Cichy Fragles

skocz do treści

Przeczytane w 2010

Dodane: 3 lutego 2011, w kategorii: Literatura

W dzisiejszym odcinku:

  • Wiek żelaza (J. M. Coetzee)
  • Inna Ziemia (Philip K. Dick)
  • Lucyfer 5-6
  • Al-Kaida i korzenie nowoczesności (John Gray)
  • Lituma w Andach (Mario Vargas Llosa)
  • Kroniki birmańskie (Guy Delisle)
  • Myślenie konstytucyjne (Wojciech Sadurski)
  • Blaze (Stephen King)
  • spis treści;-)

Wiek żelaza (J. M. Coetzee)

Wiek żelaza | J. M. Coetzee (Znak)

To już trzecia z rzędu (według mojej kolejności czytania) powieść JMC, w której narratorem jest samotna kobieta z problemami osobistymi. Co więcej, tworzą one pewien logiczny ciąg: w „Foe” bohaterka była młoda, „W sercu kraju” opisywało życie od młodości do starości, a „Wiek żelaza” przedstawia starość i oczekiwanie na śmierć. Jeśli jeszcze dodać, że tak w „Foe”, jak i w „Wieku żelaza” ważną rolę odgrywa nieobecna (a może nawet nieistniejąca) córka bohaterki, to aż się prosi o zbiorczą interpretację tej nieformalnej trylogii.

Tyle tylko, że moja kolejność czytania ma się nijak do kolejności powstania ww. książek – „W sercu kraju” było wcześniej niż „Foe”, a całą trójkę rozdzielają inne tytuły – cała interpretacja zatem się wali już na wstępie. I na co mi było to sprawdzać? Może nawypisywałbym głupot, ale przynajmniej ładnie by mi się ułożyły w jedną całość, a i tak mało kto by się zorientował;-).

Bądźmy już jednak poważni, bo i powieść do humorystycznych zdecydowanie nie należy. Bohaterka – staruszka umierająca na raka – pisze długi list do córki, która kilkanaście lat temu wyemigrowała do Ameryki. O ile w ogóle istniała – z całego listu nie dowiadujemy się o niej praktycznie niczego, nie ma tu prawie żadnych wspomnień na jej temat, ani słowa o wzajemnych relacjach, nawet jej imienia. I ani słowa o jej ojcu, co także zastanawia. Czy można zatem wierzyć autorce listu? Cóż, ona sama deklaruje: „Ten list nie jest obnażaniem własnej duszy. Odsłania pewne prawdy, ale nie są to prawdy mojego serca”.

A jakie prawdy odsłania? Przede wszystkim gorzkie i niepopularne – o starości, upadku dawnego świata, powszechnej obojętności wobec cudzego cierpienia… Nie są to jednak łzawe wynurzenia, lecz raczej zjadliwa krytyka – bohaterka do końca stara się nie poddawać rozpaczy, mimo otaczających ją nieszczęść i postępującego rozpadu wszystkiego co znała, mimo osamotnienia i rosnącego poczucia bezradności wciąż walczy, by odejść z godnością. Cóż – u kresu życia tylko to jej pozostało.

Tytułem podsumowania: nie jest to może arcydzieło (jak już kiedyś wspominałem, powieści JMC zawsze zostawiają u mnie jakiś niedosyt, podobnie i tym razem czegoś mi zabrakło do pełnej satysfakcji), można by się do tego i owego przyczepić, ale mniejsza o szczegóły – równie frapującej i dającej do myślenia książki dawno nie czytałem.

