Po rocznej przerwie spowodowanej pandemią bliżej nieokreślonymi zawirowaniami, nagroda literacka ArtRage wróciła do gry, w związku z czym ja również mogę wrócić do raczkującej tradycji recenzowania nominowanych książek w kolejności od subiektywnie najgorszej do równie subiektywnie najlepszej.
Kolejność należy oczywiście traktować z przymrużeniem oka, zwłaszcza że w tej edycji poziom był (z jