Cichy Fragles

skocz do treści

Wisła-Beitar 5-0

Dodane: 6 sierpnia 2008, w kategorii: Futbol

Co tu dużo mówić – po takich meczach odzyskuję wiarę w polski futbol. Gdyby tak jeszcze z Barceloną…


Euro 2008 – finished

Dodane: 1 lipca 2008, w kategorii: Futbol

No, gdybym postawił ten majątek na Niemców, nieźle bym wtopił. Jak widać, nawet im zdarzają się dni, kiedy nic nie wychodzi, dośrodkowania lądują daleko za polem karnym, piłka co i rusz odskakuje od nogi, a trzy okazje nie wystarczają do strzelenia dwóch goli. Co w niczym nie umniejsza sukcesu Hiszpanów, którzy tak w finale jak i w całym turnieju grali jak na mistrzów przystało, łącząc efektowność z efektywnością i chyba po raz pierwszy w swojej historii imponując szczelnością obrony – dość powiedzieć, że w fazie pucharowej nie stracili ani jednej bramki. Grali jak nigdy i wygrali jak nigdy. Cóż dodać – viva España!

Tu należałoby sypnąć statystykami turnieju, ale to już zdążył zrobić LSR, a zrobił to tak wybornie, że tylko przyklasnąć i się uczyć. Powtarzać po nim nie będę (ech, tyle roboty na marne), dodam tylko, że to pierwszy od niepamiętnych czasów turniej, na którym w fazie pucharowej padało więcej bramek niż w fazie grupowej – co jest chyba najlepszym dowodem, że ofensywa faktycznie wraca do łask. Ciekawe, na jak długo.

O Polsce lepiej już nic nie mówić, bo szkoda nerwów. Powodów do frustracji i tak nam nie zabraknie, bo zaraz zaczną się europejskie puchary, w których jak zwykle polegniemy praktycznie na starcie, a PZPN dodatkowo zadba, żebyśmy się nie łudzili, że doczekamy lepszych czasów. Miejmy nadzieję, że przynajmniej nie wywalą Beenhakkera, bo pomimo klęski na Euro jego osoba wciąż daje nadzieję, że nie musimy wiecznie tkwić w tym bagnie.

A teraz, proszę państwa, czas wrócić do normalnego życia. Ze studia w Krakowie mówił do Was Cichy Fragles;-).


Euro 2008 – 97% done

Dodane: 27 czerwca 2008, w kategorii: Futbol

Wadą mistrzostw jest to, że im bliżej końca, tym mniej się dzieje. Na początku dwa mecze dziennie, pod koniec jeden mecz na dwa dni i uciążliwe czekanie na ten ostatni, najważniejszy. Kto w nim wygra? Po półfinałach nie mam większych wątpliwości, że będą to Niemcy.

Wiem, że wszyscy na nich narzekają, a ich grę w półfinale ostro krytykuje nawet niemiecka prasa, ale dla mnie to właśnie ten mecz był dowodem wielkości tej drużyny. Po pierwsze, jak głosi stare sportowe porzekadło: nie sztuka wygrać, kiedy gra się dobrze – sztuka wygrać, kiedy gra się źle. Po drugie, w futbolu, jak w mało którym sporcie, kolosalne znaczenie ma psychologia – a w tej akurat kwestii Niemcy pokazali absolutne mistrzostwo Europy i świata.

Mecz zaczęli fatalnie – Turcy od pierwszych minut na nich wsiedli, wyprowadzając atak za atakiem, seryjnie strzelając na bramkę, aż po dwudziestu minutach potwierdzili swoją przewagę golem. Niemcy byli słabsi pod każdym względem, wyglądali jak Holendrzy w meczu z Rosją – ale mentalnie różnica była ogromna. Gdyby Holendrzy stracili bramkę po dwudziestu minutach, skończyłoby się pewnie pogromem, natomiast Niemcy pokazali stalowe nerwy i ze spokojem wyrównali. Potem znów dali się zepchnąć do obrony, ale psychologicznie już wygrywali.

Stalowe nerwy pokazali także w końcówce. Kiedy Klose strzelił na 2-1, nie sposób było nie zadać sobie pytania: Czy Turcy zdołają w czwartym kolejnym meczu odrobić straty? Zdołali. W dodatku tym razem nie zrobili tego w ostatnich sekundach, tylko na dobre sześć minut przed końcem. Jak tu utrzymać nerwy na wodzy, kiedy się traci z takim trudem wywalczone prowadzenie, i to z drużyną, która w trzech poprzednich meczach strzelała decydujące gole w ostatniej minucie? Jak tu nie myśleć o tej feralnej minucie, która zaraz nadejdzie? Niemcy potrafili. Ba, potrafili jeszcze sami strzelić w tej ostatniej minucie zwycięskiego gola. I kto to zrobił – ten sam zawodnik, którego błąd kosztował przed chwilą stratę prowadzenia. Wyobraża ktoś sobie, żeby Hiszpanie tak się podnieśli? Ja nie.

W finale Niemcy będą mieli jeszcze przewagę doświadczenia. Kilku zawodników grało już w finale (MŚ 2002), a prawie wszyscy pamiętają półfinał sprzed dwóch lat. Znają już smak porażek na najwyższym szczeblu, na pewno nie zadrżą im nogi w finale, a zarazem żaden z nich nie zdobył jeszcze żadnego trofeum – idealna mieszanka wybuchowa. Czy jednak Hiszpanie znajdą na nich sposób? Wątpię, bo jaki może być sposób na drużynę, która potrafi strzelić trzy bramki po trzech celnych strzałach i która dwukrotnie tracąc gola z rozpędzonymi Turkami, dwukrotnie potrafi im odpowiedzieć w ciągu pięciu minut?

Dochodzi jeszcze kwestia przygotowania fizycznego – Hiszpanie mają o jeden dzień mniej na odpoczynek, a to im dobra kondycja będzie bardziej potrzebna, bo oni na pewno nie wygrają na stojąco, wykorzystując jedyną stworzoną sytuację. Na pewno nie powtórzą losu Rosjan, których „holenderski cud” najwyraźniej kosztował więcej sił niż się wydawało, ale minus mają. Aczkolwiek sądząc po wynikach poprzednich finałów, nie należy tego dodatkowego dnia demonizować.

Podsumowując, gdybym musiał postawić swój majątek na ten mecz, stawiałbym bez wahania na Niemców – ale na szczęście nie muszę i nie postawię, bo w futbolu wszystko jest możliwe, a w tym turnieju już nie raz świat stawał na głowie, czego przykładem choćby bilans obu finalistów w fazie pucharowej: Niemcy 6-4, Hiszpania 3-0. Kto tu jest mistrzem beztroskiej ofensywy, a kto specem od kunktatorstwa?


Euro 2008 – 90% done

Dodane: 23 czerwca 2008, w kategorii: Futbol

Nie wiem jak Was, ale mnie w najmniejszym stopniu nie zaskoczyła wygrana Niemców. Przecież nie od dziś wiadomo, że to drużyna, która prawie zawsze dochodzi dalej niż zasługuje, a jej rzekomo słabą formą nie ma się co sugerować. Niemcy jak nikt inny doskonale rozumieją, że w piłce nie o to chodzi, żeby lepiej grać, tylko o to, żeby strzelić więcej bramek. I tak też czynią. Dlatego, choć po meczu z Chorwacją nie brakowało głosów, że już po nich, wciąż są głównym faworytem do mistrzostwa, podczas gdy Chorwacja już się z turniejem pożegnała. Jej odpadnięcie to już spora niespodzianka – wydawało się, że Turcy szczyt swoich możliwości osiągnęli w meczu z Czechami i pozostało im już tylko godne pożegnanie z Euro, a tymczasem po raz drugi w ciągu sześciu lat grają w półfinale. Fakt, że musieli w tym celu dokonać cudu – bo trudno inaczej określić zdobycie gola w ostatniej akcji meczu, po tym jak minutę wcześniej zrobił to przeciwnik – ale awans to awans.

