Cichy Fragles

skocz do treści

Tablet Lark FreeMe 70.2S – pierwsze wrażenia

Dodane: 3 maja 2012, w kategorii: Techblog

Strasznie się ostatnio rozrzutny zrobiłem – raptem pół roku temu kupiłem sobie Kindle’a, dwa miesiące temu nowe flaki do komputera, teraz tablet, a jeszcze z powodu Euro zacząłem się zastanawiać nad nowym telewizorem. Ani chybi wpadłem w końcu w sidła szalonego konsumpcjonizmu;-).

A przy okazji w sidła speców od marketingu – zasadniczo nie planowałem zakupu nowej zabawki, ale skoro w Wyborczej zrobili promocję, to stwierdziłem, że specyfikacja przyzwoita, 370 złotych nie majątek, a zabawka do przeglądania netu bez konieczności włączania komputera by mi się przydała. Czytnik niby też dawał taką możliwość, ale na pół gwizdka – wolno, topornie, na czarno-białym ekranie, z kursorem poruszanym klawiszami – to zdecydowanie nie to, co tygrysy lubią najbardziej. Wystarczyło tylko do rozbudzenia apetytu – przypuszczam, że gdyby nie doświadczenia z czytnikiem, raczej bym nie kupił tabletu. Steve Jobs miał jednak sporo racji, kiedy twierdził, że klienci nie są od tego, żeby wiedzieć czego chcą.

Pierwsze wrażenie – wymiary prawie takie same jak Kindle (szerokość identyczna, wysokość z pół centymetra większa), tylko grubość i ciężar robi różnicę. Wykonanie nieco słabsze, prezentuje się to trochę topornie, przyciski na bocznej ściance chodzą dość ciężko, ale można z tym żyć. Odpalamy zatem – i za pierwszym razem czekamy dłuższą chwilę na uruchomienie, ale potem już usypianie i budzenie zajmuje sekundy, więc zabawka jest zawsze aktywna na zawołanie. Niestety dość szybko wychodzi poważny minus: bateria przy zwykłym przeglądaniu stron potrafi zjeżdżać w tempie rzędu 1% na minutę, więc za długo bez ładowania nie poszalejemy – do wyczerpania baterii wystarczy jedno dłuższe posiedzenie, a nawet przy niezbyt intensywnym korzystaniu z tabletu trzeba go dokarmiać przynajmniej raz na 2-3 dni. Nie ma lekko.

Na pulpicie na dzień dobry dostajemy kilka aplikacji od Agory, co ma ten plus, że na przykładzie Plotka można się nauczyć deinstalacji;-]. Domyślna przeglądarka nazywa się po prostu „internet” i trudno orzec, na jakim silniku toto działa, ale działa dobrze – tylko przyciski do zamykania kart są trochę za małe (jak i same karty), przez co miałem problemy z trafieniem. Szybko więc zainstalowałem Operę, która podobnie jak na desktopie okazała się zdecydowanie najlepszą opcją – przełączanie kart ukryte pod przyciskiem, karty duże i z miniaturkami stron, pełen luksus – tylko szkoda, że po otwarciu nowej karty nie ma automatycznego uaktywniania paska adresu, przez co musimy niepotrzebnie stukać w ekran jeszcze raz. Mała rzecz, a drażni.

Poza tym jednak o korzystaniu z przeglądarki złego słowa nie powiem. Problemów wydajnościowych w zasadzie nie ma – czasem jakaś przeładowana skryptami strona może spowodować chwilowy zakwas, ale poza tym luzik, nawet filmiki HD na YouTube się nie tną. Dodatkowo nie trzeba się przejmować flashowymi bannerami, bo Opera Mobile domyślnie ich nie ładuje, dopóki nie klikniemy w takowy – świetne rozwiązanie, wszystkie przeglądarki powinny to mieć w standardzie, nie tylko na tabletach. Warto dodać, że Google Reader ma bardzo dobrą wersję mobilną (tylko strony z trendami tam nie ma, nie wiedzieć czemu), natomiast Gazeta.pl wręcz przeciwnie – chyba rozumiem, po co im te aplikacje;-P.

