Cichy Fragles

skocz do treści

I po Euro

Dodane: 3 lipca 2012, w kategorii: Futbol

Najważniejsze wydarzenie sportowe roku za nami, więc oczywistą koleją rzeczy czas na podsumowanie – zwłaszcza, że podczas turnieju mocno się w blogowaniu opuściłem. Miało być wręcz przeciwnie – zamierzałem, tak jak poprzednio, komentować rozwój wydarzeń co parę dni, ale jakoś zabrakło weny, ochoty i przekonania. Cóż, może to i lepiej – skoro i tak był to przez miesiąc temat numer jeden, to po co dodatkowo zamęczać czytelników/czytelniczki, których akurat futbol nie interesuje.

Ad rem – przede wszystkim wypada zapytać: co z tą katastrofą? Rozliczni czarnowidze już przed mistrzostwami (ba, niektórzy już w 2007, gdy je nam przyznano) odtrąbili nieuniknioną kompromitację naszego kraju, bo nic się nie uda skończyć na czas, kibice nie zdołają dotrzeć na mecze naszymi drogami, stadiony się zawalą, do tego burdel organizacyjny i stada kiboli, słowem koniec świata pół roku przed terminem. A tymczasem nic z tych rzeczy – poza paroma nieukończonymi na czas drogami i jednym wyskokiem kibolskiego bydła wszystko poszło doskonale, jesteśmy chwaleni ze wszystkich stron za atmosferę i organizację, można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że odnieśliśmy największy sukces wizerunkowy w naszej historii. Może czas w końcu zweryfikować nasz obraz Polski jako beznadziejnego kraju, w którym wszystko jest zawsze źle i poza narzekaniem nic nie wychodzi.

Niestety, jedno całkowicie nie wyszło – występ naszej reprezentacji. Spodziewałem się (jak chyba większość kibiców), że z Grecją i Rosją zremisujemy, a mecz o wszystko z Czechami wygramy i w ten sposób wywalczymy upragniony awans do ćwierćfinału. Przed dwa mecze scenariusz się sprawdzał, niestety w trzecim wszystko wzięło w łeb. Żeby to chociaż była porażka po heroicznym boju do krwi ostatniej – ale nie, zamiast tego obejrzeliśmy nudny pokaz niemocy i bezsilności wobec niespecjalnie przecież potężnego przeciwnika. I po raz kolejny można śmiało powiedzieć, że byliśmy najsłabszą drużyną mistrzostw – na papierze niby gorzej wypadli Holendrzy i Irlandczycy, ale nie mam wątpliwości, że gdybyśmy się z nimi zamienili grupami, też byśmy skończyli bez punktu. Przykre, ale nasz futbol leży i kwiczy, a widoków na poprawę ciągle brak…

Co do reszty uczestników – patrząc na moje prognozy sprzed turnieju, muszę z bólem przyznać, że guzik (żeby nie powiedzieć dosadniej, też na „g”) się znam na piłce. Dość powiedzieć, że z ośmiu ćwierćfinalistów trafiłem tylko trzech, i to tych najbardziej oczywistych (Niemcy, Hiszpania, Francja). Mógłbym się oczywiście usprawiedliwiać, że na awans Polski stawiałem bardziej sercem niż rozumem, że odpadnięcia Rosji nikt się nie spodziewał, że kompromitacji Holandii tym bardziej, że Chorwacji zabrakło do awansu tylko maleńkiej odrobiny szczęścia i tak dalej – ale chyba wszedłbym tym sposobem w rolę przysłowiowego eksperta, który zawsze potrafi doskonale wszystko przewidzieć, a potem równie doskonale wytłumaczyć, czemu jego przewidywania się nie spełniły. Cóż, może następnym razem będzie lepiej.

Na plus należy wyróżnić przede wszystkim Hiszpanię, która wprawdzie do finału dreptała, sprawiając wrażenie (szczególnie w meczach z Chorwacją i Portugalią), że już-już sen się kończy, tylko trochę mocniej docisnąć i balon pęknie – ale na koniec rozwiała wszelkie wątpliwości, prezentując eksplozję supernowej, która zrównała rewelacyjną Italię z ziemią. Trzeci z rzędu wygrany turniej, dziesiąty mecz fazy pucharowej bez utraty gola, a tendencja w grze obronnej porażająca: w 2008 trzy stracone bramki, w 2010 dwie, teraz jedna – czyżby mundial w 2014 mieli wygrać z zupełnie czystym kontem? Cóż, niewątpliwie są do tego zdolni – grają jak nigdy i wreszcie, po dekadach niepowodzeń, wygrywają jak nigdy. Coraz trudniej znaleźć jakiś argument przeciwko twierdzeniu, że oglądamy najwybitniejszą reprezentację w historii – pozbawioną słabych punktów, już mocno utytułowaną, a ciągle dość młodą, by triumfować jeszcze przez długie lata. Jakie jeszcze rekordy pobiją, aż strach pomyśleć.

