Cichy Fragles

skocz do treści

Refleksje po Euro 2016

Dodane: 12 lipca 2016, w kategorii: Futbol, Przemyślenia

Pierwsze i najważniejsze: powiększenie Euro do dwudziestu czterech drużyn było kretynizmem. Mogliśmy się o tym przekonać na wszystkich etapach rywalizacji – im dalej, tym dobitniej.

W eliminacjach emocje jak na rybach – już nie tylko mocarzom, ale i lepszym średniakom nic nie grozi, gdy miejsc na turnieju wystarcza dla prawie połowy drużyn (a nawet ponad połowy, jeśli odliczymy etatowych chłopców do bicia typu Andora czy Gibraltar). Fakt, nie wystarczyło dla Holendrów – to jednak wyjątek potwierdzający regułę, oni zrobili naprawdę wszystko co w ich mocy, by odpaść, wygrywając jedynie z Łotwą i Kazachstanem, zdobywając jeden (!) punkt w pozostałych sześciu meczach. A i tak potrzebowaliby tylko wygrać rewanż z Turcją, by się mimo wszystko na to trzecie miejsce wdrapać…

W rundzie grupowej jeszcze gorzej – potęgi wygodnie porozsadzane osobno, żadnej grupy śmierci, żadnego hitowego meczu, a możliwość awansu z trzeciego miejsca dodatkowo wykluczyła jakąkolwiek dramaturgię. Walka o awans toczyła się w najlepszym razie między Turcją a Czechami, z poważniejszych drużyn zagrożona była przez chwilę tylko Portugalia. Nuda, panie, zero porównania z poprzednimi turniejami. Dodatkowo te trzecie miejsca koszmarnie skomplikowały wyznaczanie par w 1/8 finału, a niektórym przyniosły emocje zupełnie niepożądane – Albańczycy po ostatnim meczu jeszcze przez trzy dni musieli czekać na rozstrzygnięcia w innych grupach, żeby się dowiedzieć, czy awansowali. Portugalczycy dla odmiany mieli ten komfort, że grali na końcu, więc w meczu z Węgrami nie musieli umierać za zwycięstwo – z góry wiedzieli, że do awansu wystarczy im remis. Niesprawiedliwość rażąca.

W fazie pucharowej wreszcie zobaczyliśmy kuriozalne niezrównoważenie – nadmiar drużyn, wpadka Hiszpanii i mała złośliwość losu sprawiły, że wszyscy potentaci trafili do jednej połówki drzewka, a do drugiej… Cóż, dość powiedzieć, że Portugalia przed tym turniejem miała na koncie dziesięć spotkań w fazie pucharowej Euro, Chorwacja i Belgia po dwa, a pozostałe pięć drużyn – absolutne zero. Czemu zresztą trudno się dziwić, skoro trzy z nich dopiero na tym Euro zadebiutowały. Co za niespodzianka, że do finału weszła akurat Portugalia, prawda?

A weszła jako najbardziej niezasłużony finalista w historii – trafiła do bezdyskusyjnie najsłabszej grupy (dwóch debiutantów i prawie-debiutant Austria), a i tak przeczołgała się przez nią bez wygranego meczu; w fazie pucharowej, jako się rzekło, drogę do finału miała usłaną różami, a i tak przepychała rywali w stylu przyprawiającym o ból zębów, po dogrywkach i karnych; dopiero finał zagrała jak na mistrza przystało i na wygraną w nim zasłużyła – ale w całym turnieju bynajmniej.

Jedyny porównywalny przypadek, jaki przychodzi mi do głowy, to Niemcy na niesławnym Mundialu w 2002 (przeciwnicy: Arabia Saudyjska, Kamerun, Irlandia, Paragwaj, USA, Korea Południowa i dopiero w finale Brazylia), ale nawet oni przynajmniej szli od zwycięstwa do zwycięstwa, a nie od remisu do remisu – no i wtedy przynajmniej w finale sprawiedliwości stało się zadość…

W starym systemie nic podobnego nie mogłoby mieć miejsca. Szesnaście drużyn było liczbą pod każdym względem idealną – gwarantującą i odpowiedni poziom trudności w eliminacjach, i wysokie zagęszczenie silnych drużyn w rundzie grupowej, i mistrzowski poziom fazy pucharowej, i wreszcie proste jak kop z czuba zasady awansu, bez tych kombinacji alpejskich z trzecimi miejscami. I komu to przeszkadzało?

