Cichy Fragles

skocz do treści

Jak by to nazwać?

Dodane: 15 listopada 2015, w kategorii: Nauka


obrazki via Pics about Space

Macki Układu sięgają coraz dalej – odkryto nową planetę karłowatą, znajdującą się trzykrotnie dalej od Słońca niż Pluton. Planeta (a właściwie planetka) otrzymała na razie tylko numer katalogowy V774104, na ładniejszą nazwę jeszcze sobie poczeka – a zanim się doczeka, skorzystajmy z okazji, by poruszyć temat nazewnictwa w astronomii. Wbrew pozorom jest to bowiem kwestia bardzo szczegółowo uregulowana.

Oczywiście nie zawsze tak było. Planety widoczne z Ziemi gołym okiem (od Merkurego do Saturna) zostały odkryte i nazwane już w starożytności, niezależnie od siebie w różnych częściach świata, według najróżniejszych konwencji: na przykład Arabowie nazwali je pospolitymi ludzkimi imionami (w jaki sposób je wybrali, nie zdołałem się niestety doszukać), Chińczycy użyli nazw opisowych typu „Gwiazda ze złota”, „Gwiazda drewniana” czy „Gwiazda ognista” (rozróżnienie między planetą a gwiazdą pojawiło się dopiero w nowoczesnej astronomii, dawniej nie rozumiano, że są to obiekty o odmiennej naturze), a wiele innych ludów użyło imion swoich bogów – w tej grupie znaleźli się Rzymianie, którym zawdzięczamy nazewnictwo obecnie obowiązujące.

Patronów dla planet Rzymianie wybrali na podstawie ich cech szczególnych: Merkury został skojarzony z bogiem podróżników jako planeta najszybciej się poruszająca; Wenus przypominała klejnot, więc dostała boginię miłości; Mars z powodu czerwonego koloru doskonale pasował do boga wojny; Jowisz, jako największa z planet, dostał imię najważniejszego z bogów; wreszcie Saturn ma kolor zboża, więc dostał mu się bóg rolnictwa.

Dopiero przy Uranie, odkrytym w 1781, pojawiły się kontrowersje. Zwyczajowo prawo do nadania nazwy należało do odkrywcy – ten jednak pojechał po bandzie, proponując „Gwiazdę Jerzego”, na cześć ówczesnego króla Anglii, co oczywiście nie spodobało się astronomom z innych krajów. Spory o nazwę trwały dobre kilkadziesiąt lat (padały takie propozycje, jak Herschel na cześć odkrywcy, czy… Neptun), dopiero w 1850 astronomowie ostatecznie zgodzili się na greckiego boga nieba, przy okazji ojca Saturna i dziadka Jowisza.

Z Neptunem poszło szybciej – nazwa (zapożyczona od boga mórz i oceanów, który doskonale pasował do niebieskiej planety) została powszechnie zaakceptowana niemal natychmiast, może dlatego, że nazwisko odkrywcy (Le Verrier) nie podobało się nikomu poza Francuzami. Dopiero potem Międzynarodowa Unia Astronomiczna (IAU) oficjalnie przyjęła zasadę nazywania kolejnych planet imionami rzymskich bogów dla podtrzymania tradycji – na fali multi-kulti poluzowano później tę zasadę, dopuszczając także bóstwa z innych mitologii.

Pluton dostał zatem imię boga podziemi i zaświatów, jako planeta bardzo słabo widoczna. Haumea początkowo była nieoficjalnie nazywana „Santa” („Święty Mikołaj”), została bowiem odkryta tuż po Bożym Narodzeniu – oficjalną nazwę dostała jednak od bóstwa opiekuńczego hawajskiej wyspy, gdzie stoi teleskop, dzięki któremu ją odkryto. Makemake z kolei odkryto tuż po Wielkanocy, więc najpierw dostała ksywkę „królik wielkanocny”, a potem imię głównego bóstwa z Wyspy Wielkanocnej.

