Cichy Fragles

skocz do treści

Amazon Kindle – pierwsze wrażenia

Dodane: 7 grudnia 2011, w kategorii: Literatura, Techblog

No, może nie tak całkiem pierwsze, bo używam tej zabawki już prawie dwa tygodnie. Zacznijmy jednak od początku.

Wrażenie numer zero – kurde, jaka drożyzna! Model, który wybrałem (Kindle Keyboard 3G) kosztował niby nie tak dużo – 189 dolarów, czyli 600 złotych z kawałkiem – ale przy finalizacji zakupu okazało się, że koszty wysyłki, cła i podatki podnoszą cenę w sumie prawie o 80$, a potem jeszcze bank ją przeliczył po kursie o 20 groszy wyższym niż oficjalny (nie da się ukryć, Pawlak miał sporo racji z tymi spreadami), co koniec końców dało ponad 900 złotych. Grr. Ale co tam, coś mi się od życia należy.

Wrażenie numer jeden – jejku, jakie to malutkie! Z jednej strony fajnie, bo czytnik lekki i poręczny, porównywalny z książką formatu prawie że kieszonkowego, można go schować byle gdzie – z drugiej strony ekran mógłby być jednak trochę większy, bo nawet przy najmniejszej czcionce mieści się na nim jakieś 1500-2000 znaków, czyli mniej więcej trzy akapity niniejszego wpisu. Trochę mało, przy szybkim czytaniu przerzuca się strony praktycznie co chwila. Nie żeby było to specjalnie kłopotliwe (odświeżenie ekranu zajmuje ułamek sekundy, na dobrą sprawę mniej niż przewrócenie strony w papierowej książce), ale lekki niedosyt pozostaje.

Dalsze wrażenia – jak wiadomo, e-papier nie świeci, więc czytnik w lekturze praktycznie nie ustępuje tradycyjnej książce – ekran wydaje się wręcz ciemniejszy niż np. papier w nowej gazecie, ale może to tylko moja autosugestia;-). Tak czy siak z ekranem monitora nie ma porównania, czyta się prawie równie dobrze jak ze zwykłego papieru, a wygoda użytkowania pod wieloma względami zdecydowanie papier przewyższa – dość wspomnieć wyszukiwanie słów w tekście, pojemność dysku pozwalającą zmieścić naprawdę solidną bibliotekę (trzy gigabajty, gdy rozmiar książki rzadko osiąga choćby pięć mega, to istny bezmiar – moje trzy szafy książek nie zapełniłyby pewnie nawet połowy) czy możliwość kupowania książek w sieci. No i nie trzeba używać zakładek ani pamiętać, gdzie się przerwało lekturę – odkłada się czytnik i tyle, nawet wyłączać nie trzeba. Pełen luksus.

No dobrze, ale co na tym czytać? Cóż, oferta e-booków po polsku jest taka sobie – o ile wybór coraz większy, o tyle ceny budzą głęboki niesmak – normą jest (choć zdarzają się wyjątki i oby ich było coraz więcej), że książka elektroniczna kosztuje tyle samo co papierowa lub minimalnie mniej, co trudno traktować inaczej niż jako robienie klientów w jajo, skoro sama cena papieru stanowi połowę ceny zwykłej książki, a gdzie druk, magazynowanie, transport i co tam jeszcze. Ale to mnie na razie nie martwi, mogę spokojnie poczekać aż wydawcy spuszczą z tonu. Klasykę (Dostojewski, Kafka, Wells…) można przecież legalnie ściągać z sieci za darmo, bo prawa autorskie dawno wygasły, a innych darmowych treści też nie brakuje – na dysku już od dłuższego czasu zbierały mi się różne PDF-y, których nie chciało mi się czytać na kompie, a na czytniku wreszcie z nimi ruszyłem.

A jak ruszyłem, to rozmiar ekranu natychmiast o sobie przypomniał – PDF ma przecież sztywny układ strony, więc nie da się powiększyć czcionki bez powiększania wszystkiego, przez co tekst albo jest mikroskopijny, albo nie mieści się na szerokość. Można to obejść zmieniając orientację ekranu na poziomą – jest szerzej, więc i czcionka może być większa – ale lepiej przekonwertować PDF-a na poręczniejszy format MOBI, np. za pomocą Calibre. Co prawda konwersja nie jest idealna, zdarzają się nieuzasadnione przeskoki tekstu do następnej linii, ale można z tym żyć.

