Cichy Fragles

skocz do treści

Dlaczego nie będziemy żyć wiecznie

Dodane: 1 listopada 2015, w kategorii: Nauka

Święto Zmarłych to dobra okazja, by pochylić się nad tą najbardziej przykrą w życiu kwestią: dlaczego umieramy?

Winna jest jak zwykle ewolucja: nieograniczona długość życia wymagałaby nieograniczonej sprawności wszystkich możliwych mechanizmów naprawczych w organiźmie, którą byłoby bardzo trudno uzyskać, a zarazem pożytek z niej byłby niewielki. W naturze każdy osobnik prędzej czy później (zwykle raczej prędzej) i tak zginie, czy to z głodu, czy od chorób, czy w wyniku spotkania z drapieżnikiem, czy jeszcze innego wypadku – potencjalna długowieczność pozostałaby więc tylko potencjalna.

Z punktu widzenia ewolucji osobnik musi żyć tylko na tyle długo, by spłodzić potomstwo (i ewentualnie odchować, w zależności od gatunku), potem niech się z nim dzieje, co chce. A że ewolucja zawsze idzie po linii najmniejszego oporu, to i na tym poprzestała – „okres gwarancyjny” u większości gatunków zwierząt niewiele przewyższa wiek osiągnięcia dojrzałości płciowej, potem osobnik przestaje się rozwijać i żyje już tylko „z rozpędu”.

W przypadku człowieka „okres gwarancyjny” to marne 25-30 lat – tyle zajmuje osiągnięcie szczytowej formy, którą potem możemy jeszcze próbować utrzymywać, ale tak naprawdę mamy już z górki. Co i tak sytuuje nas prawie na samym szczycie rankingu – pod względem długości życia przewyższają nas wśród zwierząt tylko niektóre żółwie, koralowce i inna tego typu fauna morska. Poza inteligencją nie ma chyba cechy, którą mielibyśmy równie fantastycznie rozwiniętą – a dzięki dobrym warunkom życia i osiągnięciom medycyny średnia długość życia w rozwiniętych krajach przewyższa okres gwarancyjny nawet trzykrotnie.

Nigdy jednak nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej. Skoro medycyna jest już tak rozwinięta, może wkrótce zdoła przedłużyć nam życie jeszcze bardziej – najlepiej na wieki wieków?

Najsłynniejszym orędownikiem takiej tezy jest futurolog Ray Kurzweil, który zupełnie serio planuje żyć wiecznie. Aby to osiągnąć, łyka tony pigułek na wszystko, by utrzymać swój organizm w idealnym stanie i doczekać chwili, kiedy nauka znajdzie przepis na wieczne życie. Według niego ma to nastąpić w ciągu kilku dekad, skoro bowiem długość życia rośnie, i to coraz szybciej, to w pewnym momencie wzrost ten stanie się tak szybki, że kto tego momentu doczeka, już nie umrze – oczekiwana długość życia zacznie bowiem roznąć co roku o więcej niż rok, zatem moment naszego zejścia z tego świata będzie się już tylko oddalać w nieskończoność.

Brzmi to zbyt pięknie, by mogło być prawdziwe – i w rzeczy samej, rozumowanie Kurzweila opiera się na błędnym założeniu. Jeśli chcemy żyć wiecznie, musimy zwiększać nie tylko średnią, ale i maksymalną długość życia – a w tej drugiej kwestii osiągnięcia medycyny są… no niestety, w zasadzie zerowe. Ludzie dożywali setki i w starożytności, tyle że wtedy mieli mniejsze szanse to osiągnąć. Poprawiając opiekę medyczną możemy te szanse sukcesywnie zwiększać, ale koniec końców może nam to dać tylko tyle, że stu czy stu dwudziestu lat będą dożywać wszyscy – i padać jak muchy wkrótce potem, bo w nawet najlepiej utrzymywanym organiźmie w końcu coś się rypnie. Żeby nadzieje Kurzweila się spełniły, musielibyśmy rozwiązać przyczyny problemu, nie tylko leczyć objawy.

A przyczyny są niestety zbyt złożone i ciągle zbyt słabo rozumiane, by na to realnie liczyć. Starzenie się jest procesem wynikającym z wielu przyczyn różnego rodzaju: po pierwsze, nieunikniona kumulacja mikrouszkodzeń (zarówno na poziomie DNA, jak i komórek, tkanek, narządów, wreszcie organizmu jako całości); po drugie, ograniczona liczba podziałów komórek, w niektórych przypadkach (neurony!) wręcz zerowa od pewnego etapu rozwoju; po trzecie, odkładające się wewnątrz organizmu śladowe ilości rozlicznych substancji, które wchłaniamy i nie wydalamy w stu procentach (także resztki martwych komórek); po czwarte, degradacja sieci neuronowej w mózgu (ginące neurony nie są zastępowane, rośnie jedynie liczba połączeń między istniejącymi, co jednak w końcu przestaje wystarczać); po piąte, cholera wie, co jeszcze odkryjemy.

Wniosek z tego smutny – jeśli nie nastąpi jakiś nieprzewidziany przełom w biologii, o osiągnięciu nieśmiertelności jeszcze za naszego życia nie ma absolutnie żadnej mowy. Możemy coraz bardziej zażerać się pigułkami na wszystko, możemy coraz sprawniej zastępować zużyte narządy, możemy coraz skuteczniej leczyć raka i tak dalej – ale wszystko to tylko półśrodki odsuwające nieuniknione. Długość życia może dzięki nim rosnąć, ale od pewnego momentu ten wzrost nie będzie – jak by chciał Kurzweil – eksponencjalny, tylko asymptotyczny.

Chyba że pójdziemy zupełnie inną drogą – skoro ludzki organizm jest flawed by design, rozwiązaniem może być pozbycie się go i przeniesienie ludzkiego umysłu do komputera. Wszystkie ww. problemy i wiele innych mielibyśmy z głowy na wieki wieków, a do tego zyskalibyśmy takie możliwości jak robienie backupów na wypadek tragicznego wypadku. Wydaje się to pod niemal każdym względem lepsze niż zmaganie się z niewyobrażalnie skomplikowanym i niezorganizowanym organizmem biologicznym, a przy okazji chyba też bardziej realne – ale nadal zbyt odległe, byśmy mieli szansę tego dożyć. Pomijając pojemność i moce obliczeniowe komputerów (które na szczęście wciąż rosną eksponencjalnie), uzyskanie pełnej informacji o stanie mózgu w danym momencie (co najmniej z dokładnością do pojedynczych komórek) to na dzień dzisiejszy bajka o żelaznym wilku…

Na pocieszenie jednak zwróćmy uwagę, że gdyby ludzie nie umierali, ludzkość prawdopodobnie nie byłaby w stanie się rozwijać – a jeśli już, to w żółwim tempie. Gdzie byśmy byli, gdyby ciągle rządzili nami jacyś średniowieczni czy starożytni władcy, po wiekach u władzy praktycznie już nieusuwalni? Gdzie byśmy byli, gdyby nie pojawiały się wciąż nowe pokolenia, nieskażone starymi ideami? Gdzie byśmy byli, gdyby nie spieszyło nam się do osiągnięcia czegoś w życiu, zanim to życie się skończy?

Chociaż z drugiej strony, gdybyśmy byli nieśmiertelni, na tempie rozwoju niespecjalnie by nam zależało. Coś za coś…


Komentarze

Podobne wpisy