Totalnym zaskoczeniem był natomiast mecz Holandia-Rosja. Przy czym o ile wynik był sensacją, o tyle gra – megasensacją. Genialni Holendrzy, którzy w poprzednich spotkaniach prezentowali futbol niemal doskonały, tym razem zostali literalnie zrównani z ziemią. Przez bite dwie godziny meczu uzbierało się może ze dwadzieścia minut ich przewagi, może z pięć dobrych okazji do zdobycia gola, może ze trzy wymiany podań z pierwszej piłki – wszystkie zresztą daleko od rosyjskiej bramki. Zamiast z pasją atakować, bezradnie wymieniali podania na własnej połowie, bo ilekroć ją opuścili, zaraz się okazywało, że nie ma do kogo zagrać. Jak już strzelali, to głównie z dystansu i niecelnie. Nawet gdy zdobyli wreszcie gola ratującego ich przed porażką, dodało im to skrzydeł tylko na chwilę, a potem pozwolili się Rosjanom stłamsić jeszcze bardziej, rozpaczliwie się broniąc nawet po stracie drugiej bramki. Ich grę najlepiej podsumowuje fakt, że van Basten już po godzinie wykorzystał limit zmian, a najlepszym ich zawodnikiem był bramkarz.

Co się stało? Czy to tragedia rodzinna Bouhlarouza tak rozbiła pomarańczowych, czy raczej „Judasz” Hiddink tak doskonale rozpracował swoich rodaków? Zapewne jedno i drugie, a dodatkowo doszedł jeszcze spadek koncentracji po zbyt łatwo wygranej grupie śmierci – Holendrzy byli już pewnie myślami w finale i (jak wiele drużyn przed nimi) zapomnieli, że do tego finału jeszcze nie doszli. W niczym to jednak nie umniejsza sukcesu Rosjan, którzy zagrali absolutnie olśniewająco, atakując od pierwszej do ostatniej minuty i nie pozwalając przeciwnikom prawie na nic. Gdyby tylko nie brakowało im skuteczności (i gdyby nie trafili na świetnie dysponowanego van der Sara), rozbiliby Holendrów już w regulaminowym czasie gry. I jak na początku turnieju zastanawiano się, czy Holandia utrzyma swoją fantastyczną formę, tak teraz można o to samo pytać w odniesieniu do Rosji. Holendrom wystarczyło dynamitu na trzy mecze, Rosjanie eksplodowali na razie dwa razy…

Czy Hiszpanie przeszkodzą im w trzeciej eksplozji? Myślę, że tak. Bynajmniej nie dlatego, że już raz ich pokonali (to raczej plus dla Rosjan – oni teraz mogą wygrać, Hiszpanie muszą), ale dlatego, że po przerwaniu najgorszej passy świata (88 lat bez zwycięstwa z Włochami w meczu o stawkę! przy tym wysiada nawet nasz kompleks wobec Niemców, bo przegrywamy z nimi „dopiero” 75 lat, a w meczach o punkty „dopiero” 37) i po pierwszym od 1964 awansie do półfinału mają historyczną szansę zerwać z wizerunkiem drużyny, która zawsze przegrywa najważniejsze mecze. Skoro udało się pokonać tych strasznych Włochów (po karnych, ale jednak), to i ponowny triumf nad Rosją nie powinien być problemem – choć drugiego 4-1 na pewno nie będzie. Statystyka również stoi za Hiszpanią murem – ilekroć jakieś drużyny spotykały się dwukrotnie na jednym turnieju, zawsze zwycięzca pierwszego meczu wygrywał także drugi. Choć oczywiście w futbolu nie ma nic pewnego – poza tym, że na końcu wygrają Niemcy;-).