No tak – zapewne przeszkadzało federacjom z tych krajów, które do czołowej szesnastki nie potrafiły się załapać, jak również tym decydentom z UEFA, którym nie wystarczały dotychczasowe zyski, a nie mieli lepszego pomysłu na ich powiększenie, niż rozbudowanie turnieju. Że kosztem jego atrakcyjności? Cóż, to nie oni ten koszt ponieśli. Tak działa wolny rynek!

Działanie wolnego rynku zademonstrował nam również Polsat, który mistrzostwa zakodował, na otwartych kanałach ostentacyjnie pokazując tylko to, czego UEFA wymagała (mecze własnej reprezentacji i ostatnie rundy), plus najmniej atrakcyjne spotkania – a podczas meczów Niemiec wyłączał na swojej platformie cyfrowej niemieckie kanały, które transmitowały je za darmo. Jeśli ktoś na sali nadal wierzy, że w kapitaliźmie najważniejsze jest dobro klienta, bardzo chętnie posłucham, w jaki sposób czyjekolwiek dobro na tym zyskało, poza być może dobrem Solorza…

Dobra, starczy tego narzekania, przejdźmy do weselszego tematu. Polska wreszcie na wielkim turnieju nie zawiodła, mało tego – po raz pierwszy od 1982 znalazła się w czołowej ósemce i pozostawiła naprawdę pozytywne wrażenie. Tym większe, że każdy kolejny mecz stawiał inne wyzwania i w każdym drużyna musiała się pokazać z innej strony: z Irlandią Północną atak pozycyjny, z Niemcami żelazna defensywa, z Ukrainą umiejętność wygrania mimo słabszego dnia, ze Szwajcarią odporność psychiczna w historycznych pierwszych karnych, z Portugalią zatrzymanie Ronaldo – wszystko orły Nawałki miały okazję na tym Euro zaprezentować i żadnej z tych okazji nie zmarnowały, a po finałowym triumfie Portugalczyków mogą się dodatkowo pochwalić jedynym strzelonym im golem w fazie pucharowej.

Krótko mówiąc – nasz futbol wreszcie zobaczył światełko w tunelu, wreszcie pojawiły się uzasadnione nadzieje na wyjście z dołka i nawiązanie do zepchnięcie w cień sukcesów Górskiego i Piechniczka. Na razie tylko nadzieje – pamiętam już niejedno takie światełko w tunelu (jak olimpiada w Barcelonie czy Wisła Kasperczaka), z którego szybko guzik zostawał, więc w hurraoptymizm nie popadam – ale wiele wskazuje, że idzie ku (jeszcze) lepszemu.

Aczkolwiek, paradoksalnie, wyników wcale rewelacyjnych nie mieliśmy. W eliminacjach wprawdzie historyczny triumf nad Niemcami, ale też remis z Irlandią i dwa ze Szkocją (jeden uratowany golem w ostatniej akcji meczu), na mistrzostwach minimalne wygrane z Irlandią Północną i Ukrainą, remis ze Szwajcarią – gdyby tylko po wynikach sądzić, to w sumie niewiele tu powodów do chwały, wyśmiewane drużyny Smudy czy Fornalika w takim zestawieniu też by wcale nie musiały wypaść (na papierze) wiele gorzej. Co z jednej strony przypomina, że nie należy patrzeć wyłącznie na wynik, a z drugiej – że nie należy też patrzeć wyłącznie na wrażenia artystyczne. Jedno i drugie potrafi być złudne…

Bez wątpienia jednak powody do zadowolenia i dalszego optymizmu mamy więcej niż solidne – i tego się przez kolejne dwa lata trzymajmy.

Co do innych drużyn: Portugalia, jako się rzekło, na to mistrzostwo nie zasłużyła – co wprawdzie jej sukcesu nie podważa (za zasługi to tylko ordery przyznają), ale niesmak pozostaje. Kto jednak zasłużył? Francja grała efektownie i skutecznie, strzeliła najwięcej bramek, ale też rozkręcała się wolno, przed Niemcami nie spotkała godnego siebie rywala – a z nimi raczej by nie wygrała, gdyby nie ten karny do szatni. Skądinąd najlepszy przykład, jak futbol potrafi być okrutny: Niemcy w pierwszej połowie grali zdecydowanie najdoskonalszą piłkę na tym turnieju, prezentując organizację gry nieludzko perfekcyjną, pozbawiającą przeciwników chęci do życia – a zamiast zdobyć bramkę, stracili ją, tuż przed końcowym gwizdkiem, w wyniku najbanalniejszego z banalnych błędów, czyli ręki w polu karnym.

