Przedwczorajszy wyrok na Urbana, wyceniający publikację widocznego obok obrazka na 120 tysięcy złotych kary, niewątpliwie zajmie poczesne miejsce w historii polskiego oszołomstwa, z przyczyn oczywistych. Przy okazji warto jednak wyjaśnić jedną nieoczywistą kwestię, z której mało kto zdaje sobie sprawę.
Mianowicie: wbrew powszechnemu mniemaniu, obraza uczuć religijnych nie jest w Polsce karalna.
Serio. Zerknijmy bowiem na artykuł 196 Kodeksu Karnego, na podstawie którego zapadł wspomniany wyrok:
Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
Zwróćmy uwagę: karane jest nie obrażanie uczuć religijnych samo w sobie, tylko znieważanie przedmiotu czci religijnej lub miejsca obrzędów (co ciekawe, tylko publicznego – co by oznaczało, że prywatne miejsca odprawiania obrzędów już można znieważać bezkarnie). Innymi słowy, obrażać uczucia można do woli, byle tylko nie znieważyć przy tym przedmiotu lub miejsca.
Artykuł ten byłby więc najzupełniej sensowny, gdyby go interpretować zgodnie ze zdrowym rozsądkiem – jako zakaz czynów tylko takiego rodzaju, jak profanacja ołtarza, świętej figury czy kapliczki, a nie obrazoburczych wypowiedzi. W Polsce jednak zdrowy rozsądek ma się kiepsko (a jego obraza bynajmniej nie jest karalna), więc przepis notorycznie ulega nadinterpretacjom do granic absurdu – jak w przypadku pamiętnych słów Dody o „facetach naprutych ziołami”, znieważających anonimowych autorów Biblii, którzy przedmiotem kultu jako tacy nie są.
(No, przynajmniej nie byli w czasach, kiedy chodziłem na religię – ale biorąc pod uwagę, jak „stałe i niezmienne” są zasady Kościoła, nie mogę wykluczyć, że od tamtej pory coś się w tej kwestii zmieniło, więc być może jestem tu w błędzie.)
Wyrok na Dodę miał jednak przynajmniej tyle sensu, że jej wypowiedź faktycznie dało się uznać za zniewagę – tymczasem przypadek Urbana nie spełnia nawet tego podstawowego wymogu. Spójrzmy bowiem jeszcze raz na ten obrazek: gdzie tu właściwie jest jakaś zniewaga? Zdziwiony wyraz twarzy i przekreślenie można uznać za kpinę – ale żeby od razu zniewagę? Zróbmy prościutki eksperyment myślowy: gdyby sportretować w analogiczny sposób jakąś realną osobę publiczną (Urbana, Dodę, Dudę, Tuska) – czy ta osoba miałaby jakiekolwiek szanse wygrać proces o zniesławienie? Pytanie czysto retoryczne, nikt przytomny nawet by nie widział powodu do wytaczania procesu.
Być może obrazek jest bluźnierczy – nie wiem, nie znam się, nie wyrokuję – ale bluźnierstwo nie jest w Polsce zakazane. Wyrok jest więc nie tylko cenzorski, nie tylko ekstremalnie niewspółmierny do ewentualnego przewinienia (sześć obrażonych osób! „Fakt” dostał kiedyś raptem dwa razy większą grzywnę za zdjęcie zgwałconej dziewczyny na pierwszej stronie gazety!), ale w ogóle pozbawiony jakichkolwiek podstaw. Nie wyobrażam sobie zatem, żeby to kuriozum ostało się w apelacji – ale niesmak pozostanie jeszcze długo.
A sędzia, jeśli jest wierzący (sądząc po wyroku, pewnie tak, ale nigdy nie wiadomo, wszak żyjemy w krainie absurdu), to powinien się jeszcze zastanowić, czy uznając Jezusa za przedmiot kultu, sam go niechcący nie znieważył…
Komentarze
Sprawa jest niestety jeszcze prostsza: wystarczy zajrzeć do Wikipedii, żeby dowiedzieć się, że ów sędzia jest członkiem Ruchu Kontroli Wyborów – organizacji powołanej przez pisowskich ultrasow przed ostatnimi wyborami, na której czele stoi na wpół obłąkany tropiciel agentów, „ubeckich dzieci” i spisków – niejaki Targalski. Jaki pan, taki kram.
