Cichy Fragles

skocz do treści

Święto

Dodane: 4 czerwca 2015, w kategorii: Przemyślenia


26 lat po obaleniu komuny w końcu doczekaliśmy się dnia wolnego od pracy w rocznicę tego wydarzenia. Co prawda zbiegiem okoliczności i tylko jednorazowo, ale z braku laku dobry kit.

Warto przy tej okazji zauważyć, że święta stricte narodowe mamy raptem dwa – trzeci maja i jedenasty listopada. Reszta, poza nowym rokiem i pierwszym maja, to święta religijne. Z czego wniosek, że w całej tysiącletniej historii naszego narodu miały miejsce tylko dwa wydarzenia wystarczająco chwalebne, by je uczcić dniem wolnym od pracy. Z czego pierwsze tak naprawdę w ogóle na to nie zasłużyło – raz, że konstytucja nigdy nie weszła w życie, dwa, że uchwalono ją tylko dzięki – delikatnie mówiąc – nagięciu prawa, a trzy, że prowokując państwa ościenne do reakcji, tylko przyspieszyła ona utratę niepodległości.

Ale z jakiegoś powodu ten fakt świętujemy, tymczasem bezdyskusyjnego sukcesu, jakim było bezkrwawe odzyskanie wolności, najwyraźniej wolimy nie wspominać. Pomijając już nawet kwestię ewentualnego święta, ciężko w ogóle zauważyć jakiekolwiek zainteresowanie tematem w mediach, jeśli rocznica nie jest okrągła – podczas gdy rocznice tragedii typu Katyń czy powstanie warszawskie, nieodmiennie straszą z każdej lodówki. Cóż, żadna to nowina, że nasz naród woli uprawiać kult porażki, niż chwalić się sukcesami.

Czego dowodem podejrzenie, że jakiś Prawdziwy (a przynajmniej prawdziwszy ode mnie) Polak zaraz tu krzyknie, że jaki sukces, przecież agent Bolek, przecież złodziejska prywatyzacja, przecież bezrobocie, emigracja, wygaszanie i co tam jeszcze – litanię narzekań można ciągnąć i ciągnąć.

Co o takich narzekaniach sądzę, też już pisałem, więc nie będę się powtarzać – zwrócę tylko uwagę, że przy takim podejściu również Święto Niepodległości należałoby zlikwidować, bo co to w sumie był za sukces? Druga RP była przecież państwem biednym i kulawym, wzrost gospodarczy mieścił się co najwyżej w regionalnej średniej, pierwszego prezydenta zamordowano, demokracja przetrwała raptem jedną kadencję parlamentu, prześladowano mniejszości narodowe i religijne, lewactwo i prawactwo regularnie tłukło się na ulicach – litanię narzekań można ciągnąć wcale nie krócej niż wobec Trzeciej RP…

Być może dlatego i jedenasty listopada nie został świętem od razu, tylko dopiero po dziewiętnastu latach – i dlatego być może i dla czwartego czerwca ciągle jest nadzieja.


Komentarze

Podobne wpisy