Cichy Fragles

skocz do treści

Jak nie działa ewolucja

Dodane: 16 grudnia 2018, w kategorii: Nauka

Bezpośrednim bodźcem do napisania tej notki był dla mnie artykuł na JoeMonsterze, czyli portalu mało poważnym – ale podobne mądrości widywałem już i w miejscach o nieco wyższej renomie, więc rzeczony artykuł stanowi tu tylko pretekst do poruszenia drażniącego mnie tematu.

Mianowicie: jaka jest wspólna cecha bodaj wszystkich tekstów z cyklu „ewolucja człowieka w przyszłości”? Ano taka, że ich autorzy nie rozumieją, jak ewolucja działa, formułują więc przepowiednie całkowicie bzdurne, robiąc czytelnikom wodę z mózgu.

Kwestia podstawowa: wbrew popularnemu (choć niepisanemu) przekonaniu, ewolucja nie premiuje jakości czy komfortu życia, nie premiuje bogactwa, nie premiuje szczęścia, zdrowia, pomyślności – jedyne, co premiuje, to przekazywanie swoich genów. Koniec, kropka. Z ewolucyjnego punktu widzenia lepiej się sprawił menel, który spłodził dziecko po pijaku, niż bezdzietny noblista. A to oznacza, że w toku ewolucji wzmacnianiu mogą ulegać tylko te cechy, które przekładają się jakoś (bezpośrednio lub pośrednio) na sukces reprodukcyjny, a osłabianiu – tylko te, które reprodukcji szkodzą. I wcale nie muszą to być cechy jednostkowo, społecznie czy moralnie pożądane – np. skłonność do gwałtu jest cechą jednoznacznie negatywną pod każdym względem, ale ewolucyjnie niestety opłacalną…

Jak to się ma do wspomnianego artykułu? Cóż, przyjrzyjmy się po kolei jego tezom.


„Stracimy palce u nóg”

Bynajmniej. Odkąd zeszliśmy z drzew, palce u nóg faktycznie mocno nam się skurczyły – w chodzeniu, a tym bardziej bieganiu po ziemi, nie są bowiem pomocne, za to dość łatwo je uszkodzić. Odkąd jednak zaczęliśmy nosić buty, ryzyko złamania palca u nogi zmalało prawie do zera – a nawet gdy się zdarzy, to dzięki medycynie nie grozi nam to kalectwem, a kilkutygodniowe problemy z chodzeniem nie sprowadzą na nas groźby śmierci głodowej, ponieważ jedzenie w sklepie nie ma w zwyczaju przed nami uciekać. Presja na dalszą redukcję palców praktycznie zatem zniknęła.

Presja na pozostawienie ich w spokoju natomiast istnieje: o ile mężczyźni raczej nie wyrywają lasek na smukłe palce u nóg, o tyle u kobiet stanowią one element seksapilu – może nie pierwszorzędny, ale wystarczająco zauważalny, żeby mieć jakiś pozytywny wpływ na szanse reprodukcji. Wpływ oczywiście minimalny, ale dopóki niezerowy, dopóty palce u nóg zachowamy w całości.


„Wyłysiejemy”

Ten punkt to zupełny stek bredni. Włosów na ciele nam ubyło, odkąd przestały się przydawać w termoregulacji organizmu, ale akurat na głowie jesteśmy owłosieni bardziej niż jakakolwiek małpa. I to się z pewnością nie zmieni: raz, że włosy na głowie nadal tę termoregulację zauważalnie ułatwiają, dlatego zresztą ciągle je mamy; dwa, że łysina nie dodaje atrakcyjności w oczach płci przeciwnej – łysy mężczyzna jeszcze obleci, ale łysa kobieta ma marne perspektywy, zwłaszcza odkąd brak włosów zaczął się kojarzyć z chemioterapią. Co do reszty ciała, też bym się nie spodziewał zmian – znaczenie tych resztek włosów jest już pomijalne, u mężczyzn nie wpływają one negatywnie na atrakcyjność, a kobiety i tak używają depilatorów, więc geny nie mają tu już nic do gadania.


