Kupowałem mieszkanie. Właściwie to dwie trzecie mieszkania, bo jedną trzecią już miałem, ale mniejsza o szczegóły.
W związku z tym potrzebowałem wypisu z kartoteki lokali (cokolwiek i po cokolwiek by to nie było). Poszedłem do urzędu, odczekałem w kolejce i okazało się, że… mieszkania nie ma w kartotece. Muszę je dopiero zgłosić, ale do tego potrzebuję wypisu z księgi wieczystej, który powinienem wziąć z innego urzędu. Inny urząd szczęśliwie pozwalał wygenerować wypis przez internet, ale nie za darmo – skromne 24 złote za kilka milisekund pracy serwera.
Cóż, trzeba to trzeba – zapłaciłem, wydrukowałem trzy kartki A4, poszedłem znowu do pierwszego urzędu, złożyłem wniosek z wypisem o wpis potrzebny do wypisu (mam nadzieję, że wszystko jest ciągle jasne i logiczne), po czym okazało się, że wprowadzenie danych do kartoteki zajmie kilka dni, więc po wypis mogę przyjść za tydzień. Cóż – minął ten tydzień, poszedłem po raz kolejny, odczekałem w kolejce, złożyłem wniosek i wypis wreszcie dostałem – jedna kartka A4, wydrukowana i ostemplowana w minutę, ale znowu nie za darmo, tylko za kolejne 30 złotych.
Na koniec okazało się, że dodatkowo muszę jeszcze zdobyć zaświadczenie, że mój lokal nie leży w strefie rewitalizacji, bo w Krakowie rewitalizują na potęgę – trzeci już urząd do odwiedzenia, tym razem na szczęście bez kolejki, ale znowu 17 złotych do zapłacenia i tydzień czekania na wydanie dokumentu, który okazał się jeszcze jedną kartką A4 z pieczątką.
Krótka ta historyjka może być przyczynkiem do tysięcznych narzekań na biurokrację; może być egzemplifikacją słynnej tezy Bartłomieja Sienkiewicza o państwie, które istnieje tylko teoretycznie, ponieważ jego poszczególne części nie stanowią spójnej całości (wielka szkoda, że opinia publiczna skoncentrowała się na pierwszej części tego zdania, pomijając ciąg dalszy); tym razem jednak czepię się tylko jednego, a mianowicie wspomnianych opłat. Dlaczego właściwie urzędy tak nas okradają?
Słowa „okradają” używam z premedytacją, trudno bowiem delikatniej określić fakt, że te pięć kartek A4 kosztowało mnie w sumie 70 złotych, podczas gdy koszty ich wygenerowania żadną miarą nie mogły wynosić więcej niż jedną setną tej sumy. Pewnie, utrzymywanie baz danych i tak dalej, oznacza dużo większe koszty stałe – ale przecież urzędy są utrzymywane z podatków, które uczciwie płacę, dlaczego więc mam im jeszcze dopłacać za to, że robią coś, co z definicji jest ich obowiązkiem? Rozumiałbym opłatę za usługę ponadstandardową, typu wielkie zestawienie danych o gruntach pod budowę wielohektarowej fabryki, którego wykonanie oznaczałoby wiele godzin dodatkowej pracy urzędników. Rozumiałbym opłatę w wysokości przynajmniej z grubsza uzasadnionej wkładem pracy w taką usługę. Opłat z sufitu wziętych za łaskawe kliknięcie „drukuj” i przystawienie pieczątki – nie rozumiem.
Oczywiście nie tylko urzędy tak robią – banki czy ubezpieczalnie tak samo lubią zdzierać z klienta księżycowe sumy za wydanie papierka z pieczątką – ale w ich przypadku ma to sens przynajmniej o tyle, że ich celem jest maksymalizacja zysku i koniec. Czy takie zagrywki stanowią dobry środek do tego celu, to inna sprawa – ale cóż, ich zbójeckie prawo. Urząd natomiast ma służyć realizacji celów stawianych mu przez państwo – jakie by one nie były, zysk do nich nie należy.
Powie ktoś, że centuś jestem – robię transakcję za sześciocyfrową sumę, a podnoszę krzyk o siedem dyszek. Otóż bynajmniej – na samą kasę mógłbym jak najbardziej machnąć ręką, chodzi o zasadę. Daleko nie każdemu petentowi te kilkadziesiąt złotych jest obojętne, a przecież zakup mieszkania to tylko jedna z masy sytuacji, w których płacimy za kwitki, bo musimy. Musimy, choć już zapłaciliśmy podatki, choć urzędy istnieją podobno właśnie dla nas, choć rzeczonych kwitków potrzebujemy zazwyczaj tylko dlatego, że wymagają ich od nas inne urzędy – co oznacza, że w wielu przypadkach jest to de facto dodatkowy podatek.
Poza tym, pomijając wszystko inne: jeżeli jakaś instytucja zarabia na wystawianiu kwitów (a przypuszczam, że niektóre urzędy wręcz się z tego utrzymują), to w jej żywotnym interesie jest, by wystawiać ich jak najwięcej. Swoimi opłatami dajemy więc biurokracji dodatkową motywację do rozrostu – a to w dalszej perspektywie oznacza koszty nieporównanie większe od jakichkolwiek opłat…
Komentarze
Skupię się na pozytywach: gratuluję zakupu, zielenieję w moim akademiku z zazdrości o te 3/3 mieszkania.
A nie pomyślałeś, że to może być po prostu część systemu? Część systemu typu: dostaniecie jako urząd budżet, ale z premedytacją wam go nie domkniemy. Braknie na kawę, ciastka, spinacze, ksero i podobne, więc musicie sobie to dozbierać. No to zbierają…
Wróbelki zaćwierkały mi pewną opowieść o pewnym urzędzie skarbowym. Nie domykał im się budżet, bo coś tam. Dyrektor ludzki człowiek, ale przecież „nie ma takiej podłości…” itd., a poza tym bał się o stołek. Powysyłał ludzi w teren z kontrolą spisanej w spółkach kapitałowych polityki rachunkowości. Oczywiście aktualną p.r. utrzymuje jedna na dziesięć, bo i po co? Ludzie zbierali po spółkach po pięć stów mandatu, aż naczelnikowi domknął się budżet, po czym przestali, bo naczelnik, jak wspomniałem, ludzki pan był. I wszyscy byli szczęśliwi.
Działa to też oczywiście w drugą stronę: nie przejesz budżetu? Nie ma problemu, za rok ci go obetniemy.
Dlatego darowane pieniądze – we wszelkiej formie – to ZUO. Mniejsze, większe, ale ZUO.
btw. Gratuluję.
Co prawda, to prawda. Nawiasem mówiąc, urząd zarabiający na grzywnach i mandatach to również patologia – z tego samego powodu, o którym pisałem w ostatnim akapicie notki. Gdyby to ode mnie zależało, urzędy miałyby zakaz zarabiania na czymkolwiek (poza jakimiś nadprogramowymi usługami, które generują znaczne dodatkowe koszty), ale co zrobić z patologią pt. „nie przejesz budżetu, to za rok obetniemy”, pomysłu nie mam. Poza oczywiście takim, żeby decydentami zostawali ludzie uczciwi i rozumni – ale jako racjonalista, w cuda nie wierzę…
Tak jest wszędzie. Cokolwiek chcesz załatwić- płać. Moim zdaniem nasze państwo to tylko fikcja. Po prostu nie działa, a jeśli działa, to ledwo zipie. Przede wszystkim nie ma na celu dobra swoich obywateli. W tej całej biurokracji nie ma w ogóle dobrej woli.
@torero, myślisz, że te opłaty urząd sam wymyśla? Ja myślę, że to ustawowo i to nie jest żaden wymysł urzędu, tylko ustawodawcy…
@cichy, ja i tak jestem pod wrażeniem, że wszystko załatwiałeś „od ręki”. Że po tygodniu się nie okazywało, że coś tam, że brakuje, że problemy :D. Chociaż jedną kartkę A4 może dałoby się drukować od ręki? ;)
Haha, doskonały wpis. Sama prawda ;) Pozwolę sobie na małą autoreklamę, ale pod temat: też się niedawno zmagałem z polskim betonem urzędniczym, oto efekty: https://xpil.eu/rzepka/