A co można robić na tablecie, kiedy nie mamy wi-fi w zasięgu? Cóż, mamy pełen zestaw aplikacji użytkowych typu kalendarz, kalkulator, przeglądarka obrazków, odtwarzacz muzyki, a nawet Office – choć praca w nim wymaga trochę cierpliwości i samozaparcia, bo obsługuje się go dość ciężko, a klawiatura ekranowa nadaje się do wpisywania URL-i czy zapytań w Google, ale na pewno nie do dłuższych tekstów, nie mówiąc o formułach w arkuszu kalkulacyjnym. Szczęśliwie tablet ma port USB, więc w razie potrzeby można podpiąć fizyczną klawiaturę i wtedy to już zupełnie inna rozmowa – co oczywiście nie zmienia faktu, że do poważniejszych prac zdecydowanie lepiej używać zwykłego komputera.

O dziwo, wśród preinstalowanych aplikacji nie ma żadnej gierki, nawet głupiego pasjansa, no ale darmowych gier w Google Play nie brakuje. Na pierwszy ogień poszła oczywiście defaultowa gierka dla urządzeń mobilnych, czyli Angry Birds – wbrew obawom o wydajność chodzą jak żyleta, nawet największe serie eksplozji i walące się budowle nie spowalniają animacji, więc gra się komfortowo. Przy okazji niechcący spowodowałem u koleżanki postępujące uzależnienie od tej gry, co jeszcze raz dowodzi, że żaden dobry uczynek nie pozostanie bez kary, a dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane;-).

Co by tu jeszcze – Death Rally na Androida? W 3D? No, do testu wydajności w sam raz. Instaluje się długo, odpala się też nie za szybko, ale chodzi bez zarzutu, sprzętowa akceleracja grafiki zdecydowanie daje radę. Niestety sama gierka rady nie daje – z oryginalnym Death Rally nie ma to wiele wspólnego, a sterowanie dotykiem zupełnie się nie sprawdza w grze zręcznościowej z szybką akcją, więc po kwadransie grania odpuszczam i kasuję. Testy wydajnościowe zakończone pomyślnie, jednak wychodzi kolejna wada tabletu – szybko się grzeje i przy dłuższym posiedzeniu spód zaczyna trochę parzyć. Szczęśliwie nie na całej powierzchni, a tylko w jednym miejscu, więc można zabawkę tak obrócić, żeby tego miejsca nie dotykać – ale niesmak pozostaje.

Na koniec wspomnijmy jeszcze o kamerce, która umożliwia rozmowy wideo np. przez Skype’a (nie testowałem), robienie zdjęć czy kręcenie filmów, aczkolwiek jej umieszczenie po stronie ekranu i ustawienie pod kątem trochę to utrudnia – co to za fotografowanie, kiedy trzeba zerkać „zza węgła”, co mamy w polu widzenia, uważając przy tym, żeby nie wejść sobie w kadr. Dodatkowo aplikacja do obsługi aparatu nie jest ani zbyt wygodna, ani intuicyjna. Ale do okazjonalnego pstryknięcia wystarczy, a ja tu akurat specjalnych wymagań nie mam.

Podsumowując – zabawka może z nóg nie zwalająca, ale przydatna i zdecydowanie warta swojej ceny. Jeśli ktoś się zastanawia nad słynnym tabletem z Biedronki, może się spokojnie sugerować niniejszym opisem, bo specyfikacja (jak również cena) jest prawie identyczna. Komputera z prawdziwego zdarzenia to na pewno nie zastąpi, ale znakomicie go uzupełnia – do przeglądania netu na mniejszą skalę i do pogrania w wolnej chwili w zupełności wystarczy, a komputer można zachować do poważniejszych działań. Natomiast pogłoski, jakoby tablety nadawały się do czytania książek, chciałbym stanowczo zdementować – z czytnikiem nie ma tu żadnego porównania, komfort najwyżej nieznacznie lepszy niż na kompie. Pozostaje zatem używać dwóch gadżetów na zmianę lub czekać na czytniko-tablet w jednym urządzeniu;-).


Komentarze

Podobne wpisy