To Tylko Teoria, prowadzona przez Łukasza Sakowskiego, była kiedyś zacnym blogiem naukowym, cenionym za rzetelność i czytelność. Potem autorowi coś się odkleiło i zaczął głosić transfobiczne treści, ubrane w szatę walki z transaktywistami (którzy jakoby chcieliby na siłę zmieniać płeć dzieciom) i ideologią woke (termin, którego znaczenia do dziś nikomu nie udało się ustalić, ale na pewno oznacza on coś potwornego). Stopniowo na blogu coraz mniej było treści naukowych – a i te, które były, coraz bardziej wyglądały na tworzone z musu, wyłącznie dla zachowania pozorów, że to ciągle blog o nauce – za to coraz więcej ideologicznych; coraz mniej także rzetelności, a coraz więcej manipulacji.
Długo miałem nadzieję, że to przejściowe, że autor przecież nie jest idiotą i w końcu do niego dotrze, że nie tędy droga. Widziałem już wielu takich (jednego nawet w lustrze), którzy na pewnym etapie wygadywali różne głupoty, ale potem się ogarnęli, więc może i w tym przypadku tak by było. Niestety, nie było i już nie będzie.
W ostatnich dniach Sakowski zabrał się do komentowania afery z Imane Khelif: najpierw nakłamał, że to transseksualista, kilka godzin później dopisał na końcu „istnieje ewentualność, że to kobieta z zaburzeniami”, w kolejnych dniach publikował dalsze „sprostowania”, w których zastępował jedne kłamstwa drugimi, aż wreszcie wystrugał zupełnie już kuriozalny tekst, w którym radośnie bredził, że Khelif ma męskie genitalia, męskie chromosomy, męski poziom testosteronu i tak dalej, konsekwentnie przy tym pisząc o niej w rodzaju męskim. Wpis był, rzecz jasna, jednym wielkim stekiem bzdur – i nie mam cienia wątpliwości, że były to bzdury pisane w pełni świadomie, bo jako się rzekło, autor idiotą nie jest.
Kiedy wytknąłem mu kłamstwa w komentarzu, zareagował jak przystało na blogera niegdyś naukowego: skasował komentarz i wlepił mi bana. Tak na wypadek, gdybym miał jeszcze co do niego jakiekolwiek złudzenia.
Przy tej okazji zauważyłem kolejny kretynizm Facebooka: jak dostaniesz bana, to nie możesz nie tylko komentować, ale nawet obserwować danej strony – ba, nawet w wyszukiwarce na FB już się jej nie da znaleźć. Pozdrowienia dla idioty, który coś tak niedorzecznego wymyślił. W tym przypadku to wprawdzie żadna strata, tęsknić za tą stroną nie będę – ale gdyby mnie zablokował ktoś, kogo jednak chciałbym czytać, byłoby to bardzo niefajne.
W związku z tym zacząłem się zastanawiać: na ile Facebook się przyczynił do degrendolady Sakowskiego? Bo w jakimś stopniu na pewno – nie od dziś wiadomo, że algorytmy Facebooka promują treści skrajne i polaryzujące, a Sakowski parcie na szkło miał zawsze. Początkowo objawiało się to tylko publikowaniem na FB treści mniej naukowych, za to bardziej klikalnych, jak memy czy zdjęcia dziwnych zwierzątek – niektóre z tych zdjęć puszczał zresztą wielokrotnie, co kilka miesięcy, a pytany o przyczynę odpowiadał z rozbrajającą szczerością, że te zwierzątka za każdym razem świetnie się klikają, więc trzeba je często wrzucać, żeby zasięgi rosły.
Mogło więc być tak, że kiedy pierwszy raz opublikował jakąś krytykę transaktywistów, a tekst nadspodziewanie dobrze się klikał i komentował, dało mu to motywację, by tego rodzaju treści produkować więcej i iść w atakach coraz dalej, co z kolei przyciągało coraz gorszą publikę, która oczekiwała jeszcze radykalniejszych treści i jeszcze mniej interesowała się nauką – i w efekcie powstała samonakręcająca się spirala, która doprowadziła go tam, gdzie jest teraz.
