Cichy Fragles

skocz do treści

Nieciekawe wybory w ciekawych czasach

Dodane: 23 maja 2014, w kategorii: Polityka

Pełzająca inwazja Rosji na Ukrainę, narastający zamordyzm w Turcji, destabilizacja Libii, negocjacje umowy handlowej z USA, przygotowania do unii bankowej, przymiarki do podziału na Euroland i resztę, próby zbudowania wspólnej polityki energetycznej, skokowy wzrost popularności antyunijnej (a zarazem proputinowskiej) międzynarodówki, groźba wystąpienia Wielkiej Brytanii z UE, spory o imigrację, prywatność w internecie, ocieplenie klimatu – krótko mówiąc, w spokojnej zwykle Europie nastały ciekawe czasy.

Jednak żaden z tych problemów… Wróć. Wszystkie te problemy razem wzięte nie wywołały w Polsce tak ożywionej dyskusji jak to, że jakaś kobieta z brodą wygrała konkurs piosenki. Tyle w kwestii poziomu tej kampanii.

Wiele się w Unii działo przez ostatnie pięć lat, ale akurat na temat eurowyborów mógłbym powtórzyć słowo w słowo wpis z 2009 – czego robić nie będę, skoro wystarczy podlinkować, ale główną tezę na wszelki wypadek powtórzę: w wyborach do Europarlamentu powinny startować ogólnoeuropejskie partie, bo te narodowe mało się nim interesują i traktują wybory niezbyt poważnie (vide zastępy kandydatów z łapanki), a w kampanii dyskutują głównie o krajowych sprawach, którymi EP się nie zajmuje. Od wyborców też zresztą trudno oczekiwać poważnego traktowania wyborów, których znaczenia nie widzą – bo i fakt, że na szczeblu unijnym nie ma praktycznie żadnego znaczenia, która partia uzyska największe poparcie w swoim kraju. A jeśli nie politykom i nie wyborcom, to komu ma zależeć?

Tymczasem rzeczywista stawka jest większa niż kiedykolwiek w eurowyborach, przynajmniej z dwóch powodów.

Po pierwsze, kryzys mocno zmienił układ sił w UE – okazało się, że najważniejsza z unijnych instytucji to nie Europarlament i nie Komisja Europejska, tylko Europejski Bank Centralny. To Mario Draghi był partnerem Angeli Merkel w walce o uratowanie Eurolandu, a nie Barroso (nie mówiąc o Van Rompuyu, o którym już mało kto pamięta, że miał być pierwszą osobą w UE), to polityka EBC pozwoliła zakończyć tę walkę sukcesem, a nie jakiekolwiek decyzje KE czy EP. Idee ideami, a jak przychodzi co do czego, to i tak się zawsze okazuje, że wszystkim rządzi pieniądz.

Okazało się także, że wspólna waluta bez wspólnej polityki fiskalnej, wspólnych regulacji sektora finansowego i tak dalej, jest trudniejsza do utrzymania niż się wydawało – strefa euro zaczęła zatem dążyć do zacieśnienia integracji, co może wkrótce doprowadzić do powstania unijnego „twardego jądra”, które zepchnie resztę państw członkowskich (w tym Polskę) do roli członków drugiej kategorii. Ba, jeśli przejdzie pomysł wspólnego głosowania państw eurolandu w instytucjach unijnych, to reszta spadnie wręcz do roli przystawek, z symbolicznym wpływem na cokolwiek. A wszyscy ci politycy, co tak się niby troszczą o nasz interes narodowy, w ogóle tego zagrożenia nie dostrzegają…

Po drugie, sytuacja za naszą wschodnią granicą – pięć lat temu trudno było powiedzieć, czy wojna z Gruzją stanowi początek kontrataku rosyjskiego imperium, czy tylko odosobniony incydent; dziś takich wątpliwości nie ma. Unia stoi wobec największego zewnętrznego zagrożenia w swojej historii i musi w końcu zbudować jakąś wspólną politykę zagraniczną, przynajmniej na tym jednym froncie. A nie będzie to proste, bo na zachodzie wiele państw lekceważy zagrożenie (pewnie, do Włoch czy Hiszpanii zielone ludziki prędko nie dojdą), a na wschodzie niektórzy (przede wszystkim Węgry i Bułgaria) prowadzą jawny sabotaż, beztrosko dogadując się z Rosją i wbijając szpilki w plecy Ukrainie. Żeby przeforsować w tej sytuacji konsekwentne antyputinowskie stanowisko i je utrzymać po opadnięciu emocji, trzeba będzie ogromnego wysiłku. Dobrze, że chociaż ten problem, jako jedyny z wymienionych w niniejszym wpisie, został przez naszą klasę polityczną zauważony.

Fakt, w obu tych kluczowych sprawach Europarlament ma głos bynajmniej nie decydujący – ale jakiś ma i trzeba go dobrze wykorzystać. Dlatego powinno nam bardzo zależeć, żeby w najbliższym pięcioleciu zasiadało tam jak najmniej krzykaczy, pajaców, ignorantów i obiboków. Ich nadmiar może nas kosztować dużo więcej niż tylko ich diety.


Podobne wpisy