Cichy Fragles

skocz do treści

Genocyd nienarodzonych

Dodane: 7 lipca 2015, w kategorii: Nauka


(obrazek © by Joe Cardoso)

Tzw. obrońcy życia bardzo często używają terminu „holocaust nienarodzonych” dla podkreślenia potworności zjawiska, z którym walczą. Bardzo rzadko mają jednak wystarczające pojęcie o biologii i medycynie, by zdawać sobie sprawę, że ów „holocaust” to doprawdy małe piwo w porównaniu z innymi zagrożeniami dla „nienarodzonych”.

Zacznijmy, jak mawiali starożytni Rzymianie, ab ovo, czyli od jajeczka, które jest zapładniane w łonie matki… Wróć. Nie w żadnym łonie, tylko w jajowodach, skąd dopiero po kilku dniach powolnej wędrówki „człowiek poczęty” dotrze do macicy, by się tam zainstalować na najbliższe dziewięć miesięcy. Ale nie każdy – u 15-20% zapłodnionych jajeczek implantacja się nie udaje, skutkiem czego oczywiście szybko giną.

Udana implantacja nadal niczego nie gwarantuje, ponieważ w pierwszych dniach ciąży, na skutek spontanicznego poronienia, odpada jeszcze większy odsetek embrionów – według różnych źródeł od 30 do nawet 40%. „Matka” na tym etapie zwykle nawet nie wie (i już się nie dowie), że była w ciąży.

Kiedy już się dowie, sytuacja będzie już z grubsza stabilna, ale nadal nie całkiem pewna – na dalszych etapach ciąży naturalne poronienia zdarzają się w 10-20% przypadków (tu już oczywiście dużo zależy od jakości opieki medycznej nad ciężarną).

No i wreszcie poronienia sztucznie wywołane, czyli aborcje, to kolejne 20% ciąż (średnia dla całego świata, wskaźniki dla poszczególnych państw są bardzo zróżnicowane).

Podsumowując – na sto zapłodnionych komórek jajowych, statystycznie 15 (przyjmijmy ostrożne szacunki) odpadnie z powodu nieudanego zagnieżdżenia w macicy; z pozostałych 85 mniej więcej co trzeci padnie ofiarą wczesnego poronienia, więc zostanie 57; z pozostałych co dziesiąty (a nawet co piąty, jeśli znajdujemy się w kraju z marną służbą zdrowia) zostanie poroniony w późniejszym okresie, więc pozostanie, dla równego rachunku, 50; z tej wreszcie liczby jeszcze dziesięć zostanie poddanych aborcji. Dużo to czy mało, można dyskutować – bez wątpienia jednak nie jest to główna przyczyna zgonów nienarodzonych.

A gdyby przyjąć wyższe szacunki, wyniki robią się porażające: 20 embrionów nie dostąpi implantacji, 32 + 10 ulegnie poronieniu, na koniec 8 aborcji i okazuje się, że do porodu dotrwa ich raptem trzydzieści. W skali świata, przy ok. dwustu milionach porodów rocznie, oznaczałoby to prawie pół miliarda ginących płodów…

Nie da się ukryć, natura bywa okrutna. Jeśli ktoś na serio uważa embriony, niezależnie od stadium rozwoju, za pełnoprawne istoty ludzkie, to nie ma na tym świecie większej tragedii niż naturalne poronienia, odpowiadające za przynajmniej połowę (a może nawet dwie trzecie!) wszystkich zgonów wśród ludzi. Co przy okazji stanowi poważny problem teologiczny – dlaczego dobry Bóg pozwala na taką hekatombę? Że pozwala na różne pomniejsze tragedie, to już udało się teologom jakoś tam wytłumaczyć – ale uśmiercanie większości ludzi zanim jeszcze tak naprawdę zaczną żyć, wydaje się lekkim przegięciem.

Co ciekawe – choć powyższe fakty nie stanowią żadnej tajemnicy (bywają zresztą podnoszone w dyskusjach o aborcji), nigdy nie zauważyłem, by „obrońcy życia”, tak niby przejęci losem embrionów, brali je pod uwagę. Jakże to – połowa (a może nawet dwie trzecie) ludzi na świecie umiera przed narodzeniem i żaden Gowin czy Terlikowski nad nimi nie płacze, nie zabiega o poprawienie opieki medycznej nad ciężarnymi, nie wzywa naukowców do znalezienia sposobu na zapobieżenie nieudanym implantacjom zygoty? Przecież to by uratowało parę razy więcej istnień ludzkich niż lekarstwo na raka…

OK, zdarzają się wyjątki – w Salwadorze „obrońcy życia” problem dostrzegli i rozwiązali metodą banalnie prostą, a zarazem doskonale się wpisującą w ich logikę: za poronienie wsadzają do więzienia.

Hmm. Po namyśle może to i lepiej, że nasi prolajfersi tego problemu nie zauważają.


Komentarze

Podobne wpisy