Cichy Fragles

skocz do treści

To Tylko Transfobia – postscriptum

Dodane: 30 sierpnia 2024, w kategorii: Net

Był sobie kiedyś na śp. Joggerze bloger, który bardzo źle znosił krytykę – tak źle, że każdy, kto się z nim nie zgadzał w komentarzach, prędzej czy później (zwykle prędzej) dostawał bana. Nie muszę chyba dodawać, że i mnie to spotkało. Zjawisko popularne tak w sieci, jak i poza nią – w tym przypadku jednak gość był o tyle cwańszy, że jak kogoś banował, to następnie jak gdyby nigdy nic odpowiadał na jego ostatni komentarz, o banie nic nie wspominając, dzięki czemu dla nieświadomych czytelników wyglądało to tak, jakby komentator po prostu przestał odpowiadać.

Delikwent dość szybko odszedł z Joggera, a kilka lat później przypadkiem trafiłem na jego kolejny blog na innej platformie. Coś tam skomentowałem – i po wymianie dwóch czy trzech komciów dostałem bana, a autor ponownie odpowiedział na ostatni komentarz, żeby wyglądało, że sam sobie poszedłem. Niektórzy po prostu się nie rozwijają i niezmiennie pozostają tak samo żałośni.

Ale bywa gorzej: niektórzy nawet cofają się w rozwoju. I tu dochodzimy do Sakowskiego.


To Tylko Transfobia

Dodane: 12 sierpnia 2024, w kategorii: Net, Przemyślenia

To Tylko Teoria, prowadzona przez Łukasza Sakowskiego, była kiedyś zacnym blogiem naukowym, cenionym za rzetelność i czytelność. Potem autorowi coś się odkleiło i zaczął głosić transfobiczne treści, ubrane w szatę walki z transaktywistami (którzy jakoby chcieliby na siłę zmieniać płeć dzieciom) i ideologią woke (termin, którego znaczenia do dziś nikomu nie udało się ustalić, ale na pewno oznacza on coś potwornego). Stopniowo na blogu coraz mniej było treści naukowych – a i te, które były, coraz bardziej wyglądały na tworzone z musu, wyłącznie dla zachowania pozorów, że to ciągle blog o nauce – za to coraz więcej ideologicznych; coraz mniej także rzetelności, a coraz więcej manipulacji.

Długo miałem nadzieję, że to przejściowe, że autor przecież nie jest idiotą i w końcu do niego dotrze, że nie tędy droga. Widziałem już wielu takich (jednego nawet w lustrze), którzy na pewnym etapie wygadywali różne głupoty, ale potem się ogarnęli, więc może i w tym przypadku tak by było. Niestety, nie było i już nie będzie.


Moderacja sracja

Dodane: 7 czerwca 2024, w kategorii: Absurdy, Net

Po dwóch tygodniach od zgłoszenia i dwóch weryfikacjach Facebook nadal stoi na stanowisku, że poniższy komentarz nie narusza standardów społeczności. A kolejnej weryfikacji już nawet nie da się zażądać – piszą, że jak mi coś nie pasuje, to mogę spier… znaczy się, „odwołać się do niezależnych instytucji”.

Nie jest to pierwszy taki przypadek, ale szczególnie wyrazisty, bo komć z tyloma słowami kluczowymi powinien zostać uwalony nawet przez prymitywnego bota, a co dopiero przez jakąś bardziej zaawansowaną AI. O człowieku nawet nie wspominam, bo już nie bardzo wierzę, że te zgłoszenia w ogóle są jeszcze rozpatrywane przez żywych ludzi.

Cóż – mam gorącą nadzieję, że niezależne instytucje, a konkretnie Komisja Europejska i Parlament Europejski, w końcu doprowadzą do przyjęcia prawa, które wymusi na cyberkorpach wprowadzenie autentycznej moderacji w miejsce tego gówna, które obserwujemy obecnie. Idąc w najbliższą niedzielę do eurowyborów, na pewno będę mieć to na uwadze – co i Wam zalecam.


QOTD

Dodane: 27 lutego 2024, w kategorii: Absurdy, Net

Wyimek z dyskusji o pewnym hejterze, który okazał się być płatnym trollem:

Dedykuję wszystkim, którzy uważają, że dyskusja z hejterami ma jakikolwiek sens.


