Cichy Fragles

skocz do treści

Efekt kuli śniegowej

Dodane: 28 sierpnia 2016, w kategorii: Nauka

Upał dziś potężny, więc temat w sam raz na ochłodę: „efekt kuli śniegowej” to pojęcie z teorii gier, oznaczające sytuację, w której im więcej zasobów gracz posiada, tym łatwiej może zdobywać kolejne zasoby, dzięki którym będzie mógł jeszcze łatwiej zdobywać kolejne i tak dalej. Nazwa wzięła się oczywiście z tego, że w takiej sytuacji przyrost stanu posiadania jest (od pewnego momentu) lawinowy i samonapędzający się, podobnie jak kula śniegowa.

Najlepszym przykładem takiej sytuacji jest gra w Monopol: im więcej mamy miast, tym częściej inni gracze na nich stają, tym więcej muszą nam płacić i tym więcej możemy wydać na zakup kolejnych miast lub ich rozbudowę, żeby inni płacili nam jeszcze częściej i jeszcze więcej – co prędzej czy później prowadzi nas do tytułowego monopolu, gdy wszyscy inni zbankrutują. Oczywiście pod warunkiem, że oni nie puszczą nas z torbami pierwsi. Tak czy siak jednak ktoś kogoś w końcu oskubie, równowaga sił jest na dłuższą metę praktycznie nie do utrzymania, ponieważ mechanizm gry sprzyja silniejszemu – jeśli więc któryś z graczy uzyska zauważalną przewagę, najprawdopodobniej będzie ona już tylko rosnąć.

Żeby nie było nieporozumień: nie chodzi o to, że przewaga zwiększa szansę zwycięstwa – to jest oczywistością w każdej grze, niejako z definicji. Rzecz w tym, że w grach typu Monopol przewaga zwiększa także prędkość dalszych postępów – co już bynajmniej oczywistością nie jest.

Weźmy np. karcianą grę w Tysiąca – tu zdobywane punkty nie mają żadnego wpływu na dalszą rozgrywkę (poza psychologicznym), więc przewaga wprawdzie przybliża nas do końcowego zwycięstwa, ale w żaden sposób nie ułatwia nam wygrywania kolejnych rozdań. Nawet jeśli prowadzimy 900:0, to szanse na wygranie kolejnego rozdania nadal mamy dokładnie takie same, jak przy stanie 0:0 czy 0:900 – punkty decydują bowiem tylko o końcowym wyniku całej rywalizacji, natomiast nie stanowią dodatkowego atutu podczas samej rozgrywki.

Z kolei w grach w Durnia czy Makao, efekt kuli śniegowej nie może wystąpić z tego powodu, że ich celem jest pozbycie się wszystkich kart – zamiast więc premiować najsilniejszego, mechanizm działa wyrównująco: im więcej mamy zasobów, tym większe pole manewru, ale i tym dalej do zwycięstwa, natomiast im mniej kart, tym bliżej sukcesu, ale i coraz trudniej się ich pozbywać. Oczywiście karty są lepsze i gorsze – ale posiadanie tych lepszych ułatwia tylko pozbywanie się ich, a nie pozyskiwanie jeszcze lepszych.

W większości gier ten efekt jednak występuje, choć generalnie jest on niepożądany z punktu widzenia atrakcyjności gry. Grozi bowiem tym, że jeśli na początku rozgrywki jednemu z graczy mocno się poszczęści i uzyska on znaczącą przewagę nad innymi, to dalsza gra praktycznie straci sens, ponieważ przewaga rośnie sama z siebie i jej odrobienie szybko staje się niemożliwe. Pozostając przy Monopolu: jeśli uda nam się na pierwszym okrążeniu planszy wykupić jakieś państwo w całości (dzięki czemu możliwe staje się stawianie budynków, podbijających opłaty), to tylko wyjątkowy pech lub nieudolność może nas pozbawić zwycięstwa – czas pracuje na naszą korzyść, a szansa, że ktoś inny zdąży dokonać tego samego zanim go złupimy, jest minimalna…

Życie, jak wiadomo, też jest grą – niesprawiedliwą, nieuczciwą i o zmiennych regułach, tym niemniej pojęcia z teorii gier jak najbardziej mają tu zastosowanie. Szczególnie w ekonomii. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że im kto bogatszy, tym łatwiej może się bogacić jeszcze bardziej – raz, że pieniądze dają większe możliwości, dwa, że z większych zarobków można więcej zaoszczędzić na przyszłość (i to nie tylko proporcjonalnie więcej, ale nawet procentowo – z pensji 10 tysięcy miesięcznie żaden problem odkładać połowę, podczas gdy z tysiąca sztuką jest zachować cokolwiek). Efekt kuli śniegowej jest tu oczywistością, aczkolwiek życie to na szczęście nie Monopol – im więcej zer na koncie, tym bardziej skomplikowane i czasochłonne staje się ich pomnażanie, więc powyżej pewnego poziomu efekt wygasa i możemy być spokojni, że nikt całego świata nigdy nie wykupi.

