Cichy Fragles

skocz do treści

Secret Service trzynaście lat później

Dodane: 4 października 2014, w kategorii: Varia

W latach 90-tych mieliśmy wiele pism o grach, praktycznie każde z nich było otoczone przez swoich czytelników mniejszym lub większym kultem, ale z pewnością żadne na ten kult nie zasługiwało bardziej niż Secret Service. Do wyznawców, jak nietrudno zgadnąć, należałem, więc chociaż od lat nie kupuję żadnych branżowych gazet, w zbiórce na reaktywację bez wahania wziąłem udział… i w nagrodę musiałem poczekać na swój egzemplarz dwa dni dłużej, niż gdybym po prostu kupił go w kiosku. Bardzo nieładnie ze strony wydawców, że nie zaczęli wysyłki dla wspierających odpowiednio wcześniej, no ale tyle pomyj już za to na nich wylano na Fejsie, że nie będę dokładać. Grunt, że przesyłkę w końcu dostałem – i oczywiście nie mógłbym jej nie zrecenzować.

Pierwsze wrażenie pozytywne – pismo grubiutkie, papier miły w dotyku, słowem wydanie bardzo porządne, przyczepić się nie można. Nie ocenia się jednak pisma po okładce, więc zajrzyjmy do środka. Niestety, layout totalnie nijaki, zero charakterystycznych cech, zero nawiązania do oryginalnego SS-a, zero skojarzeń z czymkolwiek. OK, ja tam zasadniczo lubię minimalizm, ale niech ten minimalizm coś sobą przedstawia, niech jakikolwiek element graficzny zapisze się w pamięci czytelnika choć na chwilę. Tu niczego takiego nie ma, styl totalnie neutralny.

Ale mniejsza o formę, przecież liczy się treść. Idźmy po kolei: na początek relacja z targów Gamescom – półtorej strony zdjęć i niecałe pół strony tekstu, w którym więcej jest o hostessach w skąpych majteczkach, niż o grach. Ubogo, ale w sumie co mnie obchodzą jakieś targi. Na kolejnych stronach zapowiedzi gier – jeszcze bardziej ubogie, na oko żadna nie ma więcej niż kilobajt tekstu (dla porównania, ja w tym momencie wystukałem już ponad 1700 znaków), wartość merytoryczna oczywiście przyzerowa. Potem wywiad z szefem Sony (tak naprawdę szefem tylko europejskiej filii, ale o tym wspomina się już dyskretniej). Wywiad o niczym, pytania jak napisane przez PR-owców firmy. Dalej – relacja z San Diego Comic-Con (jeszcze uboższa od tej z Gamescom), relacja z wizyty u Flying Wild Hog, relacja z wizyty na ranczo George’a Lucasa – co to ma w ogóle być, czy ja jakąś Vivę czytam?

Jeszcze jedna relacja z jakiejś wystawy i nagle stwierdzam, że prawie ćwierć pisma za mną, a jeszcze nie było dosłownie niczego wartego przeczytania. Ba, w ogóle do czytania jest niewiele – dominują wielgachne zdjęcia, a króciutkie teksty pokaźną czcionką sprawiają wrażenie raczej wypełniaczy przestrzeni niż najważniejszego elementu pisma. Skojarzenie z Vivą zdecydowanie nieprzypadkowe. Na dwudziestej czwartej stronie w końcu pierwsza recenzja – „The Vanishing of Ethan Carter”. Recenzja na cztery strony, z czego tekstu zebrałoby się na jedną (a gdyby użyć czcionki z oryginalnego SS-a, to jeszcze trochę miejsca by zostało) – reszta to ogromne screeny, w tym jeden całostronicowy. Skojarzenie z Vivą jeszcze mi się umacnia.

Potem forma się trochę poprawia – przy kolejnych recenzjach screenów wreszcie jest jakby mniej niż tekstu – ale z treścią słabiutko. Teksty na stronę lub pół strony siłą rzeczy muszą być powierzchowne, a autorzy nawet się nie starają, żeby było inaczej. Przeciwnie, często jeszcze marnują tę niewielką objętość watą słowną i dygresjami – w recenzji „Race the Stig” więcej jest o Stigu z Top Gear niż o samej grze, o której dowiadujemy się tylko tego, że zbiera się w niej bonusy, można się rozkraczyć i trzeba mieć refleks. Aha, i to ją pewnie odróżnia od stu tysięcy innych wyścigówek, dobrze wiedzieć. W ogóle zresztą nie mam pojęcia, czym właściwie te gry się wyróżniają, że napisano akurat o nich – ani to jakieś hity, w niektórych przypadkach też nie nowości, ani żadnego innego klucza w ich doborze nie widzę – a przecież jakiś musiał być, skoro nie jest to model „recenzujemy wszystko, co się ukazuje”. Może wybrano je losowo? To chyba najbardziej prawdopodobne.

Na czterdziestej drugiej stronie wreszcie zaczyna się dobrze dziać – historie Wolfensteina, Sierry i X-Comu, każda po cztery-sześć stron ze znośną ilością screenów, w końcu jest co czytać! Potem kilka artykułów po stronie-dwie na różne gierkowe i okołogierkowe tematy, generalnie w porządku, zaczyna się KGB… i kończy się dobre wrażenie. Przecieki i Supery słabiutkie, jedno od drugiego trudno zresztą odróżnić; tekst o reaktywacji może być; nowy dział „Pełne wynurzenie” to jakieś losowe tekściki na kolanie pisane, na oko po kilobajcie każdy – łódź podwodna w tle wydaje się być niezamierzonym komentarzem na temat poziomu tego działu. Potem znowu relacja z czegoś tam i mikrowywiad z kimś tam, felieton Krupik (obleci) i na osiemdziesiątej stronie sięgamy dna: po lewej jakiś żenujący ranking seryjnych serialowych morderców, po prawej tekst o serialu „Perfect Strangers”, który tylko zacytuję:

„Perfect Strangers” to zabawna, sympatyczna i niezwykle ciepła opowieść dla całej rodziny. Perypetie Larry’ego i Balkiego wywołują na przemian śmiech i łzy, trafiając do widza zarówno celnymi pointami, jak i morałami.

Kultowe Pismo O Grach Komputerowych, [cenzura] [cenzura] mać.

Cztery strony później o przebicie dna dzielnie walczy „5 dziewczyn, które wpłynęły na historię gier” – tekst dokładnie tak pusty, jak można się spodziewać po jego tytule, a o doborze bohaterek dość powiedzieć, że o dwóch z nich nie słyszałem. Co do reszty pisma, już bez grzebania się w szczegółach: felietony generalnie o niczym i do niczego; tekst o kolonizacji Księżyca byłby OK, gdyby jakiś [cenzura] nie postanowił go wydrukować białą czcionką na czarnym tle, za co moje oczy zabiją go kiedyś spojrzeniem; „Mroki Teotihuacan” za krótkie, żeby cokolwiek powiedzieć; na koniec znowu parę przyzwoitych tekstów o starych gierkach typu Knight Lore (znowu biała czcionka na czarnym tle), Hans Kloss czy Kret; w bonusie kolekcjonerskim krótki tekst o polskich menadżerach piłkarskich z lat 90-tych i lista ludzi, którzy wsparli reaktywację SS-a. Na tylnej okładce ewenement – fajna, klimatyczna reklama, na widok której nawet się uśmiechnąłem.

Uff.

A teraz jeszcze raz zerknijmy do wstępniaka:

Stworzyliśmy pismo, które sami chcielibyśmy czytać.

Serio?

Bez żadnych cudów, jedynie z nietrywialną treścią i miłym dla oka layoutem.

Że niby hostessy w skąpych majteczkach, chata Lucasa i top 5 czegoś tam, to nietrywialna treść? Co w takim razie by się w tym pojęciu nie zmieściło?

Z okazji 20-lecia Cannon Fodder przygotowaliśmy obszerny materiał o tej grze

Obszerny materiał, który liczy sobie dwie strony, z czego sam tekst dałoby się upchnąć na jednej. Nie dam głowy, czy oryginalna recenzja CF dwadzieścia lat temu nie była dłuższa.

I jeszcze cytat z KGB:

Jeśli ktoś poszukuje szybkich tekstów do hamburgera, to nie u nas. Zapraszamy do wspólnej podróży wyrobionego czytelnika

Litości, naprawdę. Tekstów za długich na hamburgera jest w tym piśmie bodaj cztery, a dla wyrobionego czytelnika nie widzę tu zupełnie niczego, chyba że „wyrobiony” jest każdy, kto w ogóle czyta o grach cokolwiek oprócz najnowszych recenzji. Czy autorzy w ogóle przeczytali własne pismo, czy tylko – zgodnie ze wstępniakiem – „chcieliby czytać”?