Ocena: 5-

Zobacz także: Foe, W sercu kraju


Inna Ziemia (Philip K. Dick)

Inna Ziemia | Philip K. Dick (Amber)

Ziemia przyszłości nie wygląda za dobrze – przeludnienie doprowadziło do tego, że ludzi masowo poddaje się hibernacji, w nadziei na rozmrożenie ich w „luźniejszych” czasach, a środowisko naturalne jest już niemal doszczętnie zniszczone. Nic więc dziwnego, że gdy bohaterowie przypadkowo znajdują przejście do rzeczywistości alternatywnej, w której Ziemia jest zamieszkana tylko przez garstkę dzikusów, wygląda to jak zbawienie, a kolonizacja natychmiast rusza pełną parą. Sytuacja szybko się jednak komplikuje – okazuje się bowiem, że dzikusy nie są tak prymitywne, jak się początkowo wydawało…

Gdzieś tak w trzech czwartych książki zanosiło się na to, że będzie to jedna z lepszych powieści Dicka – fabuła fajnie się rozwijała, napięcie rosło i ze strony na stronę robiło się coraz ciekawiej. Niestety, wszystko psuje katastrofalna końcówka, sprawiająca wręcz wrażenie, że pisał ją jakiś inny autor, który nie miał bladego pojęcia, co dalej zamierzał zrobić ten pierwszy. Dokończył więc jak umiał: wątki pozamykane na chybcika lub zwyczajnie urwane, główna zagadka rozwiązana tylko częściowo i po linii najmniejszego oporu, a zakończenie zupełnie bez wyrazu. Szkoda, wielka szkoda zmarnowanej szansy.

Ocena: 4

Zobacz także: Słoneczna loteria


Lucyfer 5-6

Lucyfer 5-6 (Egmont)

Mimo utraty mocy wygrać pojedynek z Amenadielem – załatwione. Odzyskać moc – załatwione. Sprowadzić Ellaine Belloc z powrotem z zaświatów, nie udając się tam osobiście – załatwione. Wszystko niby z problemami, ale i tak nadspodziewanie łatwo. Nuuuda.

Im dalej w las, tym mniej dobrego mogę powiedzieć o tej serii – a coraz więcej złego o scenarzyście, któremu chyba powoli wyczerpuje się inwencja, więc szyje fabułę coraz grubszymi nićmi, powtarzając w kółko te same zagrywki: ostentacyjne zapewnianie czytelnika, że coś jest białe, by w końcu okazało się jednak czarne, wpędzanie bohaterów w całkowicie beznadziejne sytuacje i ratowanie ich przez deus ex machina… Wszystko tak powtarzalne i schematyczne, że można by z tego zrobić podręcznik budowania fabuły dla początkujących. OK, przebłyski oryginalności się zdarzają, ale tylko na poziomie szczegółów, ogólny bieg wydarzeń nietrudno przewidzieć.

Tym niemniej równia pochyła to (jeszcze?) nie jest, raczej stabilizacja na trochę zbyt niskim poziomie, jak na początkowe oczekiwania. Nie jest tragicznie, ale biorąc pod uwagę, że do końca serii jeszcze pięć tomów, lepiej żeby jednak ten poziom trochę się podniósł.

Ocena: 4

Zobacz także: Lucyfer #1-#2, Śnienie, Lucyfer #3, Lucyfer #4


Al-Kaida i korzenie nowoczesności (John Gray)

Al-Kaida i korzenie nowoczesności | John Gray (Aletheia)

Rzadko kiedy zdarza się aż taki popis zmysłu biznesowego wydawcy: mały format, duża czcionka i marginesy, et voila – tekst, który na upartego dałoby się upchnąć na kilku stronach gazety, zajął ich prawie 180. Pogratulować inwencji.

Zawartość, choć krótka, jest jednak godna uwagi: John Gray (angielski filozof, nie mylić z Johnem Grayem od mężczyzn z Marsa i kobiet z Wenus) dowodzi, że Al-Kaida (i w ogóle islamizm) nie jest żadnym reliktem średniowiecza, jak to się przyjęło przedstawiać w mediach, lecz dzieckiem nowoczesności, tak samo jak faszyzm czy komunizm. Podobnie jak tamte ideologie, również islamizm stanowi utopijny projekt nowego ładu, którego powstanie ma być końcem historii i początkiem świetlanej przyszłości. I podobnie jak w tamtych przypadkach, budowa lepszego świata wymaga ofiar…

Książka zawiera również ostrą krytykę neoliberalnego ładu gospodarczego i przekonania, jakoby amerykański model ekonomiczny był jedynie słusznym i racjonalnym. Trzeba przyznać, że z perspektywy świata po kryzysie wiele fragmentów robi wrażenie – autor całkiem trafnie przewidział, że patologie systemu bankowego przy pierwszym mocniejszym spadku koniunktury doprowadzą do globalnej recesji, a wśród możliwych bezpośrednich przyczyn załamania wymienia… pęknięcie bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości. Gdyby ktoś pytał – książka powstała w roku 2003, kiedy obecnego kryzysu nie było widać nawet na dalekim horyzoncie.