Problemy pojawiły się przy Eris – jej odkrywcy chcieli ją nazwać Xena, od serialowej wojowniczej księżniczki, co oczywiście nie wchodziło w grę, ale pomysł wyciekł do mediów i spotkał się z entuzjazmem fanów, przyprawiając szacownych decydentów z IAU o tęgi ból głowy. W dyskusji padały takie propozycje jak Lila czy Persefona, w końcu wszystkich pogodziła – o ironio – grecka bogini niezgody…

Ograniczenie do mitologii nie dotyczy planet spoza Układu Słonecznego – te mogą być nazywane praktycznie dowolnie, z kilkoma tylko ograniczeniami: nazwa musi być w domenie publicznej (nie będzie więc planety Google), nieużywana dotąd w astronomii, nie może to być nazwa zwierzęcia, żyjącej osoby lub postaci związanej z polityką, wojskiem lub religią (planeta JP2 również odpada). Poza tym wolno wszystko – nic dziwnego, skoro znanych egzoplanet jest już ok. 2000, w większości jeszcze nienazwanych, a nowych stale przybywa – mitologie szybko by się wyczerpały.



Jaką zatem nazwę może otrzymać V774104? Żeby zapobiec kłótniom o definicję mitologii (niektórzy wszak argumentowali, że Xena to też postać z mitologii, tyle że fikcyjnej), IAU sporządziła oficjalny wykaz źródeł, w których można szukać imion – na pewno zatem nie będzie to Cthulhu, Iluvatar czy Flying Spaghetti Monster. Biorąc pod uwagę, że odkrycia dokonali Japończycy, stawiałbym na jakieś bóstwo szintoistyczne – Amaterasu? Izanami? Amenokoyane? Daruma? Oby tylko nie Amenominakanushi;-).

Warto dodać, że nazwa planety wpływa także na nazewnictwo jej ewentualnych księżyców – zwyczajowo (z jednym wyjątkiem, ale o nim za chwilę) otrzymują one imiona mitologicznych postaci powiązanych jakoś z patronem planety. U Merkurego i Wenus nie ma czego nazywać, natomiast w przypadku Marsa sprawa była o tyle prosta, że ma on dwa księżyce, podobnie jak dwa konie (Fobos i Deimos) miał rydwan boga wojny – wybór narzucał się więc sam.

Trudniej było z Jowiszem. Początkowo jego księżyce nazywano imionami kobiet, z którymi Zeus/Jowisz spółkował – jako że był to wyjątkowo jurny chłop, zasób ten wydawał się nie do wyczerpania. Księżyce jednak odkrywano i odkrywano, aż w końcu przy trzydziestym czwartym okazało się, że więcej imion mitologia nie pamięta. Bóg piorunów miał wprawdzie dużo więcej partnerek, ale już nieznanych z imienia – a trochę głupio byłoby nazywać księżyć „jedną z pięćdziesięciu nimf zaliczonych na imprezie u Syzyfa”. Kolejne księżyce zaczęły więc otrzymywać imiona jego dzieci – których przy takim trybie życia oczywiście spłodził co niemiara, więc ich już nie powinno zabraknąć.

Saturnowi podobny problem nie grozi – jego księżyce noszą imiona tytanów (oprócz największego, nazwanego po prostu Tytanem), których grecka mitologia zna dziesiątki; poza tym pod koniec XX wieku IAU zaczęła dopuszczać także imiona gigantów z innych mitologii – od tamtej pory pojawiły się zatem giganty nordyckie, galijskie i, co ciekawe, eskimoskie. Co jeszcze ciekawsze, wybór mitologii zależy od kąta nachylenia orbity księżyca – dzielą się one bowiem, generalnie rzecz biorąc, na cztery grupy: ~36 stopni (galijskie), ~48 stopni (eskimoskie), 90-180 stopni (nordyckie) i pozostałe (greckie). Nie wszystkie księżyce pasują do tego podziału – te, które ochrzczono przed jego wprowadzeniem, pozostały bowiem przy starych nazwach.

