Dlaczego ta papryka krzyczy? Też pytanie – każdy by krzyczał, gdyby go okrajali po kawałku na kanapkę (okrutny jestem, wiem). Ale może też krzyczy z oburzenia, że tak długo nie napisałem nic na blogu? Jeśli tak, to cel osiągnęła, podsuwając mi temat: rozpoznawanie twarzy.
Czynność, wydawałoby się, trywialna – twarz jaka jest, każdy widzi, prawda? Otóż niezupełnie każdy – istnieje bowiem zaburzenie neurologiczne o pięknej nazwie prozopagnozja, skutkujące niezdolnością rozpoznawania twarzy. Chorzy nie mają żadnych problemów ze wzrokiem, jak najbardziej widzą twarze i potrafią opisać ich części – ale złożenie tych części do kupy i rozpoznanie na tej podstawie właściciela twarzy już ich przerasta. Nawet gdy jest to krewny czy znajomy, którego widują codziennie od lat. Ba, nie rozpoznają nawet własnego odbicia w lustrze! Szokujące, prawda? Przecież twarz ma tyle charakterystycznych elementów – jak można jej nie rozpoznawać?
Cóż, dłoń też ma wiele charakterystycznych cech – a potrafilibyście rozpoznać kogokolwiek (z sobą włącznie) po dłoniach? No właśnie, ja też nie. Cierpiący na prozopagnozję po prostu widzą twarze tak jak dłonie i w takim samym stopniu je rozróżniają. Za analizę twarzy odpowiada bowiem wyspecjalizowany mechanizm w mózgu – i tylko dzięki niemu rozpoznajemy twarze nieporównanie sprawniej niż jakiekolwiek inne obiekty o podobnym stopniu złożoności.
A i to nie zawsze wystarcza. Jeśli ktoś chce poczuć się przez chwilę jak prozopagnostyk, wystarczy pojechać do Afryki lub na Daleki Wschód – jeśli nie mieliśmy dotychczas większej styczności z przedstawicielami innych ras niż nasza, mechanizm rozpoznawania twarzy nie potrafi ich prawidłowo analizować, skutkiem czego przebywając np. w Chinach odniesiemy wrażenie, że wszyscy Chińczycy są identyczni, a fakt, że oni się wzajemnie rozróżniają, wydaje się magią, niemożliwą do racjonalnego wytłumaczenia. Wystarczy jednak pobyć wśród nich przez kilka tygodni, a wrażenie identyczności zniknie – mózg „skalibruje się” na nowy, nieznacznie tylko odmienny rodzaj twarzy i wszystko wróci do normy.
Przyczyny takiego stanu rzeczy leżą – gdzieżby inaczej – w ewolucji. Człowiek jest istotą społeczną, a każda społeczność tworzy skomplikowaną sieć wzajemnych relacji, trudno więc przecenić korzyści z umiejętności szybkiego identyfikowania jej członków (lub właśnie stwierdzenia, że dany osobnik nie jest członkiem naszej grupy), a nic się do tego lepiej nie nadaje, niż twarz – jedyna część ciała, którą praktycznie zawsze mamy widoczną, a w dodatku zwykle zwracamy ją w stronę tego, z kim rozmawiamy, walczymy, bądź wchodzimy w jakąkolwiek inną chwilową relację. Jest to także część ciała wyjątkowo dobrze zdradzająca nasze emocje, więc do ich rozpoznawania również posiadamy wyspecjalizowany mechanizm, bez którego mielibyśmy duże problemy w relacjach międzyludzkich – tak jak autystycy, którzy za nic w świecie nie potrafią rozpoznać cudzych emocji, więc często zachowują się nieadekwatnie do sytuacji.
Umiejętności te to rzadki przypadek, gdy ewolucja – zawsze idąca po linii najmniejszego oporu – dała nam czegoś w nadmiarze. Przykładem papryka, od której zacząłem – automatycznie rozpoznajemy na niej twarz, której przecież wcale tam nie ma. Ba, jak się temu przyjrzeć, to ona nawet nie jest specjalnie podobna do twarzy: mamy kilka obiektów w układzie przypominającym oczy, nos, usta i zęby – i na tym praktycznie koniec podobieństw, bliżej tu do postaci z kreskówki, niż do prawdziwej twarzy. A jednak już ta namiastka wystarczyła, by moduł „rozpoznawanie twarzy” nam się włączył. Rozpoznawanie emocji zresztą też – przerażenie biednej papryki jest przecież wyczuwalne, chyba każdy przyzna.
Skąd ten nadmiar? Ano stąd, że nie tylko identyfikacja twarzy, ale i samo jej zauważenie bywało na wagę złota – na przykład gdy była to twarz naszego wroga ukrytego w krzakach. A że lepiej dziesięć razy przestraszyć się nieistniejącego wroga, niż raz przeoczyć istniejącego, to i czułość detekcji osiągnęła z czasem poziom lekko zawyżony – lekko, bo dostrzeganie wrogów w każdym krzaku przynosiłoby oczywiście więcej szkody niż pożytku. Dlatego też łatwo dostrzegamy wyimaginowane twarze w chmurach, kłębach dymu (pamiętacie gębę Szatana w dymie z WTC?), ukształtowaniu terenu (sławetna twarz w górach na Marsie) i w ogóle gdziekolwiek, choćby podobieństwo było minimalne, bardziej na poziomie idei niż jakichkolwiek szczegółów.
Ba, widzimy twarze nawet w zbitkach znaków przestankowych:-o. I nawet wtedy zauważamy ich emocje, stąd zresztą nazwaliśmy je emotikonami;-).
Przydałaby się jakaś puenta, ale brakuje mi pomysłu, a na kolejną pomoc od papryki nie mogę liczyć, bo już ją zjadłem – taki ze mnie niewdzięcznik. Zamiast puenty będzie zatem ogłoszenie parafialne: jak widać poniżej, postanowiłem poeksperymentować z komentarzami Disqusa – od tego wpisu do końca roku, a potem się zobaczy (pod starymi wpisami pozostaje stary system komentarzy). Głosów za i przeciw chętnie wysłucham.