Cichy Fragles

skocz do treści

Dziesięć książek wpływowych

Dodane: 21 września 2014, w kategorii: Literatura

Zostałem trafiony przez eV łańcuszkiem – na szczęście tylko książkowym, więc nie doznałem obrażeń. Łańcuszek, gdyby ktoś jeszcze nie zdążył o nim usłyszeć, polega na tym, że publikuje się na blogu listę dziesięciu książek, które najbardziej wpłynęły na nasze życie, po czym wskazuje się kolejnych dziesięciu blogerów, którzy powinni zrobić to samo. Zasadniczo łańcuszki mi zwisają i programowo je ucinam, ale ten akurat jest fajny, promuje czytelnictwo i w ogóle, więc przedłużę.

Co prawda zdarzyło mi się jakiś czas temu opublikować listę dziesięciu najlepszych książek, więc mógłbym pójść na łatwiznę i po prostu do niej odesłać, ale „najlepsze” a „najważniejsze” to niezupełnie to samo – sam opad szczęki nie musi w jakikolwiek sposób wpływać na niczyje życie, natomiast może je odmienić książka skądinąd daleka od rewelacji, ale mimo to kierująca nas pod jakimś względem na nowe tory. W rzeczy samej, na mojej liście najbardziej wpływowych książek znalazły się tylko trzy z dziesiątki najlepszych – ale wszystkie pozostałe niżej wymienione również jak najbardziej polecam.

Lista ułożona chronologicznie, według kolejności czytania:


Opowiadania nominowane do Nagrody Zajdla 2013

Dodane: 26 sierpnia 2014, w kategorii: Literatura

Tradycja publikowania opowiadań nominowanych do Zajdla w formie e-booka umacnia się z roku na rok – dwa lata temu mieliśmy półlegalny zlepek PDF-ów, rok temu formatowanie było już uporządkowane, ale część opowiadań tylko we fragmentach, a teraz dostaliśmy w końcu kompletny, elegancko opracowany zbiór, do ściągnięcia z oficjalnej strony. Oby tak dalej!

Tyle o formie, a co z treścią?


( ¥ b 3 r p µ n |{ ! (Michał Cetnarowski)

Czego można się spodziewać po tak pretensjonalnym tytule? Oczywiście jeszcze bardziej pretensjonalnego tekstu – i niestety, taki też dostajemy. Napuszony, pełen nieskrywanej ekscytacji, że już wkrótce całe nasze życie będzie usieciowione, zautomatyzowane i w ogóle. Całość budzi skojarzenia z „CyberJoly Drim”, które nagrodę Zajdla swego czasu dostało – ale to było w 1999, kiedy internet dopiero zaczynał wkraczać w nasze życie, więc i ekscytację można było zrozumieć. Dziś, kiedy mamy netu pod dostatkiem (jeśli nie w nadmiarze), opisy jeszcze głębiej w nim siedzącej bohaterki nie budzą już podniecenia, tylko wzruszenie ramion: OK, pewnie za dwadzieścia lat będzie to tak wyglądać, i co z tego?

No właśnie, żeby chociaż coś z tego wynikało – ale nie, tu nawet nie ma fabuły, to praktycznie nie opowiadanie, tylko rozdęty do kilkudziesięciu stron artykuł z gazety pt. „Dzień z życia AD 2040”. A szczególnie żenujący jest ten cały 1337 5p34k – już dzisiaj niemodny, a autor wydaje się serio wierzyć, że ludzie będą go kiedyś używać w codziennych rozmowach. Śmiech na sali.

Ale gwoli sprawiedliwości, nie jest to aż takie złe, jak sugeruje powyższa tyrada – autor ma potencjał i może będą z niego ludzie.


