Po meczu otwarcia myślałem: cóż, skoro gospodarze grają, to i trudno się dziwić kibicom. Po meczu Argentyna-Nigeria: OK, drużyna z Afryki to prawie jak gospodarze. Po meczu Anglia-USA: no dobra, RPA była kolonią brytyjską, więc Anglicy to też prawie jak gospodarze. Ale po połowie meczu Niemcy-Australia nie mam już żadnego wytłumaczenia ani złudzeń: te trąbiące od pierwszej do ostatniej minuty wuwuzele nie mają nic wspólnego z tym, kto akurat gra – trąbią niezależnie od wszystkiego, co najwyżej z różnym natężeniem, i jeśli organizatorzy ich nie zakażą, będą trąbić do ostatniego gwizdka finału.
A jak trąbią – patrz tytuł. Przy dwóch-trzech meczach dziennie cholery można dostać, bo to brzęczenie zostaje w uszach jeszcze jakiś czas po wyłączeniu telewizora. Naprawdę współczuję piłkarzom i kibicom (tym nie trąbiącym), którzy muszą tego słuchać na żywo, wielokrotnie głośniej. Pozostaje mieć nadzieję, że ten zwyczaj nie zyska sobie popularności poza RPA, bo to by była tragedia.