Totalnie umknęła mi ta afera!
Nie zauważyłam tej afery, ale na temat obrazy „uczuć religijnych” czy nawet przedmiotów kultu mam swoje osobliwe zdanie. Jeśli żyjemy w państwie demokratycznym i w wolności słowa, to powiedzieć można wszystko i dotyczy to każdego. Jeśli zaś chodzi o przedmioty czci, to w ogóle nie powinno ich być, bo nie mamy czcić (wg Biblii) przedmiotów, a żywego Boga – obraz powyżej w ogóle nie przedstawia Jezusa – bo też nikt z nas nie wie, jak naprawdę wyglądał, a nawet jeśli by tak uznać, to nie obrazy mamy czcić.
Opublikować przekreślone zdjęcie zdziwionej osoby publicznej to jedno. Ja się zastanawiam – a co gdyby ktoś opublikował skreślone zdjęcie zdziwionej mnie? Byłoby to komiczne, absurdalne i bez sensu. Że co – zakaz dziwienia się? Też tego totalnie nie rozumiem. Wydaje mi się, że to był tylko pretekst. Urban od dawna publikował obrazoburcze treści i część oburzonych prawdopodobnie już miała go dość, więc znaleźli sobie sposób aby go chociaż na chwilę uciszyć, a przynajmniej ukarać. Teraz pytanie brzmi: czy nie osiągnięto przez to efektu odwrotnego, jako że ten wyrok na pewno zapisze się na dłużej w historii polskiego absurdu, oczywiście przynosząc Urbanowi dodatkowy rozgłos.
To ja podrzucę pewną myśl.
Postać Jezusa przedstawiona na rysunku jest przedmiotem kultu – jest to upowszechniony wizerunek symboliczny, bo nie przedstawiający prawdziwej osoby (Jezus mógł i pewnie wyglądał zupełnie inaczej ) w dodatku zawierający kolejny religijny element symboliczny, czyli Serce Jezusa.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Serce_Jezusa
Te elementy zostały w gruncie rzeczy sprofanowane.
Piszę to jako ateista, który uważa, że powinien istnieć surowo przestrzegany rozdział państwa od kościoła, który w pierwszej chwili uznał ten wyrok za absurdalny. Ale po przeczytaniu tego wpisu i poświęceniu chwili na zastanowienie, dochodzę do wniosku, że wcale nie musi być taki znowu bezpodstawny.
Ale na czym polega ta profanacja – na znaku zakazu?
Profanacja to przeniesienie czegoś ze sfery sakrum (czyli religijnej) do sfery profanum (codzienności), czyli jeśli wizerunek Jezusa jest częścią owej sfery religijnej (a jest), a ty go wykorzystasz, nawet bez przerabiania, do czegoś zupełnie codziennego, jak na przykład nadrukujesz na ścierkę do naczyń, albo na majtki, to przeniesiesz go do sfery profanum, czyli świeckiej.
Ten wizerunek Jezusa został swobodnie wykorzystany do czegoś niereligijnego, przerobiony by służyć jako jakiś komentarz artystyczny, więc został de facto sprofanowany.
Ale prawo nie zabrania profanacji w sensie religijnym (pod takową podpadałby zresztą praktycznie każdy wizerunek Jezusa w jakimkolwiek niereligijnym medium), tylko znieważania.
Znieważenie to jest termin prawniczy w tym przypadku i oznacza coś konkretnego w prawie. Ja przyrównuję to sobie do profanacji, bo tak jest mi łatwiej. profanacja=znieważenie.