Na własny koszt (Chester Brown)

Dodane: 6 sierpnia 2014, w kategorii: Literatura

okładka (Centrala)

– Mam dwa sprzeczne pragnienia: chcę uprawiać seks, ale NIE chcę mieć dziewczyny. Nie wiem, jak je pogodzić. Może kiedyś tak mnie przyszpili, że sięgnę po drastyczne środki i zdobędę kolejną dziewczynę.
– Podoba mi się, że jesteśmy przyjaciółmi. Ktoś inny może zostać chłopakiem.
– Ale to chłopak chodzi do łóżka. Co jest ważniejsze – seks czy brak kłótni?
– Opuściłem kolejkę do darmowego seksu, w której stoisz, i przeszedłem do płatnej. Też możesz tam przejść. Posuwa się dużo szybciej.
– Ale czy to nie wyzysk?
– Zdefiniuj wyzysk.
– No wiesz, nieuczciwe wykorzystywanie kogoś.
– Co jest nieuczciwe w seksie za pieniądze?
– Jest oburzona. Twierdzi, że „w ogóle się nie szanujesz”.
– No nie wiem. Myślę o sobie raczej dobrze. Mam do siebie mnóstwo szacunku.
– Chodzisz na seks, nie na pogawędki.
– Rozmowa… Poznawanie się… Dodają smaczku. Mniej w tym wyrachowania.
– Mam pomysł: jak chcesz seksu bez wyrachowania… znajdź sobie dziewczynę.
– Kiedy matka ma kilkoro dzieci, kocha wszystkie. Tak samo jest z przyjaciółmi. Ale nie możesz kochać więcej niż jednego partnera naraz. To sprzyja pragnieniu, by kogoś posiadać. A stąd już blisko do niewolnictwa.
– Seks za pieniądze nie jest jałowy, jeśli jest z właściwą osobą.

Memy, mózg, moralność

Dodane: 9 lipca 2014, w kategorii: Literatura, Nauka

Maszyna memowa (Susan Blackmore)

okładka (Rebis)

A kto to ten Memow? Wiem, straszny suchar, ale nie mogłem się powstrzymać.

Jak wiemy z „Samolubnego genu”, podmiotem ewolucji nie są osobniki ani gatunki, tylko rywalizujące ze sobą geny, dla których żywe organizmy stanowią tylko narzędzia. Tamże pojawiła się koncepcja memów, które budują idee tak jak geny budują organizmy, i tak jak one również toczą egoistyczną wojnę o przetrwanie, podlegającą prawom doboru naturalnego. Susan Blackmore, gorliwa uczennica Dawkinsa, zebrała jedno i drugie do kupy, dochodząc do wniosku, że nasze umysły są tym dla memów, czym organizmy dla genów – narzędziem i nośnikiem, służącym do walki o ich interesy. A jeśli tak, to ewolucja umysłu powinna dać się opisać z punktu widzenia memetyki równie dobrze jak ewolucja biologiczna z punktu widzenia genetyki.

Problem w tym, że się nie da. A przynajmniej nie całkiem. Po paru dekadach od pojawienia się pojęcia memu widać już wyraźnie, że jest to raczej wygodna metafora, niż pojęcie stricte naukowe – a już na pewno nie jest to prosty odpowiednik genu, choćby z tego względu, że relacja między umysłem a memami jest obustronna (memy wpływają na umysł i vice versa), podczas gdy organizmy nie potrafią wpływać na swoje geny. Tym bardziej więc na pojęcie „maszyny memowej” należy patrzeć z przymrużeniem oka – czego autorka niestety nie robi, swoją ideę traktując całkiem dosłownie, a w końcówce już zupełnie jadąc po bandzie teorią, że nawet świadomość to nic innego jak produkt memów, który zaistniał i się rozwinął tylko dlatego, że ułatwia ich rozprzestrzenianie. Serio?

Ale przymykając oko za autorkę, można się z tej książki sporo dowiedzieć o biologii ewolucyjnej, o tym jaką rolę w rozwoju naszego gatunku odegrała niespotykana w naturze umiejętność i skłonność do naśladowania innych, jak rozwój cywilizacji wpływał (z wzajemnością) na przepływ idei, jak wiele – mimo wszystko – jest analogii między rywalizacją idei a selekcją naturalną i jak za pomocą pojęć z zakresu ewolucjonizmu można tłumaczyć rozliczne zjawiska społeczne (wytłumaczenie memetyczne wydaje się w większości opisanych tu przypadków nadmiarowe, skoro nie wnosi niczego nowego w porównaniu z innymi interpretacjami, ale zawsze to dodatkowy punkt widzenia). Dzieło na miarę „Samolubnego genu” to nie jest, tym niemniej sporo ciekawych rzeczy można tu wyczytać.