PS.
W tak zwanym międzyczasie Cracovia po ćwierć wieku przerwy znów zagrała w europejskich pucharach – i na dzień dobry przegrała na własnym boisku z Białorusinami. Po raz kolejny nasuwa się pytanie, czy istnieje jeszcze jakiś kraj dający się zauważyć na mapie, którego piłkarze nie są w stanie wpędzić nas w kompleksy?


Euro 2008 – 75% done

Dodane: 18 czerwca 2008, w kategorii: Futbol

Grupa A, czyli szok po turecku

Dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe – niby od zarania dziejów to wiadomo, ale ciągle odkrywamy ten fakt na nowo. W meczu Czech z Turcją wszystko wydawało się już być absolutnie przesądzone, Czesi prowadzili 2-0, spokojnie kontrolowali grę i nawet strata bramki niespecjalnie ich zmartwiła – a tu nagle błąd bramkarza, za minutę błąd obrońców i pozamiatane w drugą stronę. Turcy drugi raz z rzędu pokazali, co znaczy walka do końca, a Czechom po raz drugi właśnie w końcówce zabrakło koncentracji. W dodatku grający o pietruszkę Portugalczycy dali się pokonać Szwajcarii, przez co nasi sąsiedzi spadli na ostatnie miejsce w grupie. I pomyśleć, że gdyby przy stanie 2-0 wykorzystali stuprocentową okazję do zdobycia trzeciej bramki, mieliby awans w kieszeni. A kto tę sytuację zmarnował? Polak…

Grupa B, czyli żadnych marzeń, panowie

Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów nasz trzeci mecz nie był o honor – przynajmniej teoretycznie, bo w praktyce liczenie na dwubramkową wygraną z Chorwacją przy jednoczesnej porażce Niemiec z Austrią zakrawało na niepoczytalność. Kibice słyną jednak z wiary w cuda, więc oczekiwano, że zamiast o honor powalczymy o awans. Zderzenie z rzeczywistością było bolesne – ani awansu, ani honoru. Chorwackie rezerwy okazały się dla nas rywalem prawie nieosiągalnym, którego udało się parę razy przycisnąć tylko dlatego, że grał bez wielkiego zaangażowania. Co by było, gdyby Chorwaci grali tak jak z Niemcami – strach pomyśleć. Dobrze, że przynajmniej mieliśmy Boruca na bramce, bo gdyby nie on, dostalibyśmy solidne lanie w każdym meczu, a tak przynajmniej na papierze nie wygląda to tragicznie.

Grupa C, czyli Waterloo

A jednak znalazł się ktoś, kto może zazdrościć wyników nawet Polsce. Francuzi zaliczyli powtórkę z MŚ2002, z tą tylko różnicą, że tym razem przynajmniej zdobyli bramkę. Jedną, przy sześciu straconych. Gry jednak nie mogą nam zazdrościć, bo wypadli dużo lepiej, niż to sugerują ich wyniki. Z Holandią wcale nie musieli przegrać, a z Włochami długo toczyli równą walkę mimo gry w osłabieniu. Cóż, grupa śmierci to grupa śmierci, ktoś musiał polec. A Holendrzy postawili efektowną kropkę nad i, rezerwowym składem pokonując Rumunię, której nie dały rady podstawowe jedenastki Francji i Włoch. Oby tego nie pożałowali w półfinale, gdzie mogą trafić na Włochów, którzy drugi raz nie dadzą się tak zaskoczyć.

Grupa D, czyli atak górą

W tej grupie zdecydowanie opłacała się gra ofensywna – Hiszpanie i Rosjanie bezdyskusyjnie wykosili Szwedów i Greków. Ci ostatni zaliczyli rekordowy upadek – cztery lata temu mistrzostwo, tym razem ostatnie miejsce w grupie i w ogóle na całych mistrzostwach. Ideał sięgnął bruku, chciałoby się powiedzieć, gdyby nie to, że Grecja ideałem nigdy nie była – swój sensacyjny triumf zawdzięczała głównie zlekceważeniu przez przeciwników i idealnemu trafieniu z formą. Kiedy jednego i drugiego zabrakło, z greckich herosów niewiele zostało. W ćwierćfinale zamiast nich obejrzymy Hiszpanię męczącą się niemiłosiernie z włoską defensywą (marnie widzę szanse Hiszpanów, jeśli już Szwedzi i Grecy byli o włos od wywalczenia z nimi remisu) oraz bratobójcze starcie holenderskich trenerów, gdzie bramki powinny padać seryjnie.


Euro 2008 – 50% done

Dodane: 15 czerwca 2008, w kategorii: Futbol

Grupa A, czyli te ostatnie minuty

Gospodarzom już dziękujemy – przynajmniej jednym, bo Austria ma jeszcze teoretyczne szanse. Szwajcarzy odpadają na pewno, a Turcja niespodziewanie wraca do gry po zwycięskiej bramce w ostatniej minucie. Również w ostatniej minucie Portugalczycy dobili Czechów trzecim golem – i jak się okazało, był to gol nadspodziewanie ważny, który może Czechów kosztować awans. Gdyby skończyło się na 1-2, w meczu z Turcją wystarczyłby im remis, a tak mają identyczną różnicę bramek i muszą wygrać, bo w przypadku remisu o awansie zadecydują… rzuty karne. Ot, taka regulaminowa ciekawostka – jeśli dwie drużyny mają identyczny bilans i remis w bezpośrednim spotkaniu, to o awansie decyduje pozycja w rankingu UEFA, ale jeśli to bezpośrednie spotkanie ma miejsce w ostatniej kolejce, wówczas po jego zakończeniu mamy konkurs jedenastek. Ciekawe, prawda?

Grupa B, czyli wszystko nie tak

Chorwacja, która w pierwszym meczu z niejakim trudem pokonała Austrię, w drugim z łatwością spuszcza łomot faworyzowanym Niemcom. Niedoceniana Austria w pierwszej połowie meczu z Polską urządza sobie kanonadę, jakiej jeszcze na tym turnieju nie było – ale do przerwy, zamiast prowadzić przynajmniej 3-0, przegrywa 0-1. W drugiej połowie Polacy urządzają kanonadę Austriakom, ale zamiast ich dobić, tracą prowadzenie, bo w doliczonym czasie gry sędzia z Anglii – kraju słynącego z nad wyraz łagodnego sędziowania – dyktuje rzut karny za niewinne ciągnięcie za koszulkę. Wszystkie dotychczasowe gole dla Niemców strzelił Polak, a wszystek jeden dla Polski – Brazylijczyk. Logiki w tym wszystkim nie widać – i w tym chyba należy upatrywać naszych szans na awans, bo na zdrowy rozum to już ich praktycznie nie mamy.

Grupa C, czyli pomarańczowa rewolucja

Ale się porobiło. Grupa śmierci, przy całej swojej śmiertelności, miała jednak dwóch wyraźnych faworytów w postaci Włoch i Francji. Tymczasem co widzimy – po dwóch kolejkach faworyci mają po jednym punkcie i jednym golu, a ich bezpośrednie starcie już nie tylko nie zadecyduje o pierwszym miejscu w grupie, ale nawet o awansie może nie zadecydować, jeśli pewna pierwszego miejsca Holandia nie pokona Rumunii. W ciut lepszej sytuacji są Włosi, którym do awansu może wystarczyć remis, ale w nieco lepszej formie są Francuzi, więc z pewnością będzie się działo. Tymczasem Holandia nam wyrosła na absolutnego faworyta do tytułu. Podopieczni van Bastena grają aż za pięknie, aż za skutecznie, pytanie tylko, czy utrzymają swoją fantastyczną formę do końca turnieju – jeśli tak, to nie widzę możliwości, żeby ktoś ich powstrzymał. A do historii przeszli już teraz – z całą pewnością nie było jeszcze drużyny, która by w odstępie czterech dni dokopała mistrzom i wicemistrzom świata, i to jeszcze każdorazowo z trzybramkową przewagą.