Oczywiście nie każda profanacja byłaby pewnie karalna w takim przypadku, ale można spróbować wyobrazić sobie, czy przedmiot znieważony/sprofanowany może być w takiej formie dalej wykorzystany jako przedmiot religijny.
Jak ktoś weźmie obrazek z Jezusem i będzie używał jako podstawki pod talerz w restauracji(żeby było publicznie), to sprofanuje go i może nawet znieważy- ale można nadal używać go do celów religijnych. Jak domaluje mu się okulary, to już trochę gorzej.
Ale to jest podejście tego gościa z dowcipu, który szuka zgubionych kluczy nie tam, gdzie ich zgubił, tylko pod latarnią, bo tam jaśniej. Nie każde znieważenie jest profanacją i nie każda profanacja jest znieważeniem, więc nie można tu stawiać znaku równości. Prawo zakazuje wyłącznie znieważania i tego się trzymajmy, a profanacji w sensie religijnym do tego nie mieszajmy.
Czyli uważasz, że profanacja to nie znieważenie?
Chodziło mi o ułatwienie sobie, bo skoro profanacja jest znieważeniem (a tak uważam), to łatwiej mi ustalić, czy dana czynność była profanacją, niż znieważeniem. W prawie znieważenie to konkretne wykroczenie, mające konkretną definicję. Tylko jak szukałem co to oznacza, to wychodzi masło-maślane, bo znieważenie jest wtedy, gdy kogoś się znieważy, a znieważenie nie ma jasnej definicji.
Profanacja w rozumieniu takim jakie podałeś w komentarzu numer 7, nie jest tożsama ze znieważeniem. Domalowanie okularów, które podałeś jako przykład, może być profanacją, ale za znieważenie trudno je uznać.
Sam akt profanacji jest już zniewagą.
Nie, nie jest. Tzn. może jest z punktu widzenia religii, ale z potocznie rozumianą zniewagą nie musi mieć to nic wspólnego.
Właśnie o to chodzi, że z punktu widzenia religii jest.
Pewne rzeczy są objęte szczególną ochroną ze względu na uczucia, które wzbudzają. Podobnie jest z symbolami narodowymi. Domaluj orłu na godle okulary i nawet ja mogę się poczuć urażony, bo uznam, że znieważyłeś godło mojego kraju. Niby tylko okulary, ale odebrałeś powagę symbolu.
Ale punkt widzenia religii nie może być punktem widzenia prawa. Zdanie "Bóg nie istnieje" też jest dla niektórych wierzących bolesne – czy konsekwentnie należałoby je uznać za zniewagę, bo oni tak uważają? Uczucia wielu ludzi bywają ekstremalnie wrażliwe i kierowanie się ich subiektywnym poczuciem zniewagi to prosta droga do cenzurowania wszystkiego, co komukolwiek może się nie podobać.
Sam przytoczyłeś brzmienie artykułu, który odnosi się do tej sytuacji „Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej(…)”. Oczywiste jest, że nie chodzi o wszelkie formy obrażania uczuć religijnych, szczególnie przez wypowiadanie opinii; ani czyjś subiektywny odbiór uczuciowy, tylko konkretne działania. Próbuję przedstawić ci punkt widzenia, według którego ten rysunek dokładnie to zrobił i wyrok wcale nie jest taki absurdalny w świetle prawa.
Podejrzewam, że gdyby na tym rysunku był sam długowłosy facet, który przypominałby Jezusa, ale nie miałby na piersi Gorejącego Serca Jezusa, czyli znak, który jednoznacznie identyfikuje go jako symbol religijny, to sprawa byłaby inna.
Sprawa jest o tyle ciekawa, że sam się zastanawiam gdzie przebiega granica. Czy sztuka, czy film, wykorzystujące owe symbole, ukazujące je w niekorzystnym świetle, czy też przerabiające, też powinny być rozpatrywane w ten sposób? Gdybym nakręcił film fabularny, w którym ktoś oddaje mocz na godło Polski, byłbym winny znieważenia symbolu narodowego? Czy może zależałoby to od wymowy filmu? A horror z satanistami, którzy profanują symbole religijne?