Blogonia

Dodane: 7 marca 2019, w kategorii: Net

Zapowiedziane w zeszłym tygodniu zamknięcie blox.pl trudno uznać za zaskoczenie – praktycznie wszystkie polskie platformy blogowe już poupadały, a i Blox od dawna tylko wegetował – jest to raczej symboliczne przypieczętowanie końca blogosfery, jaką kiedyś znaliśmy i kochaliśmy.

Końca, którego jeszcze z dziesięć lat temu nic nie zapowiadało – przeciwnie, blogosfera rosła w siłę, nowych blogów przybywało, stare systematycznie zyskiwały na znaczeniu w krajobrazie medialnym, zresztą również tradycyjni dziennikarze coraz częściej blogowali – i wszystko wskazywało, że będzie tylko lepiej. Niestety, raz jeszcze się przekonaliśmy, że prosta ekstrapolacja aktualnych trendów w przyszłość to droga na manowce.

Co spowodowało odwrócenie trendu? Oczywiście zmiana środowiska – świat blogów znalazł się w sytuacji planety, która trafiła pomiędzy znacznie masywniejsze obiekty i została rozerwana przez ich oddziaływania grawitacyjne.


Bitnonsens

Dodane: 23 listopada 2017, w kategorii: Absurdy, Net

Im dłużej żyję, tym trudniej mnie czymś naprawdę zdziwić – świat jest tak pełen absurdów wszelakich, że gdybym nie był zakamieniałym racjonalistą, dawno już bym się nawrócił na wiarę w Latającego Potwora Spaghetti, bo jakież inne bóstwo mogłoby taki cyrk stworzyć. Ciągle jednak zdarzają się newsy, których poziom absurdalności pozostawia mnie bezbronnym. Powyższa mapa (znaleziona tutaj) pokazuje państwa, które zużywają mniej energii elektrycznej niż… kopalnie Bitcoinów.

Zauważmy, że wśród owych państw znajduje się Nigeria, licząca skromne 190 mln mieszkańców.

W wizję Bitcoina jako nowej, lepszej waluty, która przyniesie nam wolność od państw i banków, nie wierzyłem nigdy (a szkoda, bo gdybym uwierzył i trochę kupił na początku, byłbym dzisiaj milionerem), długo jednak uważałem go za nieszkodliwą zabawkę dla libertariańskich oszołomów. Dziś już nawet to przekonanie okazuje się zbyt optymistyczne – mało, że Bitcoin stał się doskonałym systemem transakcyjnym dla przestępców, mało że walnie się przyczynił do rozkwitu ransomware’u, mało że stał się jedną wielką bańką spekulacyjną (której wirtualny charakter sprawia, że pęknięcie może pójść w tempie, jakiego realna gospodarka nigdy nie zaznała), to jeszcze pompowanie tej bańki zużywa coraz bardziej zauważalny odsetek światowej produkcji prądu.

Odsetek, jeszcze raz podkreślmy, większy niż zużywa 190 mln Nigeryjczyków.

I ten odsetek idzie na nic innego, jak na liczenie haszy. Nieprzydatnych do niczego i nie mających żadnej wartości poza tą, jaką im nadaje ludzkie przekonanie, także niepoparte absolutnie niczym. Bez cienia gwarancji, że jutro (literalnie jutro) te hasze nadal będą warte choćby tyle, co cena zużytego prądu. Czy można wierzyć, że ten świat mógł stworzyć ktoś inny niż Latający Potwór Spaghetti?


Troll

Dodane: 25 marca 2016, w kategorii: Net, Przemyślenia

Najpierw tym mitologicznym terminem nazywano w necie zwykłego chama, bluzgającego zamiast dyskutować.

Potem – prowokatora, wygłaszającego kuriozalne poglądy celem wywołania bluzgów pod własnym adresem.

Jeszcze potem – jajcarza, któremu już nie o drażnienie chodziło, tylko o to, żeby było śmiesznie.

W końcu – zawodowego propagandzistę podszywającego się pod zwykłego użytkownika, by skuteczniej głosić poglądy swojego klienta.

A ostatnio spotkałem się z użyciem tego słowa na określenie ludzi siejących w necie nienawiść do uchodźców. Tylko parokrotnie, więc za wcześnie mówić o kolejnym znaczeniu – ale zarazem aż parokrotnie, więc nie można wykluczyć, że coś będzie na rzeczy.

