Po części z powodu mundialu, a po części dla ogólnego zamotania, umknęło mi jakoś, że w tym roku Polcon odbył się w lipcu, zamiast pod koniec sierpnia, zatem Nagroda Zajdla została już dawno przyznana – ale blogową tradycję recenzowania nominowanych opowiadań (jak zwykle dostępnych w e-booku na stronie nagrody) mimo to podtrzymam. Tradycje mają przecież to do siebie, że bywają kultywowane nawet gdy utracą pierwotny sens (lub w ogóle jakikolwiek), więc czemu moja ma być gorsza?
Diabolus ex Machina (Dawid Cieśla)
XIX wiek, wróżby, diabeł, wędrówki dusz, zagadka kryminalno-ontologiczna… a to wszystko na niespełna dwudziestu stronach. Nie wróży to najlepiej – i faktycznie trudno się tym tekstem zachwycić. Większość treści schodzi autorowi na ekspozycję, a zagadka zostaje rozwiązana znienacka i na chybcika, po czym zamiast pociągnąć dalej oryginalny pomysł za nią stojący, autor raz-dwa zamyka sprawę ultymatywnie. W efekcie całość sprawia wrażenie bardziej zajawki, niż samodzielnego utworu – z tą tylko różnicą, że w zajawce nie poznalibyśmy od razu zakończenia.
Ecce Homo (Leszek Bigos)
Co by było, gdyby Piłat nie umył rąk, tylko wykazał się asertywnością i odmówił wydania wyroku na Jezusa? Cóż, przede wszystkim byłby problem z realizacją boskiego planu, bo jak miałoby powstać chrześcijaństwo bez ukrzyżowania? Nijak, odpowiada autor, w bardzo szybkim (zbyt szybkim) tempie prowadząc alternatywną historię do klęski niedoszłego mesjasza. Wiem, nie wypada zdradzać zakończenia – ale od początku widać gołym okiem, w jakim kierunku zmierza fabuła, więc trudno to nawet uznać za spoiler.
I właśnie przewidywalność to pierwszy powód, dla którego opowiadanie również jest porażką. Drugi, łączący się z pierwszym, to łopatologia – autor całkowicie uwalnia czytelnika od potrzeby myślenia przy lekturze, wykładając kawę na ławę bez ogródek, czego podsumowaniem jest finałowe pojawienie się Lucyfera celem wyjawienia szatańskiego planu. Co przy okazji wprowadza dysonans poznawczy: na racjonalnym gruncie historia miałaby sens, ale na religijnym już nie bardzo – diabeł (czy zresztą ktokolwiek) nie może przecież przechytrzyć Boga…
Szaławiła (Marta Kisiel)
Nałogowa podróżniczka postanawia w końcu osiąść na stałe w jednym miejscu. Miejsce wybiera sobie jednak dość szczególne – dom (w zasadzie ruina) w środku lasu, kilometry od najbliższego miasteczka. Żeby było jeszcze szczególniej, podobno nawiedzony. Jak nietrudno zgadnąć, „podobno” zmieni się wkrótce w pewność (trzecie z rzędu opowiadanie, w którym pojawia się diabeł – jakaś moda w tym roku?), ale jak również nietrudno zgadnąć, bohaterka, jako twarda kobita, która żadnych wyzwań się nie boi, także z tym problemem zdoła sobie poradzić.
Mimo przewidywalności, czyta się to bardzo dobrze – autorka buduje klimat sprawnie i konsekwentnie, postaciom nie brakuje osobowości ani żywotności, fabuła, choć nieskomplikowana, rozwija się sensownie i w odpowiednim rytmie… Nie mamy tu do czynienia z arcydziełem, ale niewątpliwie jest to kawał dobrej rzemieślniczej roboty.
#Eudajmonia (Magdalena Kucenty)
Trzecia z rzędu nominacja dla tej autorki – i niestety trzeci z rzędu zawód. O ile w dwóch poprzednich latach jej opowiadania przynajmniej miały jakiś ciekawy zamysł, o tyle tym razem mamy naładowaną technogadżetami historyjkę o kobiecie w dołku, która poznaje faceta i z jego pomocą z dołka wychodzi. Ziew. No dobrze, jest to dość zręcznie napisane (gdyby jeszcze bohaterowie nazywali się mniej pretensjonalnie niż „Śvienta” czy „Orężadek”, czytałoby się całkiem miło), ale co z tego, skoro nie dalej jak po minucie lektury (dzwonek domofonu i głos faceta) wiedziałem, jak się to potoczy i skończy – a tego nie lubimy, oj nie.