„Zmieni się kształt naszych czaszek”

Kolejny nonsens. Ani ewolucja nie premiuje obecnie wzrostu inteligencji (ludzie ponadprzeciętnie inteligentni zwykle nie palą się do płodzenia dzieci, w przeciwieństwie do ludzi o intelekcie poniżej średniej), ani ewentualny wzrost nie wymagałby wcale powiększenia czaszki (geniusze nie mają większych głów niż debile, a dzisiejsi ludzie w ogóle mają czaszki i mózgi nieco mniejsze niż neandertalczycy, którzy rozumem nas nie przewyższali), ani nie byłoby to zresztą osiągalne w takiej skali, jaką sugeruje artykuł, ponieważ rozmiar czaszki jest ograniczony rozmiarem miednicy – dziecko o tak wielkiej głowie nie byłoby w stanie się przez nią przepchnąć przy porodzie.


„Będziemy mieli mniejsze zęby”

Trudno orzec. Potężnych zębów faktycznie już nie potrzebujemy, ale czy istnieje jakaś presja ewolucyjna na ich zmniejszanie? Niespecjalnie, zwłaszcza odkąd mamy dentystów, którzy zawsze poprawią to, co skopały geny. Oczywiście nie każdy należycie dba o zęby, a usługi dentystyczne potrafią kosztować fortunę (mi w zeszłym roku dentystka wyrwała ponad dwa tysiące), więc jakiś minimalny trend w kierunku mniej okazałej szczęki powinien się utrzymać, ale bez przesady.


„Będziemy wyżsi”

Tu wyjątkowo można się zgodzić. Wyższy wzrost, zwłaszcza u mężczyzn, wpływa pozytywnie na atrakcyjność, więc należy się spodziewać równania w górę. W granicach rozsądku, oczywiście, bo wzrost przekraczający dwa metry wiąże się już ze sporym obciążeniem dla serca i w ogóle, ale do średniej metr dziewięćdziesiąt zapewne będziemy się sukcesywnie zbliżać.


„Będziemy żyć dłużej”

Być może, ale na pewno nie dzięki ewolucji, tylko medycynie. Jak już kiedyś pisałem, ewolucja nie ma żadnego interesu w wydłużaniu życia osobników, ponieważ nie ma to wpływu na perspektywy reprodukcyjne – dzieci płodzimy w młodym wieku, przez jakiś czas jeszcze jesteśmy potrzebni, żeby je wychować, ale potem żyjemy już tylko z rozpędu. Cywilizacja niby stworzyła tu pewien bodziec – dziadkowie, nawet fizycznie niedołężni, mogą nadal wspierać wnuki finansowo, co w naturze nie miało miejsca – ale z drugiej strony dzieci często ponoszą koszty opieki nad starzejącymi się rodzicami, a jedno z drugim w dużej mierze się równoważy. Nie spodziewałbym się zatem żadnych znaczących zmian w tej kwestii, w którymkolwiek kierunku.


Tyle w sprawie artykułu – jak widać, prawie całkowicie błędnego. Ale jakich zmian w takim razie należałoby się rzeczywiście spodziewać? Cóż, jedyna uczciwa odpowiedź brzmi: nie wiadomo. Po pierwsze, nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak będzie się w ciągu tysięcy czy milionów lat zmieniać nasza cywilizacja (o ile te tysiące czy miliony lat w ogóle przetrwa, w co można zasadnie wątpić). Po drugie, w perspektywie paru najbliższych pokoleń należy się spodziewać upowszechnienia manipulacji genetycznych, co będzie równoznaczne z końcem ewolucji biologicznej jaką znamy, ponieważ geny dziecka przestaną zależeć od genów rodziców – dalsze zmiany nie będą więc już podlegać dotychczasowej logice, lecz przyszłym, dla nas nieprzewidywalnym, trendom i potrzebom.