Całość jednak rewelacyjna nie jest. Brak tu jakiejś myśli przewodniej: jest trochę o Al-Kaidzie, trochę o ekonomii, geopolityce, wojnach, rozwoju technologii – ale co właściwie autor chce nam przekazać, poza zbiorem uwag na różne tematy, trudno orzec. Mimo to książka bez wątpienia pozostaje godna uwagi.

Ocena: 4+


Lituma w Andach (Mario Vargas Llosa)

Lituma w Andach | Mario Vargas Llosa (Znak)

Kapral Lituma raczej nie chciałby być w Andach. Przynajmniej nie w roli jednego z dwóch stróżów prawa w robotniczej osadzie na kompletnym zadupiu, gdzie ciemny lud żyje w strachu przed duchami gór, a ludzie bardziej racjonalnie myślący – przed terrorystami ze Świetlistego Szlaku, którzy próbują budować najlepszy z ustrojów drogą mordowania podłych sługusów imperializmu (czyli w zasadzie kogo popadnie). Jest się czego bać, szczególnie gdy z osady zaczynają w tajemniczych okolicznościach znikać ludzie. Ale cóż, służba nie drużba. Można ją sobie co najwyżej nieco umilić wizytami w jedynej miejscowej knajpie i nocnym słuchaniem opowieści podwładnego Tomasita. Ma on o czym opowiadać – zdarzyło mu się bowiem zakochać w kobiecie mafiosa i oczywiście wynikło z tego wiele kłopotów. Ale cóż, serce nie sługa.

Trudno wskazać jakieś szczególne zalety tej powieści – fabuła banalna (poza pokręconą historią Tomasita i paroma oderwanymi scenkami prawie nic się tu nie dzieje), bohaterowie może nie papierowi ale i nie pełnokrwiści, żadnej poważniejszej głębi ani literackich fajerwerków nie ma (może poza zręcznie prowadzoną, dynamiczną narracją, ale to u Llosy standard), słowem: czytadło o niczym, chciałoby się powiedzieć. Trochę zresztą wyglądające jak efekt działania Generatora Powieści W Stylu Llosy: mamy tu i kpiny ze służb mundurowych, i peruwiański folklor, i burzliwy romans, i zbrodnię otoczoną zmową milczenia…

Ale uwaga: z jakiegoś bliżej niezidentyfikowanego powodu czyta się to naprawdę przyjemnie, wciągając się z każdą stroną i żałując, że tych stron tylko trzysta. Dziwne, ale prawdziwe. Zatem pomimo wszystkich powyższych zastrzeżeń polecam bez wahania.

Ocena: 5-

Zobacz także: Ciotka Julia i skryba, za co MVL dostał Nobla


Kroniki birmańskie (Guy Delisle)

Kroniki birmańskie | Guy Delisle (Kultura Gniewu)

Komiksowa relacja z rocznego pobytu autora w Birmie – jego żona pojechała tam pracować dla organizacji Lekarze Bez Granic, a on jej oczywiście towarzyszy (rysować można przecież wszędzie) i zajmuje się dwuletnim dzieckiem. Roboty niewiele, nie brakuje mu więc wolnego czasu na poznawanie egzotycznego kraju (lokalne realia, kultura i obyczaje, absurdy dnia powszedniego, doświadczenia z wojskową dyktaturą, a nawet nauka medytacji w buddyjskim klasztorze) i przelewania swoich wrażeń na papier.

