Cichy Fragles

skocz do treści

Papalapidarium

Dodane: 30 września 2020, w kategorii: Absurdy, Przemyślenia

Złowił facet złotą rybkę, a ta obiecała spełnić mu jedno życzenie. No to facet zaczyna:
– Chciałbym stworzyć dzieło sztuki, które poruszy miliony ludzi, o którym długo będzie mówić cała Polska, które będzie interpretowane na sto sposobów, które wywoła wielkie emocje i żywe reakcje, na widok którego ludzie będą śmiać się i płakać…
– Słuchaj Jurek, po prostu machnij pomnik papieża wrzucającego kamień do basenu.

Heca wokół „Zatrutego źródła” Jerzego Kaliny to chyba najlepsza rzecz, jaka się Polsce przydarzyła w tym roku – tyle złota w memach nie pamiętam od lat, a wpuszczenie do basenu wielkiej gumowej kaczki stanowiło przepyszną wisienkę na torcie (choć niektórzy słusznie zauważyli, że wrzucenie stu małych dałoby jeszcze bardziej pocieszny efekt – mam nadzieję, że i to ktoś zrealizuje). David Cerny, największy troll wśród artystów, pewnie usycha z zazdrości – nawet najbardziej absurdalne i prowokacyjne jego dzieła nie doczekały się aż tak żywego odbioru i nie wywołały tyle wesołości.

Reakcje te wprawdzie mocno chyba odbiegały od oczekiwań autora, który machnął tego papieża z kamieniem na serio, a nie dla beki – ale jeśli faktycznie spodziewał się tu poważnego potraktowania, to nie najlepiej o nim świadczy. Kto jak kto, ale artysta powinien choć trochę rozumieć potencjalnych odbiorców.

Oficjalna interpretacja pracy też nie wystawia autorowi zbyt dobrego świadectwa: według jego własnych słów ma to być odpowiedź na instalację Maurizio Cattelana „La nona ora”, przedstawiającą papieża przygniecionego meteorytem. Jeśli tak, to jest to odpowiedź całkowicie chybiona, i to na wielu poziomach.

Sam pomysł polemizowania z pracą sprzed ponad dwudziestu lat, to potężnie opóźniony zapłon – pewnie, artystom zdarza się odnosić do dzieł i sprzed stuleci, ale zwykle są to dzieła kanoniczne i ponadczasowe, co do których można rozsądnie oczekiwać, że odbiorcy dobrze je znają i nadal nie pozostają wobec nich obojętni. Tymczasem Kalina postanowił odpowiedzieć na dzieło prawie już zapomniane, które wzbudziło swego czasu zainteresowanie tylko z powodu skandalu (dwaj posłowie ZChN doznali obrażeń uczuć religijnych, więc poszli do galerii i zdjęli meteoryt z papieża – ciekawe, czy teraz zamierzają zrobić to samo?). Żeby to chociaż było wydarzenie na miarę „Pasji” Nieznalskiej, która potężnie podzieliła Polskę i do dziś pojawia się w każdej naszej dyskusji o granicach wolności artystycznej – ale nie, skandalik co najwyżej średni.

Co więcej, Kalina odpowiedział dziełem poniekąd wyższej rangi, bo umieszczonym w prestiżowym miejscu przed Muzeum Narodowym, a nie tylko wystawionym w galerii – a tym już mocno swego adwersarza wywyższył, dając do zrozumienia, że uważa go za przeciwnika wagi superciężkiej, bo przecież na byle kogo się takich armat nie wytacza. Cattelan naprawdę ma powody do wdzięczności – takiego wyrazu uznania chyba jeszcze nigdy od nikogo nie otrzymał. Zabawnym zbiegiem okoliczności instalacja Kaliny została odsłonięta prawie równo z sześćdziesiątymi urodzinami Cattelana, można by więc ją uznać za spóźniony o trzy dni prezent.

Ale niech tam – mimo wysiłków obecnego rządu żyjemy przecież w wolnym kraju, gdzie każdy może polemizować z czym chce i jak chce (choć daleko nie każdy może liczyć na 125 tysięcy państwowej dotacji na taki cel). Problem w tym, że ta konkretna polemika jest kompletną pomyłką, żeby nie powiedzieć samobójem. Żeby jednak uzasadnić to stwierdzenie, musimy najpierw pochylić się nad samą pracą Cattelana.

Tytuł „La nona ora”, czyli „Dziewiąta godzina”, nawiązuje do Ewangelii św. Marka, według której ukrzyżowany Jezus miał o tej właśnie godzinie zawołać: „Boże, czemuś mnie opuścił?” – co stanowi klucz do interpretacji całości: mamy tu oczywiste, łopatologiczne wręcz, porównanie cierpień papieża (zarówno osobistych, tzn. zdrowotnych, jak i tych związanych z wewnętrznymi problemami Kościoła, które papieża stopniowo przerastały) do męki Chrystusa. Pozycja leżąca i przygniecenie ciężarem budzi skojarzenie z upadkami podczas drogi krzyżowej – tym silniejsze, że i papież trzyma krzyż w rękach. A mimo swojej sytuacji, trzyma go mocno, nie interesując się przygniatającym go ciężarem – co sugeruje, że i on zamierza przebyć swoją drogę krzyżową do końca.

Dlaczego tym ciężarem jest meteoryt? Cóż, meteoryt to kamień, który spadł z nieba, musi on więc symbolizować brzemię zesłane przez Boga (znów: podobnie jak z Jezusem). Aczkolwiek można tu także doszukiwać się skojarzeń z muzułmańskim Czarnym Kamieniem, który prawdopodobnie jest meteorytem, a według tradycji początkowo był śnieżnobiały, ale poczerniły go grzechy ludzkie – taki transreligijny trop prowadziłby do wniosku, że papieża przygniatają grzechy całej ludzkości, co dodatkowo wzmacniałoby analogię z Jezusem, który cierpiał za grzechy nasze – to już jednak może być moja nadinterpretacja.

Jak widać, nawet jeśli uznać formę dzieła za obrazoburczą (choć doprawdy nie wiem, co tu takiego obrazoburczego – wizerunek papieża nie jest karykaturą ani nie przedstawia go w sposób obraźliwy czy szyderczy, także meteoryt nie ma żadnych obelżywych konotacji), to do jego wymowy nie sposób się przyczepić z katolickiego punktu widzenia: cóż może być bardziej słusznego i prawomyślnego niż porównanie papieża do Chrystusa? Posłowie ZChN, którzy zdemontowali rzeźbę w ramach protestu, strzelili więc sobie koncertowego samobója – ale cóż, gdyby nie byli cymbałami, nie zostaliby przecież członkami ZChN.

Od artysty, jakim jest Jerzy Kalina, należy jednak oczekiwać lepszego zrozumienia sztuki, niż od polityków – pytanie zatem, z czym właściwie próbuje on polemizować? Polemika ma sens tylko pod warunkiem, że się z czymś nie zgadzamy, inaczej możemy tylko przytakiwać – ale z czym w opisanym wyżej przesłaniu może się nie zgadzać konserwatywny katolik?

Tego, że JP2 na starość cierpiał fizycznie i psychicznie, nikt chyba nie kwestionuje; tego, że wytrwale się z tym cierpieniem zmagał, tym bardziej. Analogię między jego problemami a drogą krzyżową można ewentualnie uważać za nietrafioną lub z jakichś powodów niesłuszną z teologicznego punktu widzenia (nie wiem, nie znam się), ale z całą pewnością nie uwłaczającą. Można krytykować przerost formy nad treścią i płytkość przesłania, ale, jako się rzekło powyżej, nie dyskutuje się z byle czym po dwudziestu latach przed Muzeum Narodowym – i zresztą nie wiem, jak w ogóle polemizować z subiektywną oceną wartości dzieła. Można wreszcie oburzać się na samą formę – ale w takim wypadku Kalina nie odpowiadałby formą zbliżoną estetycznie i jeszcze bardziej absurdalną. O co zatem właściwie chodzi?

Przyjrzyjmy się tej instalacji bliżej. Tytułowe „Zatrute źródło” to ideologia komunistyczna (z wypowiedzi autora można wnosić, że także po prostu lewicowa, ale zostańmy na razie przy komuniźmie), co jasno sygnalizuje czerwona woda w basenie. To, że na jej powierzchni stoi papież, nasuwa za jednym zamachem dwa biblijne skojarzenia: z Mojżeszem przekraczającym Morze Czerwone i z Jezusem chodzącym po wodzie.

Pierwsza opcja ma tę słabość, że ani woda się przed papieżem nie rozstępuje (symbol nieustępliwości komunistów?), ani przeprowadzanego przezeń narodu nigdzie nie widać, co by mogło wskazywać, że ten naród tak naprawdę za nim nie podążał albo pozostał zbyt daleko z tyłu. Co by jednak w takim razie oznaczał niesiony kamień – aluzję do Syzyfa? Walka z komuną jako syzyfowa praca? Bardzo wątpliwa interpretacja, skoro komunizm upadł za życia JP2, i to jeszcze przed półmetkiem jego pontyfikatu. Syzyfową pracą mogłaby być walka Kościoła z lewicą, ale JP2, który zapraszał Kwaśniewskiego do papamobile, popierał „lewacką” UE i tak dalej, niespecjalnie by się na symbol takiej walki nadawał.

Zdecydowanie więcej sensu ma drugi trop, zwłaszcza że i Cattelan porównywał papieża do Jezusa, a nie do Mojżesza. Co by z tego wynikało? Sam Jezus chodził po wodzie bez jakiegoś głębszego (nomen omen) powodu, ale towarzyszył mu w tym Piotr, który zaczął tonąć, gdy zwątpił – chodzenie po wodzie to zatem symbol silnej wiary, która dawała papieżowi oparcie i pozwoliła uniknąć zatonięcia w odmętach komunistycznej ideologii. Być może także symbol niezatapialności i wyższości nad złem, które nie jest w stanie go choćby ochlapać.

A o co chodzi z tym meteorytem? Jego symbolika jest podobna, jak u Cattelana – brzemię od Boga i ciężar grzechów ludzkich – ale kontekst odmienny: papież nie ugina się już pod jego ciężarem, lecz trzyma go nad głową. Zamiast wizji cierpienia mamy więc apologię siły (zapewne duchowej, choć reprezentowanej przez siłę fizyczną); papież w nowej wersji nie jest ofiarą zła, lecz herosem i tytanem, dźwigającym wszystko na swoich barkach niczym Atlas. Podkreśla to różnica w stylistyce rzeźby: o ile meteoryt nadal jest przedstawiony realistycznie, o tyle JP2 nie jest już miękką, wiernie imitującą człowieka figurą woskową, lecz pomnikiem z białego kamienia, twardym i monolitycznym, nie z tego świata.

Na pierwszy rzut oka można uznać, że Kalina dał Cattelanowi odpór: papież to nie jakiś mięczak, tylko bohater! Szach mat, lewaku! Odpór mało subtelny, ale zawsze. Jeśli jednak przeanalizować sprawę dokładniej, logika tej pracy wali się w gruzy.

Zacznijmy od tego, że autor przeszarżował, nawet w sposobie trzymania kamienia – zamiast trzymać go na ramieniu (co znowu nasuwałoby skojarzenia z drogą krzyżową, aczkolwiek trudno byłoby to pogodzić z wizerunkiem herosa) albo przed sobą, w realistycznej pozycji, JP2 unosi go nad głową, nic sobie nie robiąc z jego wagi, co budzi skojarzenia już nie tyle z Atlasem (który jednak jest zwykle przedstawiany jako człowiek przytłoczony ciężarem), co z Supermanem, popisującym się nadludzką siłą dla wykazania swojej wyższości nad zwykłymi ludźmi. Czy to faktycznie stosowna analogia dla papieża?