Ale co, gdyby się uprzeć i przyjąć fantastyczne założenie, że cywilizacja zachowa z grubsza dzisiejszy kształt na wieki wieków? Pomyślmy. Kwestie przetrwania i zdobycia pożywienia cywilizacja praktycznie zdjęła nam z głowy, więc jedynym znaczącym sitem dla genów pozostaje sama reprodukcja – sitem jednak dość gęstym, ponieważ dzięki antykoncepcji seks przestał się ściśle łączyć z prokreacją, czego efekty widać na dołujących wykresach dzietności w rozwiniętych krajach. Jakich zmian zatem należałoby oczekiwać?

Cechą najsilniej promowaną byłby zapewne instynkt rodzicielski – skoro płodzenie dzieci stało się kwestią wyboru, to chyba nic nie wpłynie na ich liczbę silniej niż szczera chęć ich posiadania. Zwróćmy jednak uwagę, że ta chęć nie zawsze nawet musi być szczera – np. fundamentaliści religijni często mają dużo dzieci, ponieważ tak im nakazuje ideologia, lub po prostu dlatego, że zakazuje ona antykoncepcji. Można więc przypuszczać, że ich udział w populacji także wzrośnie, a jeśli istnieją geny sprzyjające religijności lub/i radykalnym poglądom, to i one się rozprzestrzenią.

Rozprzestrzenić się powinny także wszelkie przypadłości utrudniające stosowanie antykoncepcji (alergia na lateks czy problemy hormonalne wykluczające stosowanie pigułek, lub wywołujące odporność na ich działanie) czy zmniejszające jej skuteczność (silniejszy wytrysk, większa żywotność plemników, dłuższy okres płodny u kobiet). Podobnie cechy osobowości sprzyjające zaniedbywaniu zabezpieczeń, czyli roztargnienie, lekkomyślność, gorąca namiętność czy zamiłowanie do ryzyka. Na szczęście jednak raczej nie skłonności do gwałtu – aborcja pozwala ofiarom uniknąć konieczności rodzenia dzieci gwałcicielom, więc ta strategia reprodukcyjna nie ma wielkiej przyszłości. Aczkolwiek, skoro już przy tym jesteśmy, niechęć do aborcji również może narastać – o ile istnieją geny, które by jej sprzyjały.

A co z cechami fizycznymi? Z pewnością promowane będzie to, co zwiększa atrakcyjność seksualną i jest trudne lub niemożliwe do podrobienia, jak np. wspomniany wyżej wzrost czy szczupła sylwetka. Problem w tym, że podrobić w wyglądzie umiemy już prawie wszystko, więc niewiele więcej można tu wskazać. Naturalna uroda oczywiście nadal będzie dawać pewną przewagę, ale coraz mniejszą. Co do szczegółów, można oczekiwać rosnącej wyrazistości tzw. drugorzędnych cech płciowych – oglądamy coraz więcej pornografii, więc coraz silniej kształtuje ona nasze oczekiwania co do urody partnera lub partnerki, więc na dłuższą metę coraz bardziej będziemy się upodabniać fizycznie do gwiazd porno.

Co jednak najgorsze: łatwość życia w nowoczesnym świecie, brak zagrożeń, wysoki poziom medycyny – wszystko to redukuje praktycznie do zera selekcję naturalną, prowadząc do stopniowej degeneracji, jako że słabe geny nie są eliminowane z puli. Kolejne pokolenia będą więc coraz bardziej podatne na choroby, coraz mniej odporne na naturalne zagrożenia, coraz bardziej będą się propagować dziedziczne schorzenia…

Krótko mówiąc, gdyby nasza cywilizacja zatrzymała się w rozwoju, po wielu stuleciach stalibyśmy się gromadą maniaków religijnych z problemami hormonalnymi, impulsywnych i roztargnionych, chorowitych – za to szczupłych i wysokich, z wielkimi członkami i biustami, no i kochających dzieci.

Zapewne mogłoby być gorzej – chyba jednak należy odetchnąć z ulgą, że akurat taka przyszłość nam nie grozi.


Komentarze

Podobne wpisy