Jesień nie była zbyt udana – ledwo czwarte miejsce na półmetku i trzy punkty straty do lidera to nie był wynik na miarę oczekiwań. Wiosna zapowiadała się zatem ciężko, ale wiślakom nie brakowało optymizmu. Gdy jednak Wisła już w pierwszym wiosennym meczu straciła punkty (remis z Polonią Bytom), optymistów trochę ubyło. Gdy wkrótce potem drużynę opuścił Cleber, sprzedany nagle do Tereka Grozny, optymistów ubyło jeszcze trochę. Gdy Wisła straciła kolejne punkty w Bełchatowie, a w dodatku Paweł Brożek doznał ciężkiej kontuzji, o optymizm było już naprawdę trudno, szczególnie wobec zbliżających się spotkań z Cracovią i Lechem. Gdy wreszcie w derbach Krakowa beznadziejnie grająca Wisła przegrywała do przerwy 0-1, nawet najwięksi fanatycy musieli spojrzeć prawdzie w oczy: już tylko cud mógłby uratować mistrzostwo.
I cud się zdarzył!
Nie wiadomo, co trener Skorża powiedział zawodnikom w przerwie (z całą pewnością nie było to nic cenzuralnego), ale efekt był piorunujący – na drugą połowę drużyna wyszła odmieniona i rozjechała Cracovię, strzelając jej cztery bramki. A że w tej samej kolejce Lech tylko zremisował z dołującą Arką, perspektywa wyjazdu do Poznania nagle przestała brzmieć jak wyrok. I faktycznie, w Poznaniu nie tylko nie było egzekucji, ale nawet niewiele zabrakło do wygranej. Wiślacy kręcili nosami, że remis raczej ich oddalił od obrony tytułu, niż przybliżył – jednak wiary w sukces zdecydowanie przybyło. I słusznie, bo Lech coraz częściej gubił punkty, a Wisła w kolejnych spotkaniach systematycznie wygrywała, wyprzedzając w tabeli kolejnych rywali i wreszcie zrównując się punktami z prowadzącą Legią.
A wtedy Wisła znowu się potknęła, remisując z Piastem Gliwice – i okazało się, że teraz tylko komplet punktów w czterech ostatnich spotkaniach gwarantuje mistrzostwo (albo wpadki rywali, ale te wydawały się średnio prawdopodobne). Na początek Legia – i ogromne nerwy, bo wprawdzie udało się dość szybko zdobyć bramkę, ale im dłużej trwał mecz, tym bardziej Legia nacierała, a groźne sytuacje podbramkowe się mnożyły. Szczęśliwie Legioniści pudłowali na potęgę i Wisła jakoś utrzymała to prowadzenie, choć w końcówce niejeden kibic otarł się o atak serca. Ulga po ostatnim gwizdku była w Krakowie ogromna – najcięższa przeszkoda wzięta, jeszcze tylko przejechać się po paru średniakach i tytuł mistrza obroniony… Czy na pewno?