No właśnie – JP2 był przecież człowiekiem dialogu, pokornym i przepraszającym, a nie człowiekiem siły. Choć ją miał, nigdy się z nią nie obnosił i chyba raczej praca Cattelana byłaby mu milsza, jako bardziej oddająca jego osobowość, niż heroiczna wizja Kaliny. Samo zresztą przedstawianie przywódców jako tytanów kojarzy się właśnie z tym zwalczanym komunizmem, a zwłaszcza ze Stalinem, który na pomnikach nie był Supermanem chyba tylko ze względu na amerykańskie pochodzenie tej postaci. Jak z kolei kojarzy się idea nadczłowieka, nie trzeba chyba wspominać. Kalina wcisnął więc papieża w formę nie tylko do niego nieprzystającą, ale jeszcze wybitnie niesłuszną ideologicznie.

Kontra wobec pracy Cattelana także kończy się strzałem z dala od bramki: cierpienie i heroizm nie są przecież wykluczającymi się wzajemnie przeciwieństwami. Można cierpieć i być bohaterem jednocześnie; mało tego – jedno z drugim bardzo często się łączy; mało i tego – cierpienie bywa wręcz koniecznym warunkiem heroizmu, np. męczennicy z definicji łączą w sobie oba elementy. No i zresztą Cattelan wcale heroizmu papieżowi nie odmawiał – przeciwnie, wspomniane trzymanie krzyża zaciśniętymi pięściami dawało do zrozumienia, że papież nie poddaje się cierpieniu. Co zatem rzeczona polemika właściwie stwierdza? Jaka to odpowiedź, w której nic z komentowanego dzieła nie zostało podważone?

Jakby to wszystko jeszcze nie było wystarczająco kuriozalne, czary absurdu dopełniają słowa autora:

Chciałbym, żeby skończyły się te ekscesy z symbolami religijnymi. Dotyka mnie to osobiście. Zaczynam się czuć, jak w barbarii. To jeden z ważnych powodów, dla których powstała ta praca.

Chciał, żeby skończyły się ekscesy, więc popełnił eksces, jakiego Polska jeszcze nie widziała. No cóż – mogę tylko pogratulować pomyślunku. Sam zresztą pomysł, że „ekscesy z symbolami” da się w jakikolwiek sposób ukrócić (w XXI wieku, w epoce memów i obśmiewania wszystkiego), pokazuje, że autor musiał dawno przestać nadążać za współczesnym światem. Jeśli całe rozumowanie stojące za tą instalacją było równie sensowne, logiczne i liczące się z rzeczywistością, to i nic dziwnego, że wyszło jak wyszło.

Trzeba jednak przyznać, że pod względem potencjału interpretacyjnego Kalina pobił Cattelana na głowę – o ile tamten w zasadzie nie pozostawił niedomówień, o tyle tutaj mamy bardzo szerokie pole do popisu, jeśli tylko zignorujemy wskazówki autora. Jedna z nieoficjalnych interpretacji na przykład uznaje dzieło za alegorię pedofilii w Kościele, gdzie czerwona ciecz to krew ofiar, umieszczenie papieża ponad jej powierzchnią symbolizuje jego nieosiągalność dla ich skarg, a czarny kamień to nieczyste sumienie, które ciąży nad oceną jego pontyfikatu. Według innej, pomnik to po prostu wartości prawicowej Polski w pigułce: papież, węgiel i barwy biało-czerwone…

Na koniec warto zwrócić uwagę, jak mocno na odbiór dzieła sztuki potrafi wpływać kontekst: gdyby identyczną pracę popełnił jakiś artysta niekojarzony z prawicą, lub/i zasponsorowałby ją niepisowski rząd, prawica niewątpliwie dostałaby białej gorączki, że znowu nam papieża szkalują, może nawet już by się rzucili ten meteoryt zdejmować – a tu proszę, zero oburzenia. Ba, praktycznie zero reakcji – nawet Google nie potrafi mi znaleźć prawie żadnych tekstów z prawej strony internetu na ten temat, a i to, co znalazł, to prawie wyłącznie suche notki informacyjne, komentarzy brak. Biedacy widocznie nie wiedzą, co o tym myśleć – nic dziwnego, skoro z myśleniem u nich krucho. I za przypomnienie o tym istotnym dla naszego kraju fakcie również należy autorowi podziękować.


Skomentuj na Facebooku

Podobne wpisy