W drugiej połowie lat czterdziestych XVII wieku Bogdan Chmielnicki popadł w konflikt z kresowym magnatem Aleksandrem Koniecpolskim i jego urzędnikiem – Danielem Czaplińskim. Zatarg dotyczył ziemi, którą Chmielnicki stracił – niesłusznie w jego mniemaniu – na korzyść Koniecpolskiego. Przyszły przywódca powstania szukał sprawiedliwości w lokalnych sądach, ale nic nie wskórał. Udało mu się w końcu uzyskać audiencję u króla polskiego Władysława IV, który wysłuchawszy skarg Chmielnickiego, zadał mu sarkastyczne pytanie: „Vel no habes frameam stupide?” („Czyż nie miałeś szabli, głupcze?”).
(…)
Chmielnicki szablę miał i uczynił z niej świetny użytek. Jego powstanie zatrzęsło w posadach polskim imperium kolonialnym.
Jan Sowa, „Fantomowe ciało króla”
Komentarze
Ale żeby przedstawić się [tj. poprzez autentyczne wydedukowanie poglądów z „polskiego imperium kolonialnego”] jedną frazą… w sumie szacun. Niby znam już ten ograny numer – poznać lewaka na kilometr po pseudoodkrywczych frazach, nie widzianych nigdzie wcześniej w normalnej nauce – ale wciąż na swój pokrętny sposób mi to imponuje. Czyli jednak szacun.
Skoro przy tym jesteśmy, to właśnie jedną z tez cytowanej książki jest, że Rzeczpospolita wykazywała praktycznie wszystkie cechy typowe dla państwa kolonialnego: struktura produkcji i handlu, model gospodarczy, relacje społeczne, podziały etniczne, ideologia nawet – z taką tylko różnicą, że nasze kolonie leżały na miejscu, a nie za oceanem. I niestety trudno temu zaprzeczyć.
Nie czytałem i nie zamierzam, ale czy to nie jest właśnie przypadkiem silenie się na oryginalność poprzez nazewnictwo właśnie? To, o czym piszesz, jest przecież przykrawalne w zasadzie do każdego państwa „niejednolitego obszarowo”. Ot, choćby takie USA. Po herbatce bostońskiej ciężko w formalnym znaczeniu mówić dalej o kolonii brytyjskiej, a przecież np. polityka indiańska spełnia zapewne takie kryteria z pewnością. Na europejskim podwórku los obszarów podbitych czy obciążonych kontrybucją w sumie też. Taki np. Hongbing jest do tego stopnia bezczelny, że w „Wojnie o pieniądz” upatruje w powielkowojennych kontrybucjach jednej z przyczyn popularności Hitlera…
Tylko… po co? Osiągniemy cokolwiek nową nazwą? Abstrahując naprawdę od moich sympatii politycznych, „przecieranie nowych szlaków” poprzez nazywanie rzeczy na nowo – niezależnie, czy mowa o publicystyce politycznej, czy kołczingu – jest zwyczajnie słabe.
Typowe cechy kolonii to różnica cywilizacyjna między nią a metropolią, przedmiotowe jej traktowanie jako wyłącznie źródła dochodów i prowadzenie polityki wobec niej pod tym kątem, wynikające stąd gospodarcze uzależnienie, brak zainteresowania jej rozwojem ponad poziom niezbędny do efektywnej eksploatacji, uprzywilejowanie reprezentantów metropolii wobec tubylców itd. Daleko nie każdy podbój czy niejednolitość skutkuje tego typu sytuacją – nie da się uznać Walii czy Szkocji za kolonie Anglii, Śląska za kolonię Prus, południa Włoch za kolonię północy czy byłego NRD za kolonię RFN. Ukrainę za kolonię RP już tak.
I zresztą nie jest to żadna wielka nowość, jak sugerujesz – już mój szkolny podręcznik historii w latach 90-tych wspominał (co prawda tylko na marginesie), że nasze podejście do Ukrainy miało znamiona kolonializmu.
Co w tym bezczelnego? Nie była to może pierwszoplanowa przyczyna, ale ciężkie warunki pokoju w ogólności powszechnie się uznaje za czynnik, który sprzyjał radykałom.
Wtedy w państwie polskim rządziło społeczeństwem bezprawie i pieniądze, tylko mała grupa osób trzymała rękę na zasadach prawa których nie można było kwestionować, dlatego Chmielnicki nie miał szans nic wskórać