Chciałoby się powiedzieć, że to oni najbardziej zasłużyli na mistrzostwo – ale i z nimi bywało różnie. Grupę wygrali z trudem, wyprzedzili nas o jedną bramkę z Ukrainą, seryjnie marnowali karne z Włochami (szczęśliwie dla nich Włosi spisywali się nie lepiej), a na stratę gola z Francją zareagowali fatalnie – w drugiej połowie po cyborgicznej perfekcji zostało tylko wspomnienie, zamiast tego oglądaliśmy nerwowe ataki (nerwowe od pierwszego gwizdka, choć czasu na wyrównanie nie brakowało), seryjne kiksowanie i w końcu katastrofalną kumulację błędów przy drugiej bramce. Jak nie Niemcy.

Włoskim emerytom trzeba oddać, że z tego co mieli, wycisnęli maksimum – mogą sobie pluć w brodę, że nie wygrali tych karnych, ale gdyby nawet zdołali, to przecież na Francję wyszliby półżywi i czekałaby ich pewnie egzekucja. O Hiszpanach szkoda gadać, skończyli się po Euro 2012. Polacy – miło, że mogę o nich w ogóle wspomnieć w tym kontekście, ale na mistrzowskie aspiracje jeszcze za wcześnie, nawet gdyby Błaszczykowski strzelił tego karnego, nawet gdyby się udało i z Walią, to wygranej z Francją już jakoś nie widzę. No a Walia, skoro już przy niej jesteśmy, talentami (poza Bale’em i Ramsayem) nie błyszczała, za to doskonale poukładaną grą – jak najbardziej. Na tytuł to raczej nie mogło wystarczyć, ale i oni mają dużo powodów do optymizmu.

Podsumowując: drużyny jednoznacznie najlepszej nie sposób wskazać – poza różnymi mankamentami także dlatego, że nikt na tym Euro nie zagrał więcej niż jedno-dwa spotkania z przeciwnikami z górnej półki. A to z oczywistej przyczyny, której poświęciłem pierwszą część wpisu. Jeszcze nigdy tak niewielu nie napsuło tak niewielką zmianą tak wiele…

Ciekawostki:

Jako jedyny zespół na tym turnieju, ani przez chwilę nie przegrywaliśmy, poza karnymi.

Polska rozegrała na Euro już jedenaście spotkań, a jeszcze w żadnym nie strzeliła więcej niż jednego gola. Tymczasem Islandia dokonała tego już trzy razy w pięciu meczach.

Z siedmiu goli, które w sumie zdobyliśmy (o jeden mniej niż Islandia…), Błaszczykowski trzy strzelił, przy dwóch asystował, a przy jednym nie mógł, bo nie grał.

Jedyne drużyny, które zdobywały przynajmniej jedną bramkę w każdym meczu, to Hiszpania i… Islandia.

Teoretycznie najdalej od mistrzostwa byli Czesi: przegrali z Turcją, która przegrała z Hiszpanią, która przegrała z Włochami, którzy przegrali z Niemcami, którzy przegrali z Francją, która przegrała z Portugalią.

A propos Czechów – ich wyniki na Euro, począwszy od 1996, wyglądają następująco: finał, pierwsza runda, półfinał, pierwsza runda, ćwierćfinał, pierwsza runda…

Portugalia zaliczyła szóste z rzędu Euro zakończone w czołowej ósemce. Niemcy z kolei po raz szósty z rzędu (licząc ME i MŚ) znaleźli się w czołowej czwórce.

Niemcy, wybitni specjaliści od karnych, mieli ich w tym turnieju dziesięć, a wykorzystali tylko sześć.

W konkursie karnych w meczu Niemcy-Włochy, Neuer rzucał się we właściwym kierunku tylko trzy razy, ale dwa obronił (a trzeciego nie musiał, bo strzał nie trafił w bramkę), natomiast Buffon wybierał dobry kierunek aż siedmiokrotnie, ale obronił tylko raz.

Tymczasem w meczu Polska-Portugalia obaj bramkarze wybrali właściwą stronę tylko po razie.

Z siedmiu ostatnich meczów na MŚ i ME, Hiszpania przegrała cztery. Grają jak zawsze, przegrywają jak nigdy.

Belgia najpierw straciła dwie bramki, potem strzeliła dziewięć z rzędu, na koniec straciła trzy.

Z trzech największych państw występujących na Euro (Rosja, Niemcy, Turcja), dwa odpadły w pierwszej rundzie. Z pięciu najmniejszych (Islandia, Irlandia Północna, Walia, Albania, Słowacja) awansowały cztery.

Najlepsze na koniec: w całej historii Euro Islandia wygrała w fazie pucharowej o jeden mecz więcej niż Anglia.


Komentarze

Podobne wpisy