Czary goryczy dopełniają tragikomiczne wpadki: w recenzji Ethana Cartera mamy „Sanctuarium” zamiast Sanitarium, w recenzji Broken Age zamiast tytułu gry pojawia się w jednym miejscu Broken Sword (no tak, cztery strony wcześniej jest tekst o Broken Sword 5, jak się robiło korektę po pijaku, to można było się pomylić), a w tekście o historii Sierry czytamy, że „Jack Tramiel w ogóle nie rozmawia z dziennikarzami” – byłoby bardzo dziwne, gdyby rozmawiał, skoro od dwóch lat nie żyje…

Spokojnie, może za bardzo nakręciłem sobie oczekiwania, może SS zawsze był taki, a tylko ja się zestarzałem i idealizuję przeszłość? Cóż, wyciągnijmy dla porównania SS 95… Nie, nie idealizuję. Porównanie ostatniego starego SS-a z pierwszym nowym wypada dla nowego miażdżąco – proporcje tekstu i grafiki, długość i jakość artykułów, poziom wyczerpania tematów – po prostu różnica klas, nie oszukujmy się.

A może raczej nie nadążam za dzisiejszymi trendami, które nakazują, żeby było krótko, kolorowo i banalnie? Cóż, wyciągnijmy CDA, które kupiłem dwa lata temu, bo dodali jakieś fajne gierki… Nie, albo te trendy mocno ostatnio przyspieszyły, albo to CDA nie nadąża, bo i tu różnica bije po oczach – gigantyczne screeny się zdarzają, ale nawet najmarniejsza recenzja gierki z dolnej półki jest dłuższa, konkretniejsza i lepiej napisana niż większość tekstów w nowym SS-ie. Porównanie aż boli.

Co tu dużo mówić – cudów nie oczekiwałem, miałem trochę obaw czy po tych trzynastu latach ciągle będzie mi się chciało czytać pismo o grach, czy autorzy będą w stanie wrócić do dawnego poziomu – ale czegoś tak słabego na pewno się nie spodziewałem. Akceptowalny poziom (podkreślam: akceptowalny, nie wybitny) prezentuje tylko środkowa część numeru (od Wolfensteina po Cannon Fodder) i niektóre teksty z końcówki – w sumie jakieś trzydzieści stron, które po konwersji na stary layout skurczyłyby się pewnie do dwudziestu. Oprócz tego parę słabiutkich recenzji i masa szajsu, który kwalifikuje się tylko do śmietnika – przy całej swojej łagodności i wyrozumiałości nie jestem w stanie określić tego delikatniej.

Bardzo mi przykro, drodzy SS-mani, ale odwaliliście chałę i amatorszczyznę na całej linii. Zebraliście na reaktywację pisma ponad ćwierć miliona złotych, a w zamian serwujecie nam pisane na kolanie artykuły o długości kilku zdań, pseudorelacje z imprez, screeny na pół strony i debilne teksty o hostessach. Doprawdy, gdyby nie retro, chyba bym to pismo odesłał i zażądał zwrotu pieniędzy.

Czy jest jeszcze nadzieja? Tak, ale pod warunkiem, że redakcja się ogarnie i odpowie sobie na kilka podstawowych pytań. Po pierwsze: czy naprawdę chce nam się to robić? Mam wrażenie, że niektórzy sobie tego pytania w porę nie zadali i dopiero jak przyszło im coś napisać, to stwierdzili, że jednak im się nie chce, ale już za późno, żeby się wycofać. Po drugie: czy to ma być pismo dla nastolatków, czy trzydziestolatków? Hint: za reaktywację zapłacili ci drudzy. Po trzecie: czy to ma być pismo dla półmózgów, czy dla ludzi inteligentnych?

Jeśli to pierwsze, to chyba wiecie co robić, tylko zmieńcie nazwę (powiedzmy na Bravo Games), żeby nie szargać legendy. Jeśli to drugie, to osoby odpowiedzialne za „Perfect Strangers”, chatę Lucasa i oba „top 5” powinny być czym prędzej rozstrzelane przez powieszenie i wywalone dyscyplinarnie, a na ich miejsce należy ściągnąć ludzi np. z Jawnych Snów, żeby wyznaczyli jakiś sensowny poziom intelektualny i warsztatowy. Następnie wprowadzić absolutny zakaz publikowania tekstów krótszych niż strona (czcionką ze starego SS-a, bez wliczania screenów), bo nie po to wydajecie pismo na papierze, żeby konkurować z internetem lapidarnością przekazu. No i ustalić jakieś sensowne kryteria doboru gier do zrecenzowania – albo w ogóle odpuścić recenzje i postawić tylko na publicystykę.

Jeszcze raz uff. Przez sześć lat blogowania po nikim i po niczym tak ostro nie pojechałem. Mam więc szczerą nadzieję, że da to komuś dużo do myślenia.


Komentarze

Podobne wpisy