Efekt budzi mieszane uczucia – jest tu kilka ciekawych historyjek czy spostrzeżeń, jednak zdecydowaną większość tomu wypełniają banalne wydarzenia typu awaria prądu, życie towarzyskie czy zmagania z biurokracją, które mogłyby mieć miejsce praktycznie gdziekolwiek na świecie (a już na pewno gdziekolwiek w Trzecim Świecie). Czyta się miło, ale w pamięć zbytnio nie zapada, nie powiem też, żebym się stąd szczególnie dużo dowiedział o Birmie. Ot, zbiór zabawnych historyjek, w większości bez jakichkolwiek podtekstów czy drugiego dna. Tym niemniej o warsztacie autora trudno złe słowo powiedzieć, więc przeczytać warto.

Ocena: 4+


Myślenie konstytucyjne (Wojciech Sadurski)

Myślenie konstytucyjne | Wojciech Sadurski (Rzeczpospolita)

Króciutki (sto stron) zbiór artykułów z roku 1994, gdy dyskusja nad kształtem konstytucji powoli wkraczała w decydującą fazę. Autor zabiera tu głos w takich sprawach jak tolerancja, równość szans czy wolność słowa, opisując te problemy i ich rolę w konstytucji z liberalnego punktu widzenia. Zwykle trudno się z nim nie zgodzić, ale też próżno tu szukać jakichś odkrywczych myśli – praktycznie wszystko to zostało już powiedziane zylion razy – choć domyślam się, że w tamtych zamierzchłych czasach, krótko po upadku komuny, dla wielu Polaków pewnie wciąż były to nowe i nieznane tezy. Dziś już raczej nie są (choć oczywiście nie wszyscy się z nimi zgodzili), więc można półżartem powiedzieć, że termin przydatności (ale nie ważności!) książki minął. Czyli poniekąd odniosła ona sukces:-).

Ocena: 4


Blaze (Stephen King)

Blaze | Stephen King (Prószyński i S-ka)

„Wysoki do nieba, a głupi jak trzeba” – tytułowy bohater pasuje do tego złośliwego opisu jak ulał: dwa metry wzrostu, a do tego góra mięśni, ale intelekt na poziomie graniczącym z upośledzeniem umysłowym. Dodajmy jeszcze, że Blaze wychował się w domu dziecka – i już nietrudno zgadnąć, że nie zarabia on na życie uczciwą pracą. Nieuczciwa też mu zresztą średnio idzie, szczególnie odkąd jego rozumniejszy kumpel odszedł z tego świata. Zanim jednak odszedł, stworzył plan porwania dla okupu niedawno narodzonego syna milionera – plan niełatwy w realizacji, ale Blaze ma niewiele do stracenia.

Czym się różnią powieści, które King wydał jako Richard Bachman („Blaze” to jedna z nich) od reszty twórczości Kinga? Moim zdaniem zasadniczo niczym, może oprócz tego, że są jakby bardziej mroczne i pesymistyczne. Tak jest i w tym przypadku – w całej historii ciężko o wesołe momenty, autor ułożył biednemu bohaterowi wyjątkowo paskudny życiorys, a poczucie beznadziei z czasem coraz bardziej się pogłębia. To lubię;-).

Przyczepić się muszę do braku wiarygodności bohatera – niby autor go kreuje na poczciwinę o gołębim sercu, ale jakoś nie widać u niego żadnych wahań ani wyrzutów sumienia z powodu przestępczego procederu. Czasem też nachodzą go stanowczo zbyt głębokie myśli i inteligentne spostzeżenia, jak na półgłówka, który z trudem dodaje dwa do dwóch. Przyczepić się muszę także do fabuły, pełnej ogranych schematów i motywów – ale bez cukierkowego happy-endu, którego się obawiałem. Podsumowując: rewelacji nie ma, ale lektura na pewno nie będzie stratą czasu.

Ocena: 4+

Zobacz także: Sklepik z marzeniami, Colorado Kid


Pozostałe tytuły przeczytane w 2010


Komentarze

Podobne wpisy