Cichy Fragles

skocz do treści

UkraiNa krawędzi

Dodane: 23 lutego 2014, w kategorii: Polityka, Przemyślenia

Powiedzieć, że w tym tygodniu sporo się na Ukrainie działo, to nic nie powiedzieć. Konflikt, który po trzech miesiącach bezowocnych przepychanek wydawał się tkwić w impasie, nagle nabrał takiego przyspieszenia, że aż trudno było nadążyć za kolejnymi zawirowaniami, a huśtawka nastrojów była naprawdę ekstremalna.

W poniedziałek wyglądało na to, że kolejną fazę konfrontacji mamy już za sobą – władza zgodziła się na amnestię dla demonstrantów w zamian za przerwanie okupacji budynków administracji rządowej, obie strony się trochę cofnęły i zanosiło się na kolejne dni albo tygodnie wyczekiwania na jakiś przełom.

We wtorek okazało się, że konfrontacja dopiero się zaczyna – Janukowycz przeszedł do ofensywy, starcia uliczne pochłonęły co najmniej kilkanaście ofiar śmiertelnych i wszystko wskazywało, że to początek ostatecznej rozprawy z Majdanem. Zachód, jak zwykle w takich przypadkach, wyraził oburzenie i potępienie, a Majdanowcy uprzejmie wyrazili, ile to dla nich znaczy.

We środę Zachód jakby pojął aluzję – USA i UE nałożyły sankcje i wywarły większy nacisk dyplomatyczny na Ukrainę, a Janukowycz jakby też pojął aluzję i dzień upłynął bez kolejnych starć. Eskalacja przemocy zatrzymana, więc może jednak uda się rozwiązać problem drogą negocjacji?

We czwartek szok – zamiast rozmów kolejny starcia na Majdanie, kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych, kilkaset osób rannych, stan wyjątkowy, obustronna radykalizacja stanowisk i najwyraźniej koniec szans na jakiekolwiek porozumienie. W komentarzach mnożą się porównania z Egiptem i Syrią. Wszystko wskazuje, że kraj zmierza ku katastrofie. Wojna domowa, krwawa dyktatura, rozpad państwa – niczego już nie można wykluczyć.

W piątek kolejny szok, tym razem pozytywny – europejska (czytaj: polsko-niemiecka) misja dyplomatyczna odnosi historyczny sukces, po wielogodzinnych dwutorowych negocjacjach (Merkel z Putinem oraz Sikorskiego i Steinmeiera z Janukowyczem) doprowadzając do podpisania porozumienia, które brzmi jak akt kapitulacji władzy – spełnione zostają prawie wszystkie postulaty opozycji.

Części Majdanu „prawie” jednak nie zadowala – Prawy Sektor odrzuca porozumienie i zapowiada, że jeśli Janukowycz nie odda władzy do jutra, spalą jego rezydencję. Agenci czy tylko kretyni, myślę sobie – przecież to może być dla władzy idealny pretekst do zerwania rozejmu i powrotu do rozwiązań siłowych. Zresztą gotowość Janukowycza do dotrzymania warunków i bez tego stoi pod dużym znakiem zapytania…

W sobotę znowu pozytywne zaskoczenie – rezydencja zostaje zajęta (na szczęście jednak nie spalona) bez walki, jej mieszkaniec gdzieś zniknął (kolejne kaczki dziennikarskie widzą go już to w Charkowie, już to w Soczi, już to nawet w Emiratach Arabskich), a jego obóz rozsypał się jak domek z kart. Opozycja dzięki dezerterom z Partii Regionów uzyskuje większość w parlamencie i zaczyna przegłosowywać coraz odważniejsze zmiany – najpierw te z porozumienia, potem uwolnienie Julii Tymoszenko, wreszcie nawet oficjalne odsunięcie Janukowycza od władzy. Aż trudno uwierzyć – przeciwnik, który zaledwie przedwczoraj wydawał się już gotowy do ostatecznej rozprawy z opozycją, nagle po prostu skapitulował…

Dziś, gdy piszę te słowa, na Ukrainie trwa wielkie sprzątanie – zarówno na Majdanie, jak i w parlamencie, który od rana usuwa ludzi Janukowycza ze stanowisk i anuluje kolejne kontrowersyjne ustawy przyjęte za jego rządów. Można już z czystym sumieniem pogratulować Ukraińcom zwycięstwa – ale i zapytać, co dalej?

