Cichy Fragles

skocz do treści

Za co Mario Vargas Llosa dostał Nobla

Dodane: 7 października 2010, w kategorii: Literatura

Nie ukrywam, że dzisiejszy werdykt Akademii Szwedzkiej bardzo mnie ucieszył. Po serii laureatów, których nazwiska niewiele mi mówiły, w końcu nagrodę dostał pisarz, którego twórczość znam i lubię. Prędko raczej się kolejny taki przypadek nie zdarzy – pewnie dopiero przy Noblu dla Dukaja;-).

Cóż, grzechem byłoby nie wykorzystać tej okazji do przybliżenia moim wiernym czytelnikom (niewiernym zresztą też, co mi tam) twórczości laureata. Co prawda tylko częściowo, bo wiele jego książek dopiero przede mną, ale i te przeczytane są godne uwagi. Co najbardziej?

Przede wszystkim „Pochwała macochy” – krótka (niestety) powieść przesycona mocno dwuznacznym erotyzmem. Niejaki don Rigoberto, miłośnik sztuki i kobiet, żeni się po raz drugi, a jego nową wybranką jest bajecznie piękna i mądra Doňa Lukrecja. Problem tylko w tym, że don Rigoberto ma już małego synka z pierwszego małżeństwa, więc pytanie, czy zdoła on zaakceptować i pokochać nową mamę? Jak się okaże, pokocha ją od pierwszego wejrzenia, ale, hmm, miłością niekoniecznie dziecięcą. Biorąc pod uwagę, że do wieku dojrzewania jeszcze mu daleko, nie muszę chyba tłumaczyć, na czym polega wspomniana dwuznaczność. No i diaboliczna przewrotność, bo jak inaczej nazwać sytuację, gdy dziecko molestuje dorosłą osobę…

Na tym jednym wątku rzecz się jednak nie kończy – mamy tu też wiele smakowitych scen (wyobrażonych i rzeczywistych) między dwojgiem małżonków, jak również poetyckie opisy takich obrazów jak „Diana po kąpieli” Bouchera czy „Zwiastowanie” Fra Angelico – niby na zasadzie przerywników, ale wplatające się zręcznie w fabułę i podsuwające (szczególnie ten ostatni) przewrotne, a nawet bluźniercze jej interpretacje. Wszystko to pisane naprawdę pięknym językiem, sprawiającym niemal fizyczną przyjemność przy czytaniu. Trzeba też pochwalić zakończenie – tak przewrotne, że już bardziej nie można, jedno z najlepszych, jakie widziałem. Wielka szkoda, że to misterne dzieło sztuki ma niecałe dwieście stron.

Autor chyba też tak pomyślał, bo kilka lat później napisał „Zeszyty don Rigoberta”, będące dwukrotnie grubszą kontynuacją tej powieści. Tu z kolei miałem mocno mieszane uczucia – z jednej strony forma, wspaniale nawiązująca do „Pochwały macochy”, a może nawet bardziej rozbuchana, z drugiej strony nonsensowna, czysto pretekstowa fabuła, prowokująca do oskarżeń o odcinanie kuponów od sukcesu. Trudno nie podejrzewać komercyjnych motywacji, gdy autor dopisuje na siłę ciąg dalszy do tak pięknie zamkniętej historii. Ale forma broni się wspaniale, więc lektura i tak sprawia dużo przyjemności.

Kolejne wybitne dzieło Llosy to debiutanckie „Miasto i psy”. Tu już mamy zupełnie inne klimaty – szkoła kadetów, w której dorastający chłopcy stają się prawdziwymi mężczyznami. Oczywiście tylko w teorii – w praktyce stają się młodymi degeneratami, którzy uczą się przede wszystkim pić, palić i gnoić słabszych. Wszelkie panujące tu patologie są oczywiście skrzętnie zamiatane pod dywan – aż do chwili, gdy na ćwiczeniach jeden z kadetów (ale nie wiadomo, który konkretnie) zastrzeli innego…

Co tu dużo mówić – powieść brutalna i dołująca, nie pozostawiająca wielkich złudzeń co do ludzkiej natury, ale też odczytywana jako alegoria całej Ameryki Łacińskiej – konserwatywnej, pełnej przemocy i uprawiającej kult macho. Nie trzeba chyba dodawać, że autor mocno się tą książką naraził sporej części swoich rodaków.

Ale wsadzać kija w mrowisko nie przestał, czego przykładem „Pantaleon i wizytantki”. Tu znowu mamy zmianę klimatu – tym razem na komediowy. Oto peruwiańska armia ma problemy z temperamentem żołnierzy służących w puszczy amazońskiej – w przypływie chuci zdarza im się molestować, albo i gwałcić wieśniaczki. Kary nie pomagają, więc wojskowi wymyślają niekonwencjonalne rozwiązanie: stworzyć „służbę wizytantek”, które będą cyklicznie odwiedzać jednostki wojskowe i zaspokajać męskie potrzeby obrońców ojczyzny. Wszystko oczywiście tajne przez poufne, bo jak media się dowiedzą, że wojsko utrzymuje prostytutki, to burza będzie gigantyczna.

Bądźmy szczerzy – coś takiego nie mogłoby nie wyjść na jaw. Ale zanim wyjdzie, ubaw jest po pachy, bo organizacją całego przedsięwzięcia kieruje gorliwy służbista (tytułowy Pantaleon), który w dążeniu do perfekcji posuwa się nawet do mierzenia czasu swoich stosunków z żoną, żeby lepiej oszacować optymalny czas wizyt w koszarach. Generalnie armii (ze szczególnym uwzględnieniem wojskowej biurokracji) dostaje się tutaj mocno i boleśnie, bo autor złośliwości nie szczędzi.

Na uwagę zasługuje także recenzowana już przeze mnie „Ciotka Julia i skryba” oraz „Historia Alejandra Mayty” – opowieść o losach nawiedzonego komunisty, który z uporem maniaka próbuje wzniecić w Peru rewolucję, nie przejmując się faktem, że popiera go w porywach do kilkunastu towarzyszy. Oprócz tego czytałem jeszcze „Gawędziarza” (o pewnym plemieniu Indian amazońskich), „Kto zabił Palomina Molero” (znów krytycznie o wojsku) oraz „Wyzwanie / Szczeniaki” (dwie mikropowieści obyczajowe), ale te utwory były już mniej udane.

Jak wspomniałem na początku, przede mną jeszcze spora część twórczości MVL – na półce już od kilku miesięcy czeka „Lituma w Andach”, a w dalszych planach chociażby „Rozmowa w Katedrze” (podobno najwybitniejsza jego powieść) czy „Wojna końca świata”. Przeczytałem już jednak wystarczająco dużo, żeby nie mieć wątpliwości, że Nobel był jak najbardziej zasłużony. Gratuluję zatem – i oby tak dalej:-).


Podobne wpisy