Ocena: 4


Nowy wspaniały świat (Aldous Huxley)

Dodane: 10 czerwca 2014, w kategorii: Literatura

okładka (Muza)

Wstyd przyznać – taki klasyk, a ja go dopiero teraz przeczytałem. Co prawda klasyki mają to do siebie, że nie trzeba ich czytać, żeby wiedzieć, o czym są – dawno więc wiedziałem, że to historia o dystopijnym świecie przyszłości, gdzie ludzi seryjnie się produkuje drogą klonowania, a wyższa kultura przestała istnieć, zastąpiona przez rozbuchany konsumpcjonizm, pigułki szczęścia i prymitywne rozrywki. Taka powierzchowna wiedza nie może jednak zastąpić samodzielnej lektury.

A z samej lektury, po świetnym wstępie przybliżającym nam tajniki produkcji ludzi (naturalne porody już w ogóle się nie zdarzają, a słowa typu „matka”, „ojciec” czy „rodzina” uchodzą za tak wulgarne, że w tekstach zwykle się je wykropkowuje), dowiadujemy się, że w owym świecie, inaczej niż u Orwella, rzeczywiście panuje powszechne szczęście i dobrobyt – co i nie dziwi, skoro ludzie już na etapie prenatalnym (w butlach zastępujących łono matki) poddawani są stosownej obróbce, żeby jak najlepiej pasować do przewidzianej dla nich roli w społeczeństwie, no i jak najlepiej się z tym czuć. Po narodzinach wybutlowaniu obróbka zresztą nie ustaje – niemowlęta poddawane są bodźcom mającym w nich wyrobić „właściwe” odruchy i skojarzenia, a dzieciom nieco starszym wtłacza się prawomyślne treści do główek przez sen, za pomocą magnetofonu powtarzającego w kółko wierszyki i slogany.

Po takim wychowaniu kontrola w dorosłym życiu jest już niepotrzebna – ludzie zostali tak uformowani, że istniejący porządek nie może im się nie podobać, jakiegokolwiek miejsca by w nim nie zajmowali. Mimo wszystko czasem się zdarzają aspołeczne jednostki, takie jak Bernard Marks (większość bohaterów nosi tu imiona lub nazwiska znanych komunistów, co ma zapewne odpowiednio uwarunkować czytelników). Z tajemniczych powodów (niektórzy sugerują niesprawność butli) różni się on trochę od innych i krzywo patrzy na idealne społeczeństwo, a szczęśliwy zbieg okoliczności pozwoli mu trochę w tym społeczeństwie trochę namieszać.


BookRage dla wolności

Dodane: 28 kwietnia 2014, w kategorii: Literatura, Net

Na BookRage trwa sprzedaż już ósmego pakietu, a ja jestem dopiero na trzecim – albo oni te pakiety za szybko wypuszczają, albo ja za wolno czytam. Pakiet, przy którym jestem, był edycją specjalną, z której dochód miał pomóc sfinansować wydanie esejów Ebena Moglena na papierze – co się udało, ale nie powiedziałbym, żeby z poniższych autorów akurat on na to najbardziej zasługiwał.


Wolność w chmurze i inne eseje (Eben Moglen)

okładka

Pierwszy z esejów nosi tytuł „manifest.com.unistyczny”, ale de facto manifestami są prawie wszystkie – autor co i rusz uderza w podniosłe tony i wielkie słowa, a rzetelną argumentację zastępuje demagogicznymi hasłami, co można by zrozumieć na wiecu, ale na pewno nie w eseju. Co do samej treści – Moglen to radykalny wolnościowiec, ale nie z tych od Korwina, bo dość krzywo patrzy na własność prywatną i chętnie atakuje kapitalistów. Wolność, o którą mu chodzi, to przede wszystkim wolność informacji, niebezpiecznie ograniczana przez prawa własności intelektualnej, które chciałby zlikwidować. Mało tego, jeden z jego postulatów to „zniesienie wszelkich form własności prywatnej w sferze idei” – autor niestety nie precyzuje, jak to hasło rozumieć w praktyce.