Ciesząc się ze zwycięstwa Euromajdanu, nie można zapominać o wydarzeniach sprzed dziesięciu lat, kiedy pomarańczowa rewolucja na tym samym Majdanie doprowadziła do odsunięcia od władzy (jeszcze nieobjętej, ale jednak) tego samego Janukowycza i wydawało się, że przed Ukrainą już tylko świetlane perspektywy – a potem Juszczenko okazał się beznadziejnym prezydentem, Tymoszenko niewiele lepszym premierem, oboje na dodatek skłócili się śmiertelnie i poświęcili bratobójczej wojnie znacznie więcej sił niż reformowaniu kraju – doprowadzając w końcu do tego, że w kolejnych wyborach prezydenckich już bez żadnych fałszerstw wygrał Janukowycz. Czy ukraińska klasa polityczna wyciągnęła jakieś wnioski z tej lekcji?

Juszczenko po klęsce wyborczej w 2010 zniknął z polityki – do tego stopnia, że przez ostatnie trzy miesiące nawet razu nie zauważyłem, żeby ktoś go chociaż zapytał o komentarz do obecnych wydarzeń. Tymoszenko przeciwnie – jeszcze dobrze nie wyszła z więzienia, a już zdążyła zapowiedzieć start w wyborach prezydenckich. Jak słusznie zauważyła Anne Applebaum, dobrze się stało, że Tymoszenko odzyskała wolność, ale źle, że chce odzyskać władzę. Szczęśliwie na Majdanie chyba myślą podobnie, bo jej przemówienie, choć porywające („Kule snajperów na zawsze pozostaną w naszych sercach”), przesadnego entuzjazmu nie wzbudziło.

Ukraińska polityka potrzebuje nowego otwarcia, tymczasem rewolucja nie wykreowała żadnych nowych nazwisk. Ciekawe skądinąd, że to samo można powiedzieć o bodaj wszystkich masowych protestach w ostatnich latach – czy to „Occupy Wall Street” w USA, czy to Oburzeni w Hiszpanii, czy to Arabska Wiosna, czy Turcja, czy Bośnia – wszystko to ruchy oddolne, bez przywódców, nie próbujące ich nawet wyłaniać. Ale to temat na osobną notkę. Na Ukrainie na pierwszy rzut oka oczywistym wariantem byłby Jaceniuk jako premier i Kliczko jako prezydent, ale warto też zwrócić uwagę na cichego bohatera rewolucji, jakim był komendant Majdanu Andrij Parubij – nie dość, że okazał się znakomitym organizatorem, to nawet (choć jest posłem) w ogóle nie próbował wykorzystać tego stanowiska do autopromocji. Niewiarygodne, prawda?

Ktokolwiek jednak obejmie rządy, znajdzie się w sytuacji nie do pozazdroszczenia – ukraińska gospodarka leży i kwiczy, a budżet robi bokami i krąży nad nim widmo rychłego bankructwa, być może już nie do uniknięcia. Bez radykalnych, bolesnych reform się nie obejdzie, kandydata na ukraińskiego Balcerowicza nie widać, a Zachód w najlepszym razie udzieli jakiejś symbolicznej pomocy, bo w UE nie ma Putina, który mógłby rozdawać pieniądze bez pytania kogokolwiek o zgodę. Nietrudno więc sobie wyobrazić scenariusz, w którym nowa władza nie jest w stanie sprostać problemom i pogrąża się w wewnętrznych sporach, a na krytyce władzy wyrasta jakiś nowy Janukowycz, który wygrywa kolejne wybory i znowu przestawia zwrotnicę w polityce zagranicznej na Rosję, a w polityce wewnętrznej na dyktaturę. Do jego obalenia znowu będzie potrzebna rewolucja i tak w koło Macieju…

Tu dochodzimy do głównego problemu Ukrainy, poważniejszego i trwalszego niż Janukowycz. W przeciwieństwie do Polski, gdzie opcja prozachodnia i prodemokratyczna od początku transformacji była niekwestionowaną oczywistością, przez Ukrainę przebiega granica cywilizacyjna, znacznie ostrzejsza niż nasz podział na dawny zabór niemiecki i rosyjski – dawna granica między Rzeczpospolitą a Rosją. Na Zachód od niej żyją niemal wyłącznie etniczni Ukraińcy, zorientowani na demokrację i UE, natomiast im dalej na Wschód, tym więcej Rosjan (na Krymie i w Doniecku stanowiących nawet większość) i rosyjskojęzycznych Ukraińców, dla których punktem odniesienia jest Rosja i tamtejsze porządki. Zasypanie tej przepaści to bez wątpienia największe wyzwanie dla ukraińskiego rządu, ktokolwiek by w nim nie zasiadał.

Tylko jak to zrobić? Cóż, akurat w tej kwestii Polska nie może być dla Ukrainy przykładem – myśmy swoje podziały w ostatniej dekadzie pracowicie pogłębiali i nic nie wskazuje, żeby w najbliższym czasie coś się w tej kwestii miało zmienić. Pozostaje więc nadzieja, że tym razem to Ukraińcy dadzą przykład nam…


Komentarze

Podobne wpisy