Kolejne plusy to oczywiście Włosi, czarny koń imprezy, pogromcy faworyzowanych Niemców, i Portugalczycy, którym tylko odrobiny precyzji w karnych zabrakło, żeby poprzedniego akapitu nie było. Oto piękno i przekleństwo futbolu – choćby nie wiem ile potu wylać i jak doskonałą strategię realizować, koniec końców i tak zwykle decydują drobne detale, pojedyncze kopnięcia i uśmiech fortuny. A kibice mogą potem w nieskończoność gdybać, co by się stało, gdyby Portugalczycy wykorzystali świetną kontrę w dogrywce z Hiszpanią, gdyby któryś desperacki strzał Niemców w ostatnich sekundach półfinału trafił do siatki, gdyby sędziowie zauważyli gola dla Ukrainy w meczu z Anglią…

Tu oczywiście należy dać wielkiego minusa zarówno wspomnianym sędziom, jak i całej tej konserwie, która nie pozwala im korzystać z powtórek wideo – ile jeszcze takich kompromitacji trzeba, żeby przyznać, że czarne jest czarne? Jak długo jeszcze będziemy słuchać tych bredni, że błędy sędziowskie stanowią o uroku futbolu? Czy ktokolwiek zdrowy na umyśle widzi jakiś urok w wygrywaniu dzięki błędom sędziowskim, lub co gorsza przegrywaniu z ich powodu? Coraz więcej zmagań sportowych obudowuje się kamerami, fotokomórkami i wszelką możliwą technologią, żeby zminimalizować „urok” sędziowskich pomyłek, a futbol ciągle tkwi w epoce kamienia łupanego – co jest tym bardziej kuriozalne, że powtórki w matriksowym spowolnieniu coraz częściej można oglądać nie tylko w telewizji, ale nawet na stadionowym telebimie kilkanaście sekund po fakcie – a tylko sędziemu przepisy nakazują polegać wyłącznie na świadectwie własnych oczu. Absurd nad absurdami.

Wracając już jednak do piłkarzy – rozczarowania zupełnie oczywiste i bezdyskusyjne to Holandia i Rosja; mniej oczywiste to Francja, która niby z grupy wyszła, niby Hiszpanów postraszyła, ale tak naprawdę niczego specjalnego na tym turnieju nie pokazała, a z czterech spotkań wygrała tylko jedno. Mieszane uczucia budzą natomiast Niemcy – grupę śmierci przeszli jak czołg, Grecję rozjechali, ale z Italią zawiedli zupełnie, chwilami prezentując bezradność i brak pomysłu prawie jak Polska z Czechami. Niby czwarty z rzędu półfinał robi wrażenie (choć akurat dla Niemców to nic nowego, poprzednie takie passy mieli już w latach 1970-76 i 1986-92), ale przybyło wątpliwości, czy ta drużyna jest w stanie osiągnąć finałowy triumf, a nie tylko kolekcjonować srebrne i brązowe medale.

Najlepszy piłkarz – ten tytuł należałoby chyba zbiorowo przyznać Hiszpanom. Jak słusznie zauważył Rafał Stec, to bodaj pierwsza z wielkich drużyn, w której nie znajdziemy żadnej wybijającej się gwiazdy, bo wielkimi gwiazdami są w zasadzie wszyscy, wygrać mecz w pojedynkę potrafi niemal dowolny zawodnik, co najwyżej rozbłyski następują rotacyjnie. Wystarczy zresztą spojrzeć na statystyki Castrol Edge – z dziesięciu statystycznie najlepszych zawodników turnieju, aż siedmiu to Hiszpanie. Poza nimi chyba najbardziej na wyróżnienie zasłużył Pirlo, no i mimo wszystko Ronaldo – jeśli nie za skuteczność, to na pewno za determinację.

Najlepszy trener – tu murowanym numerem jeden, mimo finałowej porażki, był Cesare Prandelli. Hiszpanów nie potrafił pokonać, ale i tak osiągnął więcej, niż ktokolwiek się spodziewał po rozbitej i zdemoralizowanej włoskiej reprezentacji.

Najlepszy mecz – hmm, ćwierćfinał Włochy-Anglia był świetny, tylko bez bramek; podobnie półfinał Hiszpania-Portugalia; finał też wybitny, ale emocje tak naprawdę skończyły się po półgodzinie, bo chyba nikt na serio nie wierzył, że Hiszpanie dadzą sobie wydrzeć dwubramkowe prowadzenie; natomiast i emocje do końca, i grad bramek, i zmieniające się dwukrotnie prowadzenie mieliśmy w spotkaniu Anglia-Szwecja – nawet jeśli były mecze lepsze piłkarsko, to chyba żadnego się tak dobrze nie oglądało.

Najpiękniejszy gol – patriotyzm każe wskazać na trafienie Błaszczykowskiego z Rosją, ale potem była przecież pięta życia Welbecka, były dwa cudne trafienia Włochów z Irlandią, wolej Ibrahimovica z Francją, fenomenalny gol Balotelliego na 2-0 z Niemcami, wreszcie pierwszy gol finału – przy takiej konkurencji ciężko zmieścić naszego kapitana choćby na podium. A na pierwsze miejsce najbardziej chyba zasłużył Balotelli, zarówno za ten strzał z Niemcami, jak i niezwykły sposób celebrowania bramki, który zdążył już zaowocować wykwitem licznych memów. Wiele można mu zarzucić, ale na pewno nie brak fantazji.

Na koniec pozostaje życzyć sobie, żebyśmy doczekali w Polsce kolejnego, już samodzielnie zorganizowanego Euro albo i Mundialu. Po doświadczeniach ostatniego miesiąca możemy być pewni, że poradzimy z tym sobie na medal. Żeby tak jeszcze nasi piłkarze zaczęli sobie radzić…


Komentarze

Podobne wpisy