Grupa D, czyli mistrzom już dziękujemy

Cztery lata temu gra na 0-0 przyniosła Grekom mistrzostwo. Tym razem przyniosła zero punktów, zero bramek i zero szans na awans. Powtórki cudu nie będzie. Nikogo poza samymi Grekami chyba to specjalnie nie zmartwiło, biorąc pod uwagę, jak paskudny antyfutbol grali. Na przeciwnym biegunie mamy Hiszpanów, którzy i pięknie grają, i wygrywają, a Villa zmierza po tytuł króla strzelców i być może największej gwiazdy turnieju. A pośrodku Szwedzi i Rosjanie, których czeka mecz o drugie miejsce. Zarówno gra, jak i wyniki wskazują raczej na Szwedów, więc w ćwierćfinale, gdzie już czeka Holandia, możemy mieć rewanż za Euro 2004. Nie wiadomo jeszcze, na kogo trafi Hiszpania, ale w tej formie powinna pokonać każdego z potencjalnych rywali. Za to w półfinale możemy mieć spotkanie Hiszpania-Holandia, które może się okazać najlepszym widowiskiem turnieju – ale nie dzielmy jeszcze skóry na niedźwiedziu, wszak nie tacy faworyci przedwcześnie odpadali.


Euro 2008 – 25% done

Dodane: 10 czerwca 2008, w kategorii: Futbol

Grupa A, czyli futbol jest okrutny

To się nazywa pech – być zdecydowanie lepszą drużyną w meczu z teoretycznie silniejszym przeciwnikiem, a jednak przegrać po przypadkowo straconym golu. Do tego kontuzja czołowej gwiazdy. Szwajcarzy długo będą przeklinać ten dzień. Czesi pomimo zwycięstwa też nie mają powodów do radości, bo z taką grą daleko nie zajdą. Jeśli Szwajcaria zdołała ich tak zdominować, to co będzie w meczu z Portugalią? Ta ostatnia pokazała, że w ofensywie ma się czym pochwalić (aczkolwiek nie skutecznością) i jeśli Czesi czegoś nie zmienią, polegną jak Turcy. Inna sprawa, że nawet w wypadku porażki, wygrana z Turcją w ostatnim meczu zapewni im wyjście z grupy. Na powtórkę sprzed czterech lat (nie mówiąc o czymś więcej) jednak się nie zanosi.

Grupa B, czyli kat Po(do)lski

Raz jeszcze się potwierdziło, że futbol to taka gra, w której zawsze wygrywają Niemcy – nawet jak grają w dziewięciu na trzynastu. Polacy podtrzymali swoją fatalną passę, trzeci raz z rzędu zaczynając mistrzostwa od porażki 0-2. Warto przy okazji zauważyć, że wcześniej (w latach 1978-86) trzykrotnie zaczynaliśmy od remisu 0-0, w sumie więc już od sześciu turniejów nie zdobyliśmy bramki na inaugurację. Ani chybi jakiś kompleks wolnego startu. Bardzo wolnego, bo w drugim meczu bilans ostatnich pięciu turniejów to dwa zwycięstwa i trzy porażki. Poprawić go nie będzie łatwo, bo Austriacy zagrali całkiem nieźle – a że mimo to przegrali, mają teraz nóż na gardle i wyjdą ze skóry, żeby z nami wygrać. Po raz kolejny gramy mecz o wszystko – i to dla obu stron…

Grupa C, czyli niebiescy dołem

Rozgrywki w grupie śmierci zaczęły się od śmiertelnie nudnego spotkania Francji z Rumunią, ale zaraz potem wynagrodził nam to mecz Włochy-Holandia. Najstarsi górale nie pamiętają, kiedy ostatnio Włosi dostali taki łomot – i to w meczu, w którym byli faworytami. Wygląda na to, że raczej nie powtórzą sukcesu Francji sprzed ośmiu lat, czyli połączenia mistrzostwa świata z mistrzostwem Europy. Głównym faworytem do tytułu stała się niespodziewanie Holandia, a Francuzi znaleźli się w sytuacji nie do pozazdroszczenia, bo jeśli nie sprawią jej zimnego prysznica, to o awans będzie im bardzo ciężko. Jedno jest pewne – stawką meczu Francja-Włochy nie będzie pierwsze miejsce, tylko awans.