Za tą hipotezą przemawia fakt, że tego typu treści Sakowski publikuje głównie na FB, prawie nigdy nie wrzucając ich na własnego bloga (ww. kłamstw o Imane Khelif też tam nie wrzucił), co przy okazji pozwala przypuszczać, że w jego transfobii może być więcej chłodnej kalkulacji, niż autentycznego przekonania.
Nie zamierzam twierdzić, że to wszystko wyłącznie wina Facebooka, w żadnym razie – niewykluczone, że Sakowski tak czy owak zrobiłby wszystko dla lansu, to przecież zjawisko dużo starsze niż media społecznościowe. Tym niemniej, okazja czyni złodzieja – gdyby Facebook mu tej transfobii nie nagradzał, może nigdy by się ona nie rozwinęła do tego stopnia i może nadal byłby blogerem naukowym, a o jego uprzedzeniach mało kto by wiedział, bo dawanie im upustu by się nie opłacało.
Tego oczywiście nie da się sprawdzić doświadczalnie – ale to przecież nie pierwszy tego typu przypadek. Bardzo podobnie wyglądał analogiczny proces w przypadku nieaktywnego już bloga Trzecie Dno – niegdyś zajmującego się psychologią, potem propagującego islamofobię, a na koniec rasizm – on także na własnej witrynie ścieków nie wylewał (raz czy dwa coś tam bąknął o nadchodzącej islamskiej rewolucji, ale na tym się skończyło), za to na FB hamulców nie miał żadnych. Na szczęście u niego nie towarzyszył temu wzrost popularności, tylko wręcz przeciwnie – czy dlatego, że zbyt ostro jechał, czy z innych powodów, nie będę dociekać.
Co z tego wynika, poza tradycyjnym wnioskiem, że social media to zło?
Po pierwsze, głównym złem w tym przypadku jest traktowanie pozytywnych i negatywnych reakcji jednakowo – a przecież dobrze wiadomo, które łatwiej pozyskiwać. Inaczej by to wyglądało, gdyby na przykład algorytmy potrafiły rozróżniać reakcje i nie zwiększały zasięgu pod wpływem tych negatywnych – ale do tego oczywiście daleko, AI radzi sobie z tego typu zadaniami niespecjalnie, a negatywne reakcje mogą wynikać także z tego, że wpis przynosi złe wiadomości, więc konieczne byłoby uwzględnianie kontekstu, z czym AI radzi sobie jeszcze słabiej.
Po drugie, wylewanie ścieków na FB bierze się w dużej mierze po prostu z tego, że tam wolno. Choć media społecznościowe są już starsze niż spora część ich użytkowników, prawo ciągle nie nadąża za realiami: papierowe gazety są ograniczane przez prawo prasowe, radio i telewizja mają nad sobą KRRiTV, a tymczasem taki Sakowski, który ma dwieście tysięcy obserwujących, czyli sporo więcej od niejednego radia czy gazety, nie podlega praktycznie żadnym regulacjom i może kłamać oraz hejtować do woli. Także sam Facebook nie ma żadnego realnego obowiązku dbać o jakiekolwiek standardy, toteż i nie dba – o tym, jakim pośmiewiskiem jest jego moderacja, już parę razy wspominałem.
A widoków na zmiany za bardzo nie ma. Komisja Europejska wprawdzie pracuje nad przykręceniem śruby cyberkorpom, ale pracuje nad tym już od dawna, a końca ciągle nie widać, więc można przypuszczać, że zanim jakieś przepisy ujrzą światło dzienne, lobbyści zdążą doprowadzić do tego, żeby były one możliwie bezzębne.
Zakończę jednak optymistycznie: drugi ze wspomnianych wpisów Sakowskiego po kilku dniach został usunięty. Nie wiem, czy to moderacja jednak zadziałała, czy on sam uznał, że przegiął, czy może coś pośredniego – mogło być i tak, że Facebook oznaczył wpis jako fałszywe informacje, a autor wolał go wobec tego skasować, żeby mu nie to oznakowanie nie psuło reputacji. Tak czy owak, mimo wszystko jest nadzieja, że ludzi dobrej woli jest więcej i tak dalej – i tego się trzymajmy.