Chwała (Przemysław Zańko)
Wojna trojańska w klimacie steampunkowym, pachnącym już to Wegnerem, już to Dukajem – ale przede wszystkim zajawką. Jest to bowiem kolejny w tym roku utwór zbyt krótki, żeby należycie rozwinąć skrzydła i zdobyć się na coś więcej niż naszkicowanie wizji świata. Fabuła prosta jak budowa cepa (przypadkowe spotkanie na pobojowisku dwóch osób z przeciwnych obozów, na chwilę związanych wspólnym celem, jakim jest wyjście z tej awantury cało), wizja zarysowana bardzo elegancko, w tej objętości więcej się osiągnąć raczej nie dało – ale czemu w takim razie autor nie zdobył się na więcej? Sądząc po tym, co tu zaprezentował, byłoby go przecież stać.
Ale kto wie, może jeszcze się zdobędzie – „Chwała” na dobrą sprawę mogłaby być prologiem lub pierwszym rozdziałem powieści, bez zmiany choćby jednego słowa, może więc i powieść kiedyś powstanie?
Podsumowanie
Krótko w tym roku, bo i opowiadania wyjątkowo krótkie – tylko „Szaławiła” i „#Eudajmonia” mają jakieś konkretniejsze gabaryty, trzy pozostałe zgodnie cierpią na jedną przypadłość: niegłupi pomysł, z potencjałem, ale na tych kilkunastu stronach ledwie zarysowany, z symboliczną fabułą, jakby autorów cisnął limit znaków. Smuteczek.
Nagrodę, jak już wiadomo, dostała „Szaławiła” – i nie sposób się z tym werdyktem nie zgodzić, ale raz, że ta wygrana trochę walkowerem, bo realnej konkurencji nie było (jedno opowiadanie nijakie, reszta niedorozwinięta), a dwa, że choć opowiadanie bez zarzutu, to jednak tylko dobre. Wystające ponad przeciętność, ale nic ponadto. Bywały lata, kiedy to by nie wystarczyło nawet na nominację…
I tu niestety po raz kolejny muszę powtórzyć, że polska fantastyka niezmiennie zjeżdża po równi pochyłej – o wyższych ambicjach zapomniała już dawno, a obecnie nawet porządnych tekstów rozrywkowych nie potrafi regularnie produkować. Walka o statuetkę Zajdla coraz bardziej więc przypomina rywalizację w piłkarskiej Pożal Się Boże Ekstraklasie, gdzie do mistrzostwa wystarczy już tylko być mniej beznadziejnym od reszty. Analogia z futbolem o tyle przykro rokująca, że w tym ostatnim staczamy się od czasów, kiedy Janusz Zajdel jeszcze chodził po tym świecie, a dna ciągle nie widać. Oby fantastyka pozbierała się szybciej.
Komentarze
Po kilku latach z rzędu lojalnej lektury zajdlowskich nominatów tegorocznej antologii czytać nie zamierzałem – czara goryczy przelała się w zeszłym roku – i utwierdziłeś mnie właśnie w przekonaniu, że to była doskonała decyzja. Szkoda, szkoda, że polskie SF&F podąża niewzruszenie ku psom.
Po tej recenzji zdecydowałabym się na przeczytanie Szaławiwy, szkoda, że te pierwsze opowiadanie nie jest fajnie rozwinięte – lubię takie kryminały z ‚magią’ w tle ;)
Dzięki za przypomnienie. Pobrałem, czytam. :)
Czytałem i mam podobną opinię. Czyta się szybko ale głównie dlatego że większość opowiadań jest krótka. Większość opowiadań jest też po prostu słaba, Szaławiła jest z nich najlepsza ale wcale nie jest jakaś szczególnie dobra. Eudajmonia prezentowała jakiś poziom, w Chwale też był jakiś pomysł. Pozostałe opowiadania były po prostu słabe.
Zawiodłem się, bo skoro to są te najlepsze to jaka jest reszta?