Grupa D, czyli viva Villa

Kto by pomyślał, że już w pierwszej kolejce doczekamy się hat-tricka, i to nie przeciw jakimś outsiderom, lecz tak mocnej drużynie jak Rosja. Hiszpanie po raz kolejny zaczynają od meczu z drużyną z byłego ZSRR i po raz kolejny spuszczają jej lanie. Można zatem zaryzykować stwierdzenie, że grają jak zawsze – może więc i wygrają jak nigdy? Z taką skutecznością jest to całkiem możliwe, pytanie tylko, czy nie stracą jej – jak to u nich zwykle bywa – w fazie pucharowej. Bo że do niej awansują, wydaje się raczej pewne. O drugie miejsce zapowiada się bardzo ciekawa walka – Szwedzi odczarowali w końcu Grecję, ale jeśli uda się to i Rosjanom (cztery lata temu się udało), to o awansie zadecyduje bezpośrednie starcie. Chyba że Szwedzi pójdą za ciosem i pokonają także Hiszpanię. Znając Hiszpanów, wszystko jest możliwe…


Kto nie wygra Euro?

Dodane: 5 czerwca 2008, w kategorii: Futbol

Po triumfach Danii w 1992 i Grecji w 2004 trudno jeszcze wierzyć w możliwość przewidzenia, kto zdobędzie mistrzostwo Europy. Jeśli po tytuł może sięgnąć drużyna stawiana przez bukmacherów na przedostatnim miejscu (niżej od Grecji cztery lata temu oceniano tylko Łotwę), to jakiekolwiek racjonalne analizy można o kant wiadomej części ciała potłuc. Już lepiej po prostu zgadywać. Ja jednak wolę nie liczyć na szczęście – zamiast tego pójdę na łatwiznę, prognozując, kto i dlaczego nie wygra zbliżającego się turnieju. Tym sposobem moja prognoza będzie w 93.75% prawdziwa, podczas gdy „tradycyjne” prognozy mają tylko 6.25% szans na trafienie. A zatem Euro 2008 nie wygra:

  • Austria – bo to już by była zbyt duża sensacja, nawet jak na Euro;
  • Chorwacja – bo w trzecim grupowym meczu zagra z Polską, a Polska mecz o honor zawsze wygrywa;
  • Czechy – bo drużyny, którym kibicuję, prawie nigdy nie wygrywają;
  • Francja – bo już nie ma Zidane’a;
  • Grecja – bo cuda się dwa razy z rzędu nie zdarzają;
  • Hiszpania – bo przegra jak zawsze;
  • Holandia – bo najlepszy tamtejszy trener prowadzi Polskę;
  • Niemcy – bo główny faworyt prawie nigdy nie wygrywa Euro;
  • Polska – bo nie po to organizujemy Euro 2012, żeby wygrać już w 2008;
  • Portugalia – bo nie po to organizowała Euro 2004, żeby wygrać dopiero w 2008;
  • Rosja – bo za Putina nigdy nie wyszła z grupy, więc Miedwiediew nie pozwoli na taki afront na samym początku swoich rządów;
  • Rumunia – bo nawet jeśli wyjdzie z grupy śmierci, to nie starczy już jej sił na coś więcej;
  • Szwajcaria – bo w finale nie będzie miała atutu własnego boiska;
  • Szwecja – bo jak zwykle przegra pierwszy mecz po wyjściu z grupy;
  • Turcja – bo istnieją poważne wątpliwości, czy w ogóle leży w Europie;
  • Włochy – bo tym razem nie trafią w fazie pucharowej na Australię i Ukrainę;

No i oczywiście nie wygra też Anglia;-).