I to wszystko w ciągu zaledwie kilku lat – w czasie tak krótkim, że gdy jedni używali już kolejnego znaczenia, inni jeszcze nie zdążyli sobie przyswoić poprzedniego. Tempo przemian w internecie bywa zaiste szokujące.

Ciekawe, co będzie oznaczać to słowo za kolejne kilka lat…


Information overload

Dodane: 15 maja 2014, w kategorii: Net, Przemyślenia

Jak wiadomo, w naturze nadmiar żywności praktycznie nie występuje, a i dostatek rzadko – dlatego ewolucja przystosowała nas do jedzenia ile wlezie i magazynowania tłuszczu w organiźmie, bo nigdy nie wiadomo, czy jutro też będzie co zjeść. Rozwój cywilizacji doprowadził jednak do tego, że żywność jest powszechnie dostępna w dowolnych ilościach i bez trudu możemy jej mieć dużo więcej, niż jesteśmy w stanie skonsumować, ale ewolucja pozostała w tyle i nadal jesteśmy popychani przez pierwotne instynkty do najadania się na zapas – stąd narastająca plaga otyłości w bogatych krajach.

Podobny problem pojawił się w ostatnich latach z informacją. W warunkach naturalnych nasze mózgi nie dostawały jej zbyt wiele do przetrawienia, a ponieważ wiedza to potęga, ewolucja wyposażyła nas w niespożytą ciekawość świata, dzięki której wynaleźliśmy koło i internet. A ten ostatni wynalazek doprowadził do tego, że i informacji dostajemy w nadmiarze, co na dłuższą metę może być nie mniej szkodliwe niż nadmiar żywności.

Mózg co prawda nie tyje, ale z przyswajaną wiedzą coś musi zrobić, a możliwości jej magazynowania ma ograniczone (nie tyle przez pojemność pamięci, co przez niską efektywność jej zapisu), więc na ciągły zalew danych reaguje coraz bardziej opornie, niby je rejestrując, ale tak naprawdę przeprowadzając co najwyżej powierzchowną analizę i zaraz zapominając. Problem w tym, że jeśli nadmiar informacji jest stały, to takie zachowanie z reakcji obronnej stopniowo zmienia się w standardowy tryb działania, prowadząc do zjawiska, które doczekało się już wiele mówiącego określenia „cyfrowa demencja”.

Sam nie prowadzę zdrowego trybu życia pod tym względem – bardzo delikatnie mówiąc. O ile oponę wokół brzucha mam pod kontrolą (choć całkowicie pewnie już się jej nie pozbędę, starość nie radość i tak dalej), o tyle opony mózgowe już ledwo wyrabiają. Czas najwyższy na jakąś umysłową dietę, pomyślałem, tylko jak się za nią zabrać? Przecież nie o to chodzi, żeby się schować na tydzień pod kamieniem, a potem zacząć odreagowywać i obserwować efekt jojo. Wstukałem więc tytułową frazę w Google, otworzyłem parę pierwszych linków, w jednym z nich było parę kolejnych wartych kliknięcia, więc ani się obejrzałem, jak zebrało się kilkanaście kart w przeglądarce – i dopiero wtedy mi zaświtało, że chyba robię coś nie tak…

Cóż – zdać sobie sprawę z uzależnienia, to podobno połowa sukcesu.


BookRage dla wolności

Dodane: 28 kwietnia 2014, w kategorii: Literatura, Net

Na BookRage trwa sprzedaż już ósmego pakietu, a ja jestem dopiero na trzecim – albo oni te pakiety za szybko wypuszczają, albo ja za wolno czytam. Pakiet, przy którym jestem, był edycją specjalną, z której dochód miał pomóc sfinansować wydanie esejów Ebena Moglena na papierze – co się udało, ale nie powiedziałbym, żeby z poniższych autorów akurat on na to najbardziej zasługiwał.


