Cichy Fragles

skocz do treści

Memy, mózg, moralność

Dodane: 9 lipca 2014, w kategorii: Literatura, Nauka

Maszyna memowa (Susan Blackmore)

okładka (Rebis)

A kto to ten Memow? Wiem, straszny suchar, ale nie mogłem się powstrzymać.

Jak wiemy z „Samolubnego genu”, podmiotem ewolucji nie są osobniki ani gatunki, tylko rywalizujące ze sobą geny, dla których żywe organizmy stanowią tylko narzędzia. Tamże pojawiła się koncepcja memów, które budują idee tak jak geny budują organizmy, i tak jak one również toczą egoistyczną wojnę o przetrwanie, podlegającą prawom doboru naturalnego. Susan Blackmore, gorliwa uczennica Dawkinsa, zebrała jedno i drugie do kupy, dochodząc do wniosku, że nasze umysły są tym dla memów, czym organizmy dla genów – narzędziem i nośnikiem, służącym do walki o ich interesy. A jeśli tak, to ewolucja umysłu powinna dać się opisać z punktu widzenia memetyki równie dobrze jak ewolucja biologiczna z punktu widzenia genetyki.

Problem w tym, że się nie da. A przynajmniej nie całkiem. Po paru dekadach od pojawienia się pojęcia memu widać już wyraźnie, że jest to raczej wygodna metafora, niż pojęcie stricte naukowe – a już na pewno nie jest to prosty odpowiednik genu, choćby z tego względu, że relacja między umysłem a memami jest obustronna (memy wpływają na umysł i vice versa), podczas gdy organizmy nie potrafią wpływać na swoje geny. Tym bardziej więc na pojęcie „maszyny memowej” należy patrzeć z przymrużeniem oka – czego autorka niestety nie robi, swoją ideę traktując całkiem dosłownie, a w końcówce już zupełnie jadąc po bandzie teorią, że nawet świadomość to nic innego jak produkt memów, który zaistniał i się rozwinął tylko dlatego, że ułatwia ich rozprzestrzenianie. Serio?

Ale przymykając oko za autorkę, można się z tej książki sporo dowiedzieć o biologii ewolucyjnej, o tym jaką rolę w rozwoju naszego gatunku odegrała niespotykana w naturze umiejętność i skłonność do naśladowania innych, jak rozwój cywilizacji wpływał (z wzajemnością) na przepływ idei, jak wiele – mimo wszystko – jest analogii między rywalizacją idei a selekcją naturalną i jak za pomocą pojęć z zakresu ewolucjonizmu można tłumaczyć rozliczne zjawiska społeczne (wytłumaczenie memetyczne wydaje się w większości opisanych tu przypadków nadmiarowe, skoro nie wnosi niczego nowego w porównaniu z innymi interpretacjami, ale zawsze to dodatkowy punkt widzenia). Dzieło na miarę „Samolubnego genu” to nie jest, tym niemniej sporo ciekawych rzeczy można tu wyczytać.

Ocena: 4


Moralność mózgu (Patricia S. Churchland)

okładka (Copernicus Center Press)

Bardzo obiecujący tytuł, a jeszcze więcej („podróż po świecie najnowszych odkryć neuronauki i ewolucjonizmu”) obiecuje opis na tylnej okładce. Zawartość jednak nie do końca te obietnice realizuje.

Owszem, formalnie wszystko to jest, ale pod grubą warstwą technikaliów, czyli do bólu szczegółowego opisu budowy mózgu, jego działania i białek odpowiedzialnych za rozliczne jego funkcje powiązane jakoś z moralnością. Przez długi czas mamy dużo więcej biochemii, niż ewolucjonizmu, czy nawet neurologii – dopiero późniejsza część książki trochę ratuje sytuację, zostawiając w spokoju budowę mózgu i przechodząc do rozważań o ewolucyjnych źródłach moralności. Niestety, niewiele nowego się z tych rozważań dowiedziałem, trudno też uchwycić jakiś głębszy związek między nimi, a wcześniejszymi wykładami o strukturach podkorowych i bruzdach ciemieniowych – na dobrą sprawę można by z tej książki zrobić dwie osobne, o niewielu punktach stycznych.