W ogóle z konkretnymi propozycjami tu słabo, aczkolwiek jedna z nich jest ciekawa: „Freedom box” to pomysł na mały, przenośny serwer reprezentujący swojego właściciela w sieci, pozwalający łatwo się z nim komunikować bez pośrednictwa serwisów społecznościowych, oparty na wolnym oprogramowaniu i kosztujący grosze, dzięki czemu każdy mógłby go sobie kupić i podpiąć gdziekolwiek do gniazdka, gwarantując sobie prywatność i bezpieczeństwo danych („jeśli ktoś będzie chciał do nich zajrzeć, niech przyjdzie z nakazem sądowym, żeby przeszukać twoje mieszkanie”). Wszystko fajnie, tylko czy ktoś poza garstką geeków faktycznie by czegoś takiego używał? I co po tej całej prywatności, jeśli przeciętny użytkownik i tak będzie z tego wchodzić na Facebooka, by dobrowolnie informować cały świat o wszystkim co robi? Nie wykluczam, że po rozwinięciu i dopracowaniu pomysłu coś może z tego będzie, ale optymizmu autora co do jego rewolucyjnego potencjału nie podzielam.

BTW: w życiu nie widziałem książki z tak kuriozalnymi przypisami, zajmującymi prawie jedną trzecią całości i w większości wyjaśniającymi tak niesłychanie tajemnicze pojęcia jak „burżuazja”, „deja vu”, „software”, „Bill Clinton”, „Bill Gates”, „GMail”, a nawet „Windows”. Wydawca musiał mieć bardzo niskie mniemanie o czytelnikach…

Ocena: 4-


23 rzeczy, których nie mówią ci o kapitalizmie (Ha-Joon Chang)

Dodane: 30 marca 2014, w kategorii: Literatura, Nauka, Polityka

okładka (Krytyka Polityczna)

W 1819 roku w brytyjskim parlamencie została przedstawiona ustawa regulująca działalność fabryk bawełny. Jak na współczesne standardy ustawa ta była niewiarygodnie „łagodna”. Zakazywała zatrudniania małych dzieci, tych poniżej 9. roku życia. Starsze dzieci (między 10. a 16. rokiem życia) nadal mogłyby pracować, tyle że ograniczono liczbę godzin ich pracy do 12 dziennie (no tak, bardzo łagodnie je potraktowano). Nowe zasady miały zastosowanie tylko do fabryk bawełny, bo uznano, że praca w nich jest szczególnie niebezpieczna dla zdrowia pracowników.

Propozycja wywołała ogromne kontrowersje. Przeciwnicy uważali, że narusza ona świętość, jaką jest swoboda zawierania umów, niszcząc w ten sposób sam fundament wolnego rynku. Podczas dyskusji nad tym przepisem niektórzy członkowie Izby Lordów sprzeciwiali się mu, argumentując, że „praca powinna być wolna”. Ich tok myślenia był następujący: dzieci chcą (i muszą) pracować, natomiast właściciele fabryk chcą je zatrudniać – w czym więc problem?

No właśnie, to pierwsza i najważniejsza z tytułowych rzeczy: nie istnieje wolny rynek, istnieje tylko zbiór regulacji, których liberałowie gospodarczy nie zauważają. Zakaz pracy dzieci, niewolnictwa, handlu organami czy głosami w wyborach, a z drugiej strony rozbudowane prawodawstwo umożliwiające działanie giełdy, banków czy spółek z ograniczoną odpowiedzialnością – wszystko to regulacje ograniczające wolność gospodarczą i budzące kontrowersje w momencie wprowadzania w życie po raz pierwszy, dziś jednak stanowiące oczywistości niekwestionowane – i przez to także niedostrzegane. Łatwo więc ulec złudzeniu, że wolny rynek bez trzymanki to jakiś wyróżniony stan absolutnej wolności, a wszystkie inne systemy sprowadzają się do jego ograniczania.