A kto w takim razie wygra? Po namyśle stwierdziłem, że jednak spróbuję szczęścia. Drużyn jest szesnaście, więc wystarczą cztery rzuty monetą… trzy… dwa… jeden… No ładnie, wyszła mi Rumunia. Hm, co to ja mówiłem o szczęściu?


Ech, co to był za sezon

Dodane: 29 maja 2008, w kategorii: Futbol

Mistrzem Polski jest Wisła
Wisła najlepsza jest…

…ale tylko w lidze, bo w obu krajowych pucharach poniosła porażkę i z zapowiadanych trzech koron zdobyła tylko jedną. Co gorsza, drużyna zanotowała wyraźny regres w porównaniu z rundą jesienną. Wyniki mówią same za siebie: z Legią 0-0, 0-1, 1-2 i 0-0; z Groclinem 0-0, 1-0 i 0-0; z Lechem 2-1; z Koroną 1-1. W sumie z dziewięciu wiosennych spotkań z ligową czołówką Wisła wygrała tylko dwa, podczas gdy jesienią pokonała wszystkich wymienionych przeciwników bez wyjątku, dodatkowo dwukrotnie wygrywając z Zagłębiem Lubin. Trudno ten wiosenny bilans uznać za zadowalający dla drużyny z ambicjami sięgającymi Ligi Mistrzów. W europejskich pucharach nie wystarczy umiejętność regularnego wygrywania z przeciwnikami typu Polonia Bytom – trzeba umieć wznieść się na wyżyny, a Wisła najwyraźniej tę umiejętność zatraciła.

Przyczyny? Zapewne nie bez znaczenia był fakt, że Wisła już jesienią praktycznie zapewniła sobie mistrzostwo i wiosną mogło brakować motywacji – ale czy to możliwe, żeby brakowało jej w meczach z Legią, nawet w finale Pucharu Polski? Nie wydaje mi się. Głównej przyczyny należałoby upatrywać raczej w odejściu Kosowskiego, który był niekwestionowanym liderem drużyny i – obok Brożka i Zieńczuka – jej największą gwiazdą. Klub nie dogadał się z nim jednak w kwestii zarobków, choć jesienią Kosowski grał praktycznie za darmo i chociaż w biznesie nie ma sentymentów, jakaś nagroda za to poświęcenie mu się należała. Cóż, może Łobodziński zdoła z czasem wypełnić lukę po nim, choć dużych pieniędzy bym na to nie postawił. Natomiast z całą pewnością żadnej luki już nie wypełni Matusiak, którego sprowadzenie okazało się całkowitą pomyłką.

I tu dochodzimy do drugiej przyczyny słabości Wisły, czyli polityki transferowej. Przerwa zimowa była idealnym okresem na solidne wzmocnienia – wypracowana jesienią przewaga pozwalała spokojnie się zająć budowaniem drużyny na przyszły sezon, bez wielkiej presji na aktualne wyniki. Tymczasem sprowadzono tylko dwóch w miarę klasowych zawodników, przy czym transfer Łobodzińskiego był łataniem dziury po Kosowskim, a Matusiaka wypożyczono raptem na jedną rundę. Teraz drużyna na gwałt potrzebuje wzmocnień (Brożek, choć poczynił spore postępy, sam przecież wszystkich bramek strzelać nie będzie), a czas właśnie się kończy, bo najpierw mamy Euro, a potem eliminacje LM za pasem i nowi zawodnicy będą mieli najwyżej parę tygodni na wkomponowanie się w drużynę. Owszem, można się w tym czasie jako tako zaaklimatyzować, ale różnica między paroma tygodniami a półroczem jest spora.


Nowsze wpisy »