Jak wiadomo, w naturze nadmiar żywności praktycznie nie występuje, a i dostatek rzadko – dlatego ewolucja przystosowała nas do jedzenia ile wlezie i magazynowania tłuszczu w organiźmie, bo nigdy nie wiadomo, czy jutro też będzie co zjeść. Rozwój cywilizacji doprowadził jednak do tego, że żywność jest powszechnie dostępna w dowolnych ilościach i bez trudu możemy jej mieć dużo więcej, niż jesteśmy w stanie skonsumować, ale ewolucja pozostała w tyle i nadal jesteśmy popychani przez pierwotne instynkty do najadania się na zapas – stąd narastająca plaga otyłości w bogatych krajach.
Podobny problem pojawił się w ostatnich latach z informacją. W warunkach naturalnych nasze mózgi nie dostawały jej zbyt wiele do przetrawienia, a ponieważ wiedza to potęga, ewolucja wyposażyła nas w niespożytą ciekawość świata, dzięki której wynaleźliśmy koło i internet. A ten ostatni wynalazek doprowadził do tego, że i informacji dostajemy w nadmiarze, co na dłuższą metę może być nie mniej szkodliwe niż nadmiar żywności.
Mózg co prawda nie tyje, ale z przyswajaną wiedzą coś musi zrobić, a możliwości jej magazynowania ma ograniczone (nie tyle przez pojemność pamięci, co przez niską efektywność jej zapisu), więc na ciągły zalew danych reaguje coraz bardziej opornie, niby je rejestrując, ale tak naprawdę przeprowadzając co najwyżej powierzchowną analizę i zaraz zapominając. Problem w tym, że jeśli nadmiar informacji jest stały, to takie zachowanie z reakcji obronnej stopniowo zmienia się w standardowy tryb działania, prowadząc do zjawiska, które doczekało się już wiele mówiącego określenia „cyfrowa demencja”.
Sam nie prowadzę zdrowego trybu życia pod tym względem – bardzo delikatnie mówiąc. O ile oponę wokół brzucha mam pod kontrolą (choć całkowicie pewnie już się jej nie pozbędę, starość nie radość i tak dalej), o tyle opony mózgowe już ledwo wyrabiają. Czas najwyższy na jakąś umysłową dietę, pomyślałem, tylko jak się za nią zabrać? Przecież nie o to chodzi, żeby się schować na tydzień pod kamieniem, a potem zacząć odreagowywać i obserwować efekt jojo. Wstukałem więc tytułową frazę w Google, otworzyłem parę pierwszych linków, w jednym z nich było parę kolejnych wartych kliknięcia, więc ani się obejrzałem, jak zebrało się kilkanaście kart w przeglądarce – i dopiero wtedy mi zaświtało, że chyba robię coś nie tak…
Cóż – zdać sobie sprawę z uzależnienia, to podobno połowa sukcesu.
Komentarze
Otwórz /etc/hosts i zrób przekierowania z popularnych stron na localhost albo na strony edukacyjne. Ja w ten sposób zablokowałem np. Wykop.
Akurat strony edukacyjne walnie mi się przyczyniają do overloadu, a na Wykop nie zaglądałem od wieków. Mógłbym oczywiście zrobić odwrotne przekierowanie, ale niespecjalnie mi się to uśmiecha.
Ja mam odwrotnie. Doszło do tego, że jak mam trochę dziennikarskich obowiązków, to mam problem ze znalezieniem ciekawych rzeczy. Muszę się przeciskać przez masę pomyj.
Przeglądam tylko newsy czysto techniczne, które mogą mi się rzeczywiście przydać (z tego i tak 99% idzie do mózgowego odpowiednika /dev/null).
A od 2 miesięcy nie śledzę już informacji z kraju i ze świata. Czy przegapiłem w ten sposób coś bardzo ważnego? ;)
Informacje z kraju: pl.gazety.donosy
Informacje ze świata: same do mnie dotrą
IT porn: hacker news, ale z reguły ograniczam się do czytania pierwszego komentarza (nawet nie patrzę na tfa)
W ten sposób mogę „czuć się na bieżąco” nie spędzając nad tym za wiele czasu. Zaś uzależnienie od przyjmowania informacji zastąpiłem mocno mechaniczną grą online (LoL), też działa i nawet jakoś łatwiej jest skupić pamięć na informacjach ważniejszych. Mózg nie protestuje kiedy muszę czytać instrukcje do tego, co akurat musi być zrobione.