(obrazek via TechCult)
„Dlaczego” – zapytałem pewnego krytyka – „napisał Pan o tym jako o epokowym wydarzeniu, które będzie miało przełomowe znaczenie?” „O czym?” – zapytał.
Stanisław Jerzy Lec
Gdybym nie czytał papierowej prasy, z dużym prawdopodobieństwem jeszcze bym nie wiedział, że Nelson Mandela nie żyje. Zmarło mu się bowiem późnym wieczorem we czwartek, jak już wyłączyłem komputer, potem w pracy nie zaglądałem na portale, a w piątek wieczorem (czyli niespełna dobę po fakcie) wiadomość była już tak stara, że nawet w jakiejś bocznej kolumnie nie na każdym portalu starczyło miejsca.
Niby nic nowego – na uwagę portali przez więcej niż dobę nie zasłużyła sobie Szymborska, Mrożek czy Mazowiecki, więc czemu z Mandelą miałoby być inaczej – ale ciągle nie przestaje mnie zadziwiać, jak szybko „nowe media” zasypują starsze newsy nowszymi i jak przy tym olewają jakąkolwiek hierarchię ważności. Gdybym stracił choć na kilka dni kontakt ze światem i chciał się potem dowiedzieć z netu, co przez ten czas się wydarzyło, byłbym praktycznie bez szans – żeby coś się utrzymało na froncie lub w okolicach tak długo, musiałaby to być chyba wojna atomowa.
No, w ostateczności ślub jakiejś celebrytki.
Komentarze
Ja właśnie dzisiaj się dowiedziałem i miałem zbliżone przemyślenia…
Nelson Mandela przez chwilę był w mediach bardziej popularny niż ten aktor z Fast Furious (ale tylko przez chwilę)..
Na stronie startowej chrome i na stronie głównej googla jest notka o śmierci Nelsona Mandeli.
To nie był celebryta, by media o nim tak trąbiły.
Na BBC Mandela do dziś na głównej.
Oj tak. Media potrafią non-stop, tłoczyć w eter bzdury o wszelkiej maści celebrytach i pseudo-gwiazdach. Te „ważne informacje” nigdy nie giną z serwisów informacyjnych. No ale co się dziwić: takie postacie są hodowane przez media na swoje własne potrzeby, ot żeby było o czym pisać (czyli żeby było czym zapełnić gazetę nie wysilając się specjalnie).