Wolność w chmurze i inne eseje (Eben Moglen)

okładka

Pierwszy z esejów nosi tytuł „manifest.com.unistyczny”, ale de facto manifestami są prawie wszystkie – autor co i rusz uderza w podniosłe tony i wielkie słowa, a rzetelną argumentację zastępuje demagogicznymi hasłami, co można by zrozumieć na wiecu, ale na pewno nie w eseju. Co do samej treści – Moglen to radykalny wolnościowiec, ale nie z tych od Korwina, bo dość krzywo patrzy na własność prywatną i chętnie atakuje kapitalistów. Wolność, o którą mu chodzi, to przede wszystkim wolność informacji, niebezpiecznie ograniczana przez prawa własności intelektualnej, które chciałby zlikwidować. Mało tego, jeden z jego postulatów to „zniesienie wszelkich form własności prywatnej w sferze idei” – autor niestety nie precyzuje, jak to hasło rozumieć w praktyce.

W ogóle z konkretnymi propozycjami tu słabo, aczkolwiek jedna z nich jest ciekawa: „Freedom box” to pomysł na mały, przenośny serwer reprezentujący swojego właściciela w sieci, pozwalający łatwo się z nim komunikować bez pośrednictwa serwisów społecznościowych, oparty na wolnym oprogramowaniu i kosztujący grosze, dzięki czemu każdy mógłby go sobie kupić i podpiąć gdziekolwiek do gniazdka, gwarantując sobie prywatność i bezpieczeństwo danych („jeśli ktoś będzie chciał do nich zajrzeć, niech przyjdzie z nakazem sądowym, żeby przeszukać twoje mieszkanie”). Wszystko fajnie, tylko czy ktoś poza garstką geeków faktycznie by czegoś takiego używał? I co po tej całej prywatności, jeśli przeciętny użytkownik i tak będzie z tego wchodzić na Facebooka, by dobrowolnie informować cały świat o wszystkim co robi? Nie wykluczam, że po rozwinięciu i dopracowaniu pomysłu coś może z tego będzie, ale optymizmu autora co do jego rewolucyjnego potencjału nie podzielam.

BTW: w życiu nie widziałem książki z tak kuriozalnymi przypisami, zajmującymi prawie jedną trzecią całości i w większości wyjaśniającymi tak niesłychanie tajemnicze pojęcia jak „burżuazja”, „deja vu”, „software”, „Bill Clinton”, „Bill Gates”, „GMail”, a nawet „Windows”. Wydawca musiał mieć bardzo niskie mniemanie o czytelnikach…

Ocena: 4-


Płukanie mózgu

Dodane: 11 stycznia 2014, w kategorii: Net, Przemyślenia

Co jakiś czas nachodzi mnie refleksja, że po co ja ciągle tyle czytam, skoro rzadko kiedy jestem w stanie sobie przypomnieć, o czym wczoraj czytałem w gazecie, a tym bardziej w necie. Co tam zresztą wczoraj – nawet zaraz po wyłączeniu komputera nie zawsze jestem w stanie powiedzieć, co przeglądałem przez ostatnią godzinę czy dwie.

Po części wynika to oczywiście z niedostatków ludzkiej pamięci, która nie jest zbyt solidna ani też dostosowana do przyjmowania dużych ilości informacji. Po części z tego, że nie jest również porządnie indeksowana, więc dopiero po trafieniu drugi raz na ten sam artykuł przypomnę sobie, że już go czytałem. Po części z tego, że siłą rzeczy większość tych informacji faktycznie nie jest aż tak ważna, żeby je przechowywać. Ale też na pewno po części z tego, że internet systematycznie osłabia zdolność koncentracji, przyzwyczajając nas do skanowania tekstów zamiast solidnego ich czytania, co się prędzej czy później skończy powszechnym intelektualnym ADHD, o ile już to nie nastąpiło…

Ale starczy już tej dygresji. Wracając do tematu – ilekroć mnie ta refleksja nachodzi, przypominam sobie (dla usprawiedliwienia?) poniższą anegdotkę:

Pewien młody mnich płukał właśnie jarzyny, gdy zbliżył się do niego jeden z braci i chcąc wystawić go na próbę, zapytał:
– Mógłbyś mi powiedzieć, o czym dzisiaj w porannej homilii mówił nasz starzec?
– Nie pamiętam już – wyznał młodzieniec.
– To po co słuchałeś tej homilii, jeśli jej nie pamiętasz?
– Widzisz, bracie: woda obmywa moje jarzyny i nie zostaje w koszu, a przecież jarzyny są potem czyste.

Nie da się ukryć, że coś w tym jest. Ale z tej analogii wynikałoby, że siedzenie w necie to forma dobrowolnego prania mózgu – i również coś w tym jest…


« Starsze wpisy