Tymczasem absolutna wolność gospodarcza nie istnieje (chyba że jako anarchia), a różnice między różnymi wizjami gospodarki sprowadzają się do różnic w poglądach, które regulacje uznajemy za słuszne, a które niekoniecznie. Oczywiście jedni akceptują szeroki zakres regulacji, a inni nie chcą prawie żadnych – ale „prawie” robi dużą różnicę. O czym warto pamiętać, gdy się trafi na korwinistów, którzy uważają, że bronią jedynego naturalnego stanu – w rzeczywistości ich wizja nie jest żadnym uniwersalnym punktem odniesienia, tylko jednym z wielu równoprawnych poglądów na politykę gospodarczą.


Przeczytane w 2013 – podsumowanie

Dodane: 27 lutego 2014, w kategorii: Literatura

Koniec lutego – rychło w czas się wziąłem za podsumowywanie zeszłego roku. Cóż, nie bez powodu moim totemem jest ślimak.

Ale w 2013 bynajmniej się nie ślimaczyłem – uzbierały się aż 53 przeczytane ksiązki (z czego 18 na czytniku) i 9 komiksów, czyli ilościowo najlepszy rok od może nawet dekady. Jakościowo niestety bynajmniej – patrząc po tytułach, niewiele mogę wskazać hitów, natomiast sporo rozczarowań, jak również pozycji nijakich, o których niby niewiele złego można powiedzieć, ale i niewiele dobrego. Albo wzrosły mi wymagania, albo mniej uważnie wybierałem lektury. A wybierać miałem z czego, zwłaszcza na czytniku – oficjalnie e-booki ani myślą tanieć, ale z jednej strony pojawił się BookRage, a z drugiej promocje (i to ze zniżkami nierzadko przekraczającymi 50%) tak się zaczęły mnożyć, że w efekcie również pod względem liczby kupionych książek był to z pewnością rekordowy rok.

Gdyby ktoś ciągle się zastanawiał nad zakupem czytnika, raz jeszcze namawiam i rekomenduję – kupowanie papierowych książek nigdy nie było tak proste i tanie, a zakupy nigdy nie zajmowały tak niewiele miejsca na półkach (co szczególnie cenne, gdy w mieszkaniu brakuje już miejsca na kolejne szafy). Jak sobie pomyślę, ile ja już tego mam i ile by to zajmowało na papierze… Ostatnio aż mnie dopadły wyrzuty sumienia przy kupowaniu papierowej cegły, że przyczyniam się do wycinki drzew – no ale wersji elektronicznej nie było, więc poczułem się usprawiedliwiony.

OK, starczy tych wynurzeń, czas przejść do konkretów, czyli co warto wyróżnić – okładki linkują do recenzji, żeby łatwo było trafić;-).


Przeczytane w 2013 #5

Dodane: 20 lutego 2014, w kategorii: Literatura

W dzisiejszym odcinku:

  • W co wierzy ten, kto nie wierzy? (Umberto Eco i Carlo Maria Martini)
  • Lucyfer #9: Przełom
  • W pościeli (Ian McEwan)
  • Upadek człowieka publicznego (Richard Sennett)
  • Czego chcą krytycy globalizacji
  • Asteriks u piktów
  • Kaprysik (Mariusz Szczygieł)
  • Testament (John Grisham)

W co wierzy ten, kto nie wierzy? (Umberto Eco i Carlo Maria Martini)

okładka (Wydawnictwo WAM)

Zapis dyskusji, jaką dwaj intelektualiści (ateista i biskup, nie muszę chyba precyzować, który jest który) przeprowadzili na łamach czasopisma „liberal” w latach 1995-96. Dyskusja trwała dobry rok i obejmowała takie kwestie jak źródła etyki, aborcja czy równość płci, można by się więc spodziewać ostrych sporów, ale bynajmniej – obaj polemiści aż do przesady podkreślają swój szacunek dla interlokutora i jego poglądów, a własne artykułują tak subtelnie i ostrożnie, zawczasu unikając jakichkolwiek zadrażnień, że czytelnik przyzwyczajony do polskich standardów debaty publicznej gotów zwątpić, czy oni tak na serio. Ot, różnice kulturowe.

