Cichy Fragles

skocz do treści

„A nauka też się myli…”

Dodane: 7 października 2012, w kategorii: Nauka

Jeden z rzadziej używanych, ale bardziej mnie drażniących argumentów antyracjonalistów wszelkiej maści: było wiele teorii, które świat naukowy powszechnie uznawał, a które potem okazały się błędne (chociażby flogiston, eter czy lamarkizm), więc naukowcom nie można zbytnio ufać – skoro mylili się w tamtych sprawach, to może (czytaj: prawie na pewno) się mylą także w kwestii ewolucji czy ocieplenia klimatu. Logiczne, prawda?

Na pierwszy rzut oka owszem, ale w rzeczywistości ta argumentacja ma przynajmniej kilka poważnych felerów, które trzeba wypunktować, żeby postawić sprawę we właściwym świetle:

Po pierwsze: nikt nie jest nieomylny i oczywiście nauka nie stanowi tu wyjątku – nie jest to doskonała metoda odkrywania prawdy, a „tylko” najlepsza, jaką znamy. I żadne odosobnione pomyłki, zwykle zresztą dotyczące pomniejszych niuansów a nie kwestii fundamentalnych, tego faktu nie zmieniają, tak jak żadna porażka Małysza nie zmieniła faktu, że był on najwybitniejszym polskim skoczkiem narciarskim w historii – jakkolwiek słaba to analogia, bo przewaga Małysza nad pozostałymi naszymi skoczkami nigdy nawet się nie umywała do gigantycznej przewagi metody naukowej nad wszelkimi innymi metodami poznawczymi, jakie kiedykolwie próbowano stosować. Małyszowi zdarzało się przegrywać w pojedynczych konkursach z innymi Polakami, natomiast nauka nigdy na swoim polu nie musiała uznać wyższości konkurencji w jakiejkolwiek, choćby trzeciorzędnej sprawie. Nigdy, drodzy kreacjoniści.

Po drugie: niemal wszystkie poważniejsze pomyłki naukowe miały miejsce przed uformowaniem się nowoczesnej, profesjonalnej nauki. Pamiętajmy, że w czasach przednowożytnych nauka nigdy nie była przemysłem, tylko zaledwie manufakturą, nie znającą jeszcze zbyt dobrze swoich słabości (jak np. efekt potwierdzenia), nie stosującą narzędzi typu peer review, podatną na siłę autorytetów itd. Te czasy jednak dawno minęły – dziś nauka to przemysł pełną gębą, bardzo konkurencyjny i bezlitośnie tępiący błędne teorie. Każdy ważniejszy problem jest atakowany ze wszystkich możliwych stron przez rzeszę specjalistów, wzajemnie się kontrolujących i szukających najdrobniejszych dziur w rozumowaniu – w takich warunkach prześlizgnięcie się jakiegokolwiek znaczącego błędu (nie mówiąc o całej teorii) graniczy z cudem, a nawet jak się już taki przypadek zdarzy, to jego konsekwencje szybko zostaną zauważone podczas dalszych badań.

A badania nigdy się nie kończą – nie ma teorii, która nie byłaby (choćby mimochodem) systematycznie testowana, a podważenie jakiejś powszechnie uznanej prawdy to jedno z największych marzeń każdego naukowca. Dzięki temu (jak również dzięki bardzo rygorystycznym wymaganiom odnośnie pewności dowodów – vide bozon Higgsa) system jest bardzo, ale to bardzo błędoodporny. W efekcie, jak wspomniałem, pomyłki naukowe zostały praktycznie wyeliminowane – o ile jeszcze w XIX wieku niektóre dziedziny (np. medycyna) przesądami stały, o tyle w XX wieku błędy były już seryjnie naprawiane, oszustwa miały bardzo krótkie nogi (w promienie N przez chwilę uwierzyli prawie wszyscy francuscy fizycy, mimo to fikcja upadła zaledwie po roku od „odkrycia”), a aberracje typu łysenkizm czy nazistowskie teorie rasowe mogły się rozwinąć tylko pod osłoną sprzyjającej im totalitarnej władzy. Miejmy to wszystko na uwadze.

Po trzecie: wszystkie wspomniane błędy (jak i wiele innych) zostały zauważone i naprawione przez samą naukę, metodami naukowymi. Nigdy w historii nie było przypadku, by pomyłka nauki została naprawiona np. przez religię. Nigdy się nie zdarzyło, żeby świat naukowy zgodnie mówił „białe”, a Kościół czy inni denialiści „czarne” i okazało się, że faktycznie jednak „czarne”. We wszystkich wymienionych przypadkach błędne teorie cieszyły się uznaniem nie tylko wśród naukowców, ale i poza ich środowiskiem – ani diagnoza błędu, ani nowa, lepsza teoria, nigdy nie przychodziła z zewnątrz, zawsze musieli się tym zająć sami naukowcy. To jeszcze jeden dowód wielkości nauki: nawet gdy popełniała błędy, to tylko ona sama potrafiła się z nimi rozprawić. Jej wrogów zawsze to przerastało.

Po czwarte wreszcie: pomyłki pomyłkami, ale ich wytykanie akurat przez fundamentalistów religijnych, astrologów, znachorów czy jasnowidzów, to podręcznikowy przykład szukania źdźbła w oku bliźniego i ignorowania belki we własnym. Mało – to szukanie ziarnka piasku i ignorowanie lotniskowca. Wyznawcy metod, które nigdy nie dały żadnych wyników odróżnialnych od ślepego trafu, ani nie doprowadziły do choćby jednego, symbolicznego, nieważnego odkrycia w trzeciorzędnej dziedzinie wiedzy, słowem metod o literalnie zerowej skuteczności i wartości poznawczej – podważają wiarygodność metody, która dała nam komputery, loty w kosmos, przeszczepy narządów i masę innych osiągnięć, o których nie śniło się filozofom. A robią to, ponieważ pośród zyliona jej niesamowitych odkryć trafił się drobny, ledwie zauważalny, nieunikniony margines pomyłek i ślepych uliczek, które ta metoda sama z siebie systematycznie eliminowała. Czy można sobie wyobrazić większą hipokryzję?


Komentarze

Podobne wpisy