Cóż, obietnice mają to do siebie, że można je różnie rozumieć – i może w tym problem, że oczekiwałem niezupełnie tego, co się za nimi kryło…

Ocena: 3+


Poza dobrem i złem (Michael Schmidt-Salomon)

okładka (Dobra Literatura)

Niezależnie od źródeł moralności, jej fundamentem i najważniejszym paradygmatem jest podział na dobro i zło. Trudno sobie wyobrazić system moralny, który mógłby się obejść bez tych pojęć. Tymczasem Michael Schmidt-Salomon wygłasza herezję niesłychaną: dobro i zło nie istnieje.

Jakże to? Czy nie są to najbardziej jasne pojęcia znane ludzkości, zrozumiałe dla każdego dziecka i w oczywisty sposób odnoszące się do wszystkich naszych czynów? Czy mogą one nie istnieć? Otóż mogą, odpowiada autor, ponieważ mają one sens tylko przy założeniu, że istnieje coś takiego jak wolna wola – bez niej nie może być mowy o dobru i złu. Tymczasem wolna wola to najprawdopodobniej tylko złudzenie – wszystkie nasze czyny i decyzje są przecież efektem działania zwykłych, bezwolnych i bezdusznych zjawisk fizycznych w naszych mózgach, nad którymi nie mamy kontroli i nie ma w nich żadnego miejsca na wolną wolę.

(Można z tym polemizować, np. Penrose w „Nowym umyśle cesarza” sugeruje, że działanie mózgu zależy także od zjawisk z dziedziny mechaniki kwantowej, a jej tajemnicza natura nie pozwala wykluczyć, że miejsce na prawdziwie wolną wolę gdzieś tam się jednak znajdzie – ale to tylko hipoteza, bez poważniejszych podstaw.)

Naturalną reakcją na takie postawienie sprawy jest sprzeciw: jak to, przecież ja jestem jak najbardziej wolny w swoich decyzjach i nic mnie wewnętrznie nie zmusza, bym w danej kwestii podjął akurat taką, a nie inną decyzję. Prawda? Niestety, niekoniecznie. Cokolwiek robisz, robisz to dlatego, że musiałeś na mocy praw fizyki – dowodzi autor – a to, że chciałeś tak postąpić, też wynikło z działania tych praw. Nad tym, czego chcesz, także przecież nie masz kontroli – wszystko jest wypadkową sygnałów docierających do mózgu i komunikacji między neuronami, które te sygnały odpowiednio przetwarzają. W zależności od wyniku tych procesów możesz chcieć iść do kina albo nie chcieć, obie decyzje uznając za całkowicie suwerenne, choć z punktu widzenia fizyki nie są one wcale bardziej wolne niż „decyzja” kamienia, by się stoczyć po zboczu, albo „decyzja” wody, by wyparować pod wpływem gorąca.

Argumentów przeciwko wolnej woli autor przytacza jeszcze dużo, czy to fizycznych, czy biologicznych, czy filozoficznych, i trudno jego wywód obalić – czy jednak rezygnacja z tego pojęcia nie oznacza także porzucenia wszelkiej etyki? Skoro wszystkie nasze czyny są niezależnymi od nikogo faktami fizycznymi, jaką wartość mają jakiekolwiek zasady? Tu niestety brakuje dobrej odpowiedzi. Autor przekonuje, że odrzucenie pojęć dobra, zła, wolnej woli, winy, odpowiedzialności i tak dalej, pozwoliłoby nam osiągnąć „lekkość bytu”, pozbawioną strachu, wstydu, uprzedzeń i tak dalej, prowadząc do bardziej pragmatycznej moralności na kształt świeckiego humanizmu – ale czy na pewno? Z tych samych przesłanek można przecież równie dobrze wyciągnąć wniosek „hulaj dusza, Piekła nie ma” – skoro nie istnieje wina i odpowiedzialność, czemu nie postawić np. na skrajny egoizm albo bezrefleksyjne życie chwilą?

To niewątpliwie najsłabszy punkt tej książki – jako całość jednak więcej niż dobrej, stawiającej wiele ważnych pytań i udzielającej niebanalnych (choć często kontrowersyjnych) odpowiedzi. Można się z nią zgodzić lub nie, ale nie sposób pozostać wobec niej obojętnym.

Ocena: 5-


Komentarze

Podobne wpisy