Uran to wspomniany wcześniej wyjątek od reguły – odkrywcy jego pierwszych księżyców nazwali je imionami bohaterów dzieł Aleksandra Pope’a i Williama Szekspira, a że postaci związanych z Uranosem było bardzo niewiele, astronomowie postanowili pozostać przy tej konwencji. W praktyce prawie wszystkie księżyce dostają imiona z Szekspira – poza dwoma pierwszymi, jeszcze tylko jeden (z dotychczasowych dwudziestu siedmiu) został nazwany na cześć Pope’a. Trudno się temu dziwić – Szekspir to nie tylko dużo popularniejszy autor, ale i ze znacznie bogatszym dorobkiem, więc w postaciach można przebierać.

Nazwy księżyców Neptuna zależą, podobnie jak w przypadku Saturna, od ich orbit. Te o bliskich i regularnych orbitach dostają nazwy od morskich bogów i potworów, pozostałe – imiona Nereid. Ponieważ Nereid było równo pięćdziesiąt, a imiona ich wszystkich są znane, nie powinno ich zabraknąć – choć biorąc pod uwagę odległość Neptuna od Słońca i innych planet, diabli wiedzą, ile on jeszcze może mieć satelitów, miejsca tam przecież pod dostatkiem.

Księżyce Plutona dostają nazwy od mieszkańców Hadesu. Dwa księżyce Haumei otrzymały imiona jej córek. Makemake najprawdopodobniej nie ma satelitów, co czyni ją najbardziej osamotnioną planetą w Układzie Słonecznym (Merkury i Wenus krążą przynajmniej blisko Słońca i Ziemi, podczas gdy Makemake rzadko zbliża się do czegokolwiek na mniej niż miliard kilometrów). Księżyc Eris, podobnie jak w przypadku Haumei, dostał imię jej córki, Dysnomii – co można uznać za subtelny ukłon w kierunku zawiedzionych fanów Xeny, ponieważ Dysnomia to bogini bezprawia (po angielsku „lawlessness”), a aktorka grająca Xenę ma na nazwisko Lawless. Niewielkie pocieszenie, ale zawsze coś…



Pierścienie wokół gazowych gigantów, o czym mało kto wie, także mają swoje nazwy – niezwiązane jednak z nazwami planet. Pierścienie Jowisza nazywają się Halo, Main i Gossamer („babie lato”); pierścienie Saturna nazwano na cześć sławnych naukowców (np. Maxwell, Kuiper czy Laplace) oraz… literami alfabetu (od A do G); również pierścieniom Urana trafiły się litery alfabetu, tyle że greckiego; wreszcie pierścienie Neptuna dostały nazwiska francuskich astronomów oraz takie francuskie słowa jak Liberté, Egalité, Fraternité i Courage. Jak widać, konwencje dość przypadkowe – najwyraźniej nikt nie przywiązywał większej wagi do nazewnictwa pierścieni.

I na tym jednak nie koniec – elementy krajobrazu skalistych planet (góry, doliny, kratery itd.) również nie pozostają bezimienne. O zasadach ich nazywania nie będę już się jednak rozwodzić – wytyczne IAU w tej kwestii, obejmujące planety, księżyce i co większe asteroidy, zajmują więcej miejsca niż niniejszy wpis. Zwrócę tylko uwagę na ciekawostkę odnośnie Wenus: nazwy wszelkich obiektów na jej powierzchni są zarezerwowane dla kobiet (bogiń, heroin, sławnych kobiet czy po prostu kobiecych imion), z jednym tylko wyjątkiem – najwyższy szczyt na planecie nosi miano góry Maxwella, został on bowiem nazwany jako pierwszy, jeszcze przed uzgodnieniem tej konwencji. Mamy zatem całą planetę kobiet, a na szczycie i tak mężczyzna – zupełnie jak w Seksmisji…

