agora)

Dialogi Platona mają jedną zasadniczą wadę: de facto nie są dialogami. Trudno bowiem mówić o dialogu, jeśli prawie każda wypowiedź ciągnie się przez kilka stron – jak w „Uczcie”, gdzie Sokrates i jego przyjaciele kolejno wygłaszają podniosłe przemówienia na cześć Erosa, a tylko chwilami rzeczywiście ze sobą rozmawiają. No ale to w końcu dialog filozofów, więc nie czepiajmy się szczegółów;-). Niestety, za wiele ciekawego do powiedzenia nie mają – pod rozbuchaną formą kryje się niewiele treści, mocno zresztą mętnej i banalnej. Dopiero gdy na koniec przemawia Sokrates, staje się jasne, że ten utwór nie na cześć Erosa powstał, tylko na cześć Sokratesa, który na tle słabych poprzedników może tym wyraźniej zaprezentować swoją mądrość i talent krasomówczy, przy okazji wykazując niekonsekwencje i wewnętrzne sprzeczności w ich przemówieniach.

Panegirykiem na cześć Sokratesa jest także „Eutyfron” – jedyny „prawdziwy” dialog w tym zbiorze. Tytułowy Eutyfron to dewot i oszołom, powołujący się dla uzasadnienia swoich czynów wolą bogów, której to woli nie potrafi zbyt sensownie opisać, bo rozumu, jak to zwykle w tym towarzystwie bywa, za wiele nie ma. Sokrates błyszczy więc na jego tle, bez większego wysiłku obalając jego wywody, wpędzając go w ślepe uliczki i popychając do zaprzeczania własnym słowom. Niestety, sam żadnych odkrywczych tez nie formułuje, ograniczając się do punktowania błędów oponenta. Cóż, w dobie internetu, gdzie takich Eutyfronów można znaleźć na pęczki, trudno się tym dialogiem zachwycać – wiadomo bowiem, że do ośmieszenia idioty nie trzeba być zaraz Sokratesem, w zupełności wystarczy standardowy poziom oleju w głowie. Inna sprawa, że idiota taki, w przeciwieństwie do Eutyfrona, zwykle swojej porażki nawet nie dostrzega.

O dwóch pozostałych dialogach trudno cokolwiek dobrego powiedzieć. Po pierwsze, fatalna forma – jeden z rozmówców prowadzi monolog, a drugi tylko mu co chwila przytakuje, lub czasem prosi o wytłumaczenie jakiegoś stwierdzenia. Efekt tym gorszy, że te przytaknięcia następują regularnie co dwa-trzy zdania, przez co wywód niemiłosiernie się rozciąga powtarzanymi co parę linijek nic nie wnoszącymi wstawkami typu „Tak”, „Tak jest”, „Oczywiście”, „Jakżeby inaczej” i rzadszymi „Jakże to?”, „Nie rozumiem”, „Powiedz to jaśniej”… Sensu w tym żadnego – gdyby ten rozmówca chociaż czasem się z czymś nie zgodził lub wyłożył własny pogląd, byłby z niego jakiś pożytek, a tak mamy kukiełkę, która tylko przeszkadza w czytaniu.

Po drugie, treść również zawodzi – w obu przypadkach mamy nudne i żmudne konstruowanie definicji tytułowych terminów, a efekty są dalekie od satysfakcjonujących. Przykładowo definicja działalności, jaką się zajmuje sofista, brzmi w swojej ostatecznej postaci następująco: „imitatorstwo doprowadzające do sprzeczności, a należące do części dwulicowej wywoływania mniemań, która należy do stwarzania złudnych wyglądów, wyróżnionego w stwarzaniu wizerunków, w umiejętności nie boskiej, lecz ludzkiej, rodzaj twórczości wyróżniony w dziedzinie słów jako jej cząstka kuglarska”. Cóż, może dla starożytnych Greków takie definicje brzmiały sensownie…

Ocena: 4-

Państwo (Platon)

Państwo | Platon (Agora)

Od dawna wiedziałem, że Platon bywa nazywany ojcem totalitaryzmu, ale zawsze uważałem to za retoryczną przesadę. Po lekturze jego najsłynniejszego dzieła nie mam jednak wątpliwości, że mocno się pomyliłem. Przedstawiona tu koncepcja państwa rządzonego przez kastę filozofów od początku zapowiada się niemiło, a w miarę poznawania kolejnych szczegółowych rozwiązań włos się jeży na głowie coraz bardziej. Całkowita i niczym nieograniczona władza państwa nad ludźmi, odpowiedzialność rządzących przed kimkolwiek zerowa, regulowanie wszystkich dziedzin życia od kołyski po grób, rygorystyczna cenzura (Platon szczegółowo wylicza, jakie fragmenty należy wyciąć z Iliady, żeby to dzieło nie odstawało od jedynie słusznej ideologii) i kontrola państwa nad kulturą, nie wyłączając nawet muzyki… Zgroza.

A do tego traktowanie wszystkich obywateli całkowicie instrumentalnie – nawet członków kasty rządzącej, których żywot miałby być według projektu nader skromny i raczej nie do pozazdroszczenia, żeby nie przyciągać karierowiczów. Ciekawe skądinąd, jak autor zamierzał to wyegzekwować i uniemożliwić rządzącym zmianę takiego stanu rzeczy na wygodniejszy dla nich – ale tego się nie dowiemy, bo Platon, jak każdy rewolucjonista, ani myśli zniżać się do praktycznego myślenia; zamiast tego woli teoretyzować i wygłaszać prawdy objawione, z którymi się nie dyskutuje. W jego wyśnionym ustroju wszystko ma być idealne, bo tak mówi teoria – a słowo „praktyka” bodaj ani razu się w książce nie pojawia.

Niektóre pomysły zwalają zresztą z nóg nawet w teorii – przykładowo państwo miałoby odgórnie ustalać, kto z kim ma utrzymywać stosunki seksualne (!), dla uniknięcia sporów na tym tle decyzja byłaby podejmowana drogą losowania (!!), ale wyniki tego losowania miałyby być odpowiednio fałszowane (!!!), żeby najbardziej wartościowi obywatele płodzili dzieci między sobą. Nie muszę chyba dodawać, że dzieci najsłabiej rokujące byłyby spartańskim zwyczajem zabijane dla dobra państwa. Doprawdy, przy utopii Platona nawet Związek Radziecki sprawiałby wrażenie państwa całkiem liberalnego.

Owszem, nie cała książka jest tak tragiczna – oprócz utopijnej wizji państwa zawiera i rozważania na inne tematy (to tutaj pojawia się sławna koncepcja jaskinii filozofów czy świata idei) – ale nieliczne mądrzejsze fragmenty nie są w stanie uratować całości, którą można ocenić wyłącznie negatywnie.

Ocena: 3-

Końcowy werdykt: co tu dużo mówić – korespondencyjny pojedynek jednogłośnie wygrywa Arystoteles.


Komentarze

Podobne wpisy