Pod względem poziomu kampanii wybory prezydenckie zajmują u nas bezdyskusyjne ostatnie miejsce. Co prawda eurowybory mocno walczą, by tę kolejność zmienić, ale tam kampania przynajmniej częściowo obraca się wokół tego, czym europosłowie się zajmują – natomiast przed wyborami prezydenckimi dyskutuje się o wszystkim, tylko nie o tym, co faktycznie mieści się w uprawnieniach prezydenta.
Fakt, że inaczej nie bardzo byłoby o czym rozmawiać – prezydent nie może ani obniżyć podatków, ani cofnąć reformy emerytalnej, ani zmienić ordynacji wyborczej, ani tym bardziej konstytucji, ani zreformować armii, ani wprowadzić euro… Krótko mówiąc, nie może zrobić praktycznie żadnej z tych rzeczy, które kandydaci nam kłamliwie obiecują. Wszystko to leży w gestii rządu i parlamentu, a prezydent może co najwyżej to i owo zawetować – na tym jego władza zasadniczo się kończy. Ale gdyby to uczciwie przyznać, kampania stałaby się strasznie nudna, więc wszyscy zgodnie udają, że tego nie wiedzą (niektórzy zresztą chyba nawet nie muszą udawać) i ochoczo dyskutują o czym tylko przyjdzie im do głowy – skutecznie tworząc wrażenie, że wybieramy dyktatora, a nie urzędnika.
A ciemny lud tak lubi tę grę pozorów, że frekwencja w wyborach prezydenckich jest generalnie większa niż w parlamentarnych, co można śmiało uznać za największy absurd naszej demokracji. Niestety, na jego naprawę się nie zanosi – choć to oczywiste, że prezydent o tak niewielkich uprawnieniach powinien być wybierany przez parlament, to nie mniej oczywiste jest, że nikt nie się odważy zaproponować takiej zmiany, bo to przecież byłby zamach na demokrację, odbieranie głosu społeczeństwu i tak dalej. Patologia raz lekkomyślnie wprowadzona będzie się zatem trzymać wieki, choćby jej bezsens nie wiem jak walił po oczach.
Ale cóż – niektórzy muszą żyć z dużo większymi absurdami. Nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej…
Komentarze
Moim zdaniem, to kwestia wyboru nie Partii, uosabianej przez jakiś tam dziwnych ludzi, których pierwszy raz widzisz na oczy (albo w ogóle), tylko konkretnych, znanych z TV osób.
Śmiały i skryty atak na Kukiza :)
Liderzy partyjni są z pewnością bardziej rozpoznawalni od większości kandydatów w wyborach prezydenckich, a i jedynki na listach to zwykle ludzie powszechnie znani w swoim okręgu, więc polemizowałbym. Przekonanie, że wybieramy Głowę Państwa, a nie jakichś tam posłów, wydaje mi się ważniejszym czynnikiem.
Z tą minimalną władzą prezydenta to jednak bym nie przesadzał. Szału może faktycznie i nie ma, ale i do obalenia weta potrzebne jest trochę więcej głosów, niż do uchwalenia bubla, i odrzucenie jego inicjatywy ustawodawczej to jednak inny kaliber kpin z demokracji [skoro już o kpinach mowa], niż wyrzucenie do kosza bez mrugnięcia okiem projektów ustaw popieranych przez najmniej paręset tys. osób.
Czy czasami nie jest tak, że liczące się partie są „wodzowskie”, więc głosując na jakiegokolwiek pionka w praktyce głosujesz na Donka/Jarka/kogośtam?
No i cóż – jaka kampania, takie wyniki. Wybory powinny być w sobotę, człowiek mógłby się po nich chociaż upić.
No właśnie może jedynki, a tu jest niby cała lista nazwisk. I postawienie x przy nazwisku wcale nie gwarantuje, że ta osoba zostanie wybrana (w końcu decyduje partia).
Mogę się zgodzić.