Piszę to w czasie, kiedy teoretycznie powinna trwać cisza wyborcza, więc trochę ryzykuję. Niby PKW oświadczyła, że cisza wyborcza nie obowiązuje, ale ani już nie wiem, jaką właściwie to oświadczenie ma moc prawną, ani już nie mam cienia złudzeń, że żyję w państwie prawa.
Odwołanie jutrzejszych wyborów nastąpiło przecież bez żadnego trybu, bez choćby pozorowania jakichś podstaw prawnych – ot, dwóch szeregowych posłów ogłosiło, że wybory się nie odbędą, bo nie. Tak po prostu. Nie było (i nadal nie ma) żadnej formalnej decyzji parlamentu, rządu, PKW, Sądu Najwyższego czy kogokolwiek – wybory są odwołane na gębę. I nawet bym się specjalnie nie zdziwił, gdyby dziś w nocy Kaczyński oznajmił, że z tą zmianą terminu tylko żartował i jednak jutro głosujemy. Wszystko jest już przecież możliwe w tym pierdolniku.
(Pardon my French, ale delikatniej nie można tego określić – gdybym to nazwał cyrkiem, obraziłbym cyrki, a gdybym to nazwał burdelem, obraziłbym burdele.)
Nocna zmiana terminu byłaby zresztą logicznym ukoronowaniem całej tej serii gwałtów na prawie – dramaturgia spektaklu, nawet jeśli ten spektakl to farsa, wymaga jakiejś kulminacji, czyli w tym przypadku gwałtu ze szczególnym okrucieństwem. Ale nie ma pośpiechu, kulminacja może równie dobrze nastąpić po drugim akcie, który wcale nie zapowiada się lepiej. Wybory korespondencyjne przecież w końcu przepchnęli (Gowin obiecuje nowelizację, ale chyba nie muszę mówić, co sądzę o tym bezkręgowcu i jego obietnicach), a jeśli sondaże zaczną pokazywać, że Duda nawet korespondencyjnie nie wygra, to albo czeka nas dalsze odkładanie terminu, albo inne ostentacyjne gwałty na prawie, żeby w razie niesłusznego wyniku SN miał solidne podstawy do unieważnienia. Nie łudźmy się, uczciwej gry z tą bandą już nie będzie.
(Już po napisaniu tych słów zajrzałem zresztą do netu i okazało się, że PiS nadal rozważa wybory za dwa tygodnie – proszę, jak niewiele się pomyliłem.)
Co ciekawe, gdyby PiS zrobił to, co nakazywał zdrowy rozsądek, i ogłosił stan klęski żywiołowej w marcu czy kwietniu, by go znieść w ramach odmrażania gospodarki na początku maja, wybory mogłyby się odbyć całkowicie legalnie drugiego sierpnia, czyli raptem trzy tygodnie później niż według planu ogłoszonego we środę – bez tej całej wojenki, bez jakichkolwiek zawirowań, z wytrąceniem opozycji wszelkich kontrargumentów z rąk. I nie jest to pierwszy taki przypadek. Jak już wielokrotnie zauważali różni obserwatorzy, łamanie prawa przez PiS zwykle nie jest mu wcale potrzebne – kontrolę nad TK dało się uzyskać najzupełniej legalnie, reformować sądy dało się najzupełniej legalnie, nawet ograniczyć ich niezależność dałoby się z co najwyżej niewielkim naginaniem prawa – po co zatem to wszystko?
Ano rzecz w tym, że niszczenie państwa prawa nie jest środkiem, tylko celem – nie o to bowiem chodzi, że Kaczyńskiemu nie podobają się jakieś obecne zasady, tylko o to, że on nie chce mieć nad sobą żadnych zasad. Jedynym niepodważalnym prawem, jak w każdej dyktaturze, ma być jego słowo – a że oficjalnie zapisać tego w konstytucji nie można, trzeba do tego doprowadzić de facto, przyzwyczajając poddanych (bo obywateli w dyktaturze nie ma) do bezkarnego łamania prawa przez władzę, jak również tworząc chaos prawny przez sytuacje takie jak obecna z wyborami, gdzie rozwiązania zgodnego z prawem już po prostu nie ma i pozostaje wyłącznie rozstrzygnięcie polityczne.
Gdzie prawo nie działa, tam o wszystkim decyduje siła – i do takiego stanu konsekwentnie od pięciu lat zmierzamy.
Chciałbym to jakoś optymistycznie spuentować, ale nie da rady – wszystko wskazuje, że będzie wyłącznie gorzej. I to nie tylko gorzej niż teraz, ale pewnie i gorzej niż się spodziewamy. Przecież gdyby ktoś mi powiedział pięć lat temu, że następne wybory prezydenckie nie odbędą się w terminie, bo na trzy i pół dnia przed głosowaniem Kaczyński powie bez żadnego trybu, że nie, bo nie, to mimo swojej jednoznacznej opinii o PiS-ie uznałbym to za fantastykę – a gdyby ten ktoś jeszcze dodał, że reakcją opinii publicznej na ten fakt będzie wzruszenie ramion, z miejsca posłałbym takiego proroka do czubków…
Komentarze
Niestety widzę to podobnie – niestety, bo wierzę , że zarówno ja jak i Ty chcielibyśmy wierzyć, że jednak chodzi o coś innego, że w ogóle jest inaczej.
Moim zdaniem rządowi ( a konkretnie J.K.) chodzi o to, by Polska wyszła z Unii Europ., żeby już bezkarnie władza mogła robić, co chce czyli wprowadzić już oficjalnie dyktaturę.
Nadal boli mnie tylko 1 rzecz: że….”we, people” nie wierzymy w to, że to MY mamy tu największą siłę. Ile by policji nie posłali, ile wojska, to zwykłych ludzi jest najwięcej. To my możemy protestować i zablokować wszystko, – Wszystkich nas zamkną do więzienia? A my mamy to do siebie, ze się przyzwyczajamy…