Co jednak nie znaczy, że problemu nie ma. Bogaci nie tylko sami się bogacą, ale też zostawiają pieniądze swoim dzieciom, zapewniając im lepsze warunki rozwoju i lepszy start w dorosłe życie, dzięki czemu one mogą być jeszcze bogatsze, ergo zostawić swoim dzieciom jeszcze więcej – i tak dalej. Oczywiście w skali jednostek spadek niczego nie przesądza – cechy osobowe mogą przeważyć nad okolicznościami i dziecko z biednego domu może sobie poradzić w życiu lepiej od bogatego – ale w skali państwa liczy się statystyka, a ta jest nieubłagana: im lepiej zarabiają rodzice, tym lepiej będą zarabiać dzieci; jednostkowe odchylenia się uśredniają, więc normy nie zmienią. Samoistne narastanie nierówności majątkowych jest zatem w dłuższej perspektywie nieuniknione.

Dlatego wszystkie społeczności, które umożliwiały akumulację kapitału i jego dziedziczenie, prędzej czy później ulegały rozwarstwieniu i trwałemu podziałowi na kasty, klasy, stany, jak zwał tak zwał – tak czy siak na biednych i bogatych (ew. z różnymi stopniami pośrednimi). A że z bogactwem łączą się także większe wpływy, to wyższe klasy sukcesywnie zmieniały reguły gry na własną korzyść, dodatkowo umacniając swoją przewagę. Ostatecznie nieodmiennie dochodziło do sytuacji, w której między klasami powstawała przepaść, bardzo trudna lub wręcz niemożliwa do pokonania – osobiste uzdolnienia i ambicje traciły na znaczeniu, urodzenie decydowało o wszystkim.

Wyższe klasy dominowały nie tylko politycznie, ale i kulturowo, zwykle zatem narzucały narrację, która jakoś uzasadniała tę ich wyższość nad pospólstwem – czy to wolą Boga, czy to przynależnością do lepszej rasy, czy to po prostu większą jakoby inteligencją i pracowitością. Ta ostatnia wersja jest szczególnie popularna wśród dzisiejszych krezusów, nawet jeśli odziedziczyli fortunę po rodzicach. W rzeczywistości jednak, nawet gdyby wszyscy ludzie byli tak samo pracowici, inteligentni i ambitni, nawet gdyby wystartowali równocześnie z jednego poziomu, to i tak jedni poradziliby sobie lepiej od innych i zostawiliby dzieciom większy majątek, w każdym kolejnym pokoleniu różnice te byłyby wzmacniane (w skali społeczeństwa, bo jednostkowe wyjątki oczywiście by się pojawiały) i prędzej czy później musiałoby dojść do trwałego rozwarstwienia, z opisanymi wyżej konsekwencjami.

Jaki z tego wszystkiego wniosek? Cóż – jako się rzekło, statystyka jest nieubłagana, więc efekt kuli śniegowej można zatrzymać tylko w jeden sposób: ograniczając wpływ pieniędzy na perspektywy życiowe (m.in. za pomocą redystrybucji czy bezpłatnej edukacji) do takiego stopnia, przy którym cechy osobiste i względy losowe będą go praktycznie neutralizować. Praktycznie, bo całkowitej równości szans uzyskać się nie da – przynajmniej nie metodami akceptowalnymi etycznie – ale możemy chociaż zredukować różnice tak dalece, by ich narastanie postępowało w tempie pomijalnie wolnym.

No, może z tym jedynym sposobem trochę przesadziłem, bo historia zna jeszcze dwa inne: wojny, które prowadzą do załamania gospodarki, na czym siłą rzeczy najwięcej tracą najbogatsi, oraz rewolucje, które obalają hierarchię społeczną, by w jej miejsce zbudować nową. Wszystkie sposoby stosowano wielokrotnie i nadal się stosuje (choć dwa ostatnie już jakby rzadziej), więc efekty nietrudno porównać…


Komentarze

Podobne wpisy