A co z innymi obiektami? Asteroidy zwyczajowo dostają nazwy pomniejszych postaci z mitologii greckiej lub rzymskiej, ale jeśli odkrywca chce inaczej, dozwolone jest w zasadzie wszystko. Komety nazywane są na cześć odkrywców – ich nazwiskami, nazwą zespołu lub teleskopu – w połączeniu z rokiem odkrycia, by uniknąć powtórzeń. Galaktyki i mgławice dostają nazwy od przypadku do przypadku – nie uzgodniono żadnej konwencji, zresztą miażdżąca większość w ogóle nie ma nazw, tylko numery katalogowe.

No i wreszcie gwiazdy. Te widoczne gołym okiem zostały – podobnie jak planety – nazwane już w starożytności, zwykle imionami postaci z mitologii (najbardziej znany wyjątek to Gwiazda Polarna). Gdy astronomowie zaczęli odkrywać nowe gwiazdy dzięki wynalezieniu teleskopu, postanowili je nazywać według prostego schematu: kolejna litera greckiego alfabetu („alfa” dla najjaśniejszej gwiazdy, „beta” dla drugiej pod względem jasności itd.) plus łacińska nazwa gwiazdozbioru, w obrębie którego gwiazda się znajduje. Czyli na przykład Alfa Centauri to najjaśniejsza gwiazda w Gwiazdozbiorze Centaura (mowa tu o jasności względnej, czyli postrzeganej z Ziemi – w rzeczywistości „Alfa” może świecić słabiej niż „Beta”, ale wyglądać na jaśniejszą dzięki mniejszemu oddaleniu), a Gamma Tauri to trzecia co do jasności gwiazda w Gwiazdozbiorze Byka.

Schemat stracił jednak sens po zbudowaniu potężniejszych teleskopów w XX wieku. Okazało się, że gwiazd we Wszechświecie jest tak niewyobrażalnie dużo, że o nazwaniu każdej jednej w ogóle nie ma mowy – nie starczyłoby na to słów we wszystkich ziemskich językach. Jeśli więc astronomowie potrzebują wskazać jakąś gwiazdę, posługują się jej numerem katalogowym (katalogów jest notabene cała masa, więc numer poprzedza się literowym symbolem katalogu, np. La123 to gwiazda opisana pod numerem 123 w katalogu Lalande; katalogi częściowo się pokrywają, więc ta sama gwiazda może mieć wiele numerów). Jeśli natomiast gwiazda nie trafiła jeszcze do żadnego katalogu (co dotyczy ponad 99% gwiazd, bo jest ich za dużo nawet dla komputerów), pozostaje użyć jej współrzędnych – każda, która z jakiegoś powodu kogoś zainteresuje, szybko jednak zostaje skatalogowana.



„Ale po co to wszystko?” – mógłby ktoś zapytać – „Jakie ma znaczenie nazwa jakiejś gwiazdy czy planety, do której i tak nie wiadomo, czy kiedykolwiek dolecimy?”

Cóż, w praktyce faktycznie żadnego. Ale skoro przy kwestiach praktycznych jesteśmy, warto zapamiętać, że nikt poza IAU nie ma formalnych uprawnień do nazywania obiektów astronomicznych – a sama IAU, jako organizacja non-profit, nie może czerpać z tego korzyści majątkowych. Wszelkie oferty odpłatnego nadania gwieździe własnej nazwy (podobnie zresztą jak sprzedaż działek na Księżycu itp.) stanowią zatem nic więcej jak ściemę dla ciemnego ludu, służącą wyłudzaniu kasy za bezwartościowe „dokumenty”, pozbawione jakiejkolwiek mocy prawnej. IAU wyczerpująco to tłumaczy na swojej stronie – ale chyba niewystarczająco, skoro liczne tego typu biznesy nadal prosperują. Jeszcze jeden dowód, że Wszechświat jak Wszechświat, ale ludzka głupota z pewnością nie ma granic…


Komentarze

Podobne wpisy