Problem w tym, że przy tych wszystkich wzajemnych uprzejmościach chwilami brakuje miejsca na meritum – rozmówcy unikają przekształcenia się dyskusji w kłótnię, ale za cenę jej ugładzenia (żeby nie powiedzieć zbanalizowania) i poprzestania w konkluzji na tradycyjnym „agree to disagree”. Oczywiście z kłótni też by pewnie nie wynikło nic więcej, bo i jakie porozumienie można osiągnąć w kwestiach światopoglądowych wobec tak poważnej różnicy stanowisk – ale przynajmniej coś by się działo, a tak pozostaje lekki zawód i poczucie, że zamiast gry o stawkę zobaczyliśmy mecz towarzyski, zakończony zadowalającym obie strony bezbramkowym remisem.

Ocena: 4

Inne Umberto Eco: Imię róży, Podziemni bogowie


Przeczytane w 2013 #4

Dodane: 16 lutego 2014, w kategorii: Literatura

W dzisiejszym odcinku:

  • To oślepiające, nieobecne światło (Tahar ben Jelloun)
  • Spider-man: Powrót do domu (Michael Straczynski i John Romita Jr)
  • Polityka zagraniczna III Rzeczypospolitej (Roman Kuźniar)
  • Imperialna rozgrywka (Maciej Olchawa)
  • Namiętności (Isaac Bashevis Singer)
  • Szarańcza (Gabriel Garcia Marquez)
  • 566 kadrów (Dennis Wojda)
  • Wielki Gatsby (F. Scott Fitzgerald)

To oślepiające, nieobecne światło (Tahar ben Jelloun)

okładka (Karakter)

Oparta na faktach historia marokańskich żołnierzy, wyjątkowo sadystycznie ukaranych za udział w nieudanym zamachu stanu – bez żadnego sądu wysłano ich do tajnego więzienia, które miało się stać ich grobem za życia. Bardzo zresztą grób przypominało, bo umieszczone pod ziemią, gdzie słońce nie zaglądało, a i cele nie odbiegały standardem od grobowców – gołe ściany, wieczna ciemność, sufit tak nisko, że można było tylko siedzieć albo leżeć. Do kompletu oczywiście chłód, smród i wilgoć – no i perspektywa dożycia swoich dni w tym miejscu, bo żaden oficjalny wyrok wprawdzie nie zapadł, ale więźniom dano jasno do zrozumienia, że na wolność już nie wyjdą, a o ich losie nikt się nigdy nie dowie.

Co można zrobić w takiej sytuacji? Siąść i płakać? Popełnić samobójstwo? Oszaleć? Szukać pociechy w religii? Poddać się zobojętnieniu na wszystko? Schować się we własnym świecie, uciekając od rzeczywistości? Żyć nadzieją na cud? Wśród kilkudziesięciu więźniów mamy pełen przegląd możliwych reakcji i postaw, z czasem jednak coraz bardziej dominuje poczucie beznadziei i czekanie na śmierć, bo cóż innego pozostało…

Powieść powstała, ponieważ cud się w końcu zdarzył – po osiemnastu latach (!) informacje o istnieniu makabrycznego więzienia ujrzały światło dzienne, trafiły do światowych mediów i rząd zdecydował się wypuścić więźniów, a jeden z nich opowiedział autorowi swoją historię. Historię początkowo przejmującą, ale z czasem coraz bardziej monotonną, nużącą i wreszcie przyprawiającą czytelnika o zobojętnienie, bo ileż można czytać wciąż o tych samych cierpieniach, gdy jedyne co się zmienia na przestrzeni ponad dwustu stron, to malejąca liczba żywych jeszcze więźniów. Ale gdyby nie ta monotonia, niewiele można by było książce zarzucić, więc na pewno dam autorowi kolejną szansę.

Ocena: 4


« Starsze wpisy Nowsze wpisy »