Podobny problem pojawił się zresztą przy korzystaniu z Google Readera (notabene będącego jednym z głównych powodów, dla których szarpnąłem się na 3G), jako że kindle’owa przeglądarka WWW w ogóle nie ma opcji manipulowania czcionkami, tylko co najwyżej zoomowanie wyrenderowanej już strony, i to ze skokiem co 50%, więc znowu albo drobny maczek, albo tekst nie mieszczący się na szerokość – i znowu rozwiązaniem jest obrócenie ekranu.

Skoro już jesteśmy przy przeglądarce, to niestety, ale nie da się w niej zbytnio poszaleć, bo interfejs na maksa ubogi – żadnych zakładek, żadnego autouzupełniania (a wpisywanie dłuższych adresów na tej małej klawiaturce bywa ciężkie), epoka explorera łupanego. Jeśli więc wpis w GR zawiera jakieś linki, to można je tylko otwierać po kolei, czytać i się cofać w celu otwarcia kolejnego, o ile sesja w międzyczasie nie wygaśnie. Mało zachęcające, więc lepiej takie wpisy oznaczać jako nieprzeczytane, żeby je potem przeczytać na komputerze. Przy okazji można naprawdę docenić system skrótów klawiaturowych w GR – o ileż łatwiej się nimi nawiguje niż za pomocą kursora poruszanego strzałkami, chwała Googlersom za to rozwiązanie.

Oprócz klasyki i Google Readera jest jeszcze Amazon Store, bardzo zgrabnie zaprojektowany i mocno zachęcający do wydawania kasy na prawo i lewo, choć i darmochy można tam trochę znaleźć. Oprócz książek można także subskrybować czasopisma, w tym polską Politykę. Cena korzystna, cztery baksy miesięcznie (na papierze jeden numer kosztuje pięć złotych), a dwutygodniowy okres próbny jest gratis. Jak sprawdziłem, wersja elektroniczna zawiera wszystkie te same teksty co papierowa, natomiast żadnych reklam:-) i żadnych obrazków:-(. Jak wyguglałem, to dlatego, że przy pobieraniu przez 3G przesyłana jest zubożona wersja, a pełna tylko przez wi-fi. Bardzo niefajnie, nie po to płaciłem za 3G, żeby pobierać gazetę przez kompa. Mimo to bilans jest pozytywny, więc za miesiąc, jak skończy mi się prenumerata wersji papierowej, przesiadam się na elektroniczną – przy okazji trochę zmniejszając produkcję makulatury.

Wracając do samego czytnika – z bajerów warto wspomnieć jeszcze opcję „Text-to-Speech”, czyli wbudowaną syntezę głosu (english only), pozwalającą zamienić e-booka w audiobooka – osobiście zdecydowanie wolę czytać niż słuchać, ale jak ktoś woli audio lub/i uczy się angielskiego, to polecam – synteza głosu jest więcej niż poprawna, z intonacją i w ogóle, odsłuchałem parę akapitów i naprawdę można uwierzyć, że słuchamy żywego lektora, a nie maszyny. Sporo czasu minęło od koszmarnie sztucznego SynTalka:-).

Z niedoróbek natomiast drażni brak normalnej struktury katalogów – niby można definiować „kolekcje” pełniące taką samą funkcję, ale nie da się ich zagnieżdżać, ani nie mają one odzwierciedlenia w strukturze danych na dysku – po podpięciu do komputera widzimy wszystkie pliki w kupie, nie można ich sobie wygodnie skopiować do wybranej kolekcji, trzeba nimi mozolnie zarządzać na czytniku. Na razie, kiedy tych plików mam w sumie ze dwadzieścia, to niewielki problem, jednak za jakiś czas może się zrobić niewygodnie.

Ale ogólnie zabawka jest wypasiona i każdemu molowi książkowemu zdecydowanie polecam. Papierowych książek jeszcze raczej całkiem nie zastąpi, mimo wszystko czyta się odrobinę mniej komfortowo (chociaż kto wie, może to tylko kwestia przyzwyczajenia), ale jako dodatek sprawdza się znakomicie i na pewno jest warty swojej ceny, nawet po uwzględnieniu wspomnianych haraczy. A przed podjęciem decyzji o ewentualnym zakupie równie mocno polecam blog Świat Czytników, gdzie o Kindle i (w mniejszym stopniu) innych czytnikach można się dowiedzieć praktycznie wszystkiego – a już na pewno dużo więcej niż z tego wpisu;-).


Komentarze

Podobne wpisy