Podejrzewam, że na tym polega bycie sędzią – na interpretacji i stosowaniu prawa, które z jednej strony daje możliwość bronić czyichś praw, a z drugiej nie może być zawsze stosowane dosłownie jak w programie komputerowym, bo byłoby nieżyciowe.
A nie powinna być. Znieważenie powinno oznaczać to samo, niezależnie czy mówimy o Jezusie, czy o Kowalskim. Rozróżnienie, jakie sugerujesz, to już nadinterpretacja przepisu i szerokie otwieranie drzwi dla manipulacji prawem.
Po pierwsze nie rozumiesz mnie, bo chodzi o to, że jeśli na rysunku byłby Jezus, czyli postać historyczna, osoba, a nie jednoznacznie symbol religijny, to pewnie sprawa nie skończyłaby się w taki sposób.
A to co piszesz każe mi sądzić, że uważasz, że symbol religijny (i prawdopodobnie, idąc tym tropem dalej – państwowy) powinien być traktowany na równi z człowiekiem. Bo na razie to są 3 różne artykuły i inaczej rozpatruje się znieważenie osoby, inaczej symbolu.
Prawo jest po to, żeby niejako kontrolować społeczeństwo i zapobiegać konfliktom. Nie jest zbiorem zasad uniwersalnie sprawiedliwych, jedynie takich, które pozwalają wprowadzić porządek i przez ogół postrzegane są jako sprawiedliwe, albo przynajmniej akceptowalne.
Trochę jak z rodzicem wprowadzającym jakąś zasadę, żeby dzieci się nie biły, nawet jeśli jedno z tych dzieci jest przewrażliwione.
Nikomu nie przyjdzie nic dobrego z tego, że ludzie wyznający religie będą czuli, że bezkarnie znieważa się ważne dla nich symbole, a drugiej stronie ciężko na tym coś specjalnego zyskać.
Więc prawo mówi: dorośnij i nie pluj na kwiatki, skoro siostra przez to płacze, bo dostaniesz klapsa.
Ale jeśli siostra płacze ze skrajnie błahych powodów, to może coś jest nie tak i należałoby pójść z nią do psychologa, zamiast bezmyślnie się do niej dostosowywać? Pozostając przy wspomnianym obrazku – był on drukowany w "Nie" dziesiątki razy przez kilkanaście lat i przez ten czas widziało go co najmniej kilkaset tysięcy ludzi (wśród nich z pewnością wielu katolików), którzy nie dostrzegli w nim żadnej zniewagi (jak twierdził Urban w sądzie, redakcja nigdy nie dostała literalnie ani jednego listu czy telefonu od czytelnika obrażonego tym rysunkiem) – i dopiero po tych kilkunastu latach w końcu znalazł się ktoś, kto celowo kupił gazetę, żeby dać się obrazić i złożyć pozew (pozostałe pięć osób obraziło się za pośrednictwem tej pierwszej). To nie jest sytuacja, w której przez obrazek wybuchły zamieszki czy choćby powszechne oburzenie – to jest sytuacja, w której z dużym trudem znalazło się paru nadwrażliwców w czterdziestomilionowym kraju. Czy ich dobre samopoczucie powinno przeważać nad wolnością słowa dla reszty?
Idź z dzieckiem do psychologa, owszem. Ale w międzyczasie nadal zabronisz rodzeństwu ją drażnić.
Prawo służy społeczeństwu. Zmień, wyedukuj społeczeństwo, to zmieni się prawo.
Uważasz, że jesteśmy już na tym etapie?
Skoro miażdżąca większość społeczeństwa nie ma z omawianym obrazkiem żadnego problemu, to uważam, że jesteśmy. Społeczeństwo nigdy nie zmieni się tak, żeby w całym kraju nie znalazł się ani jeden obrażalski, ale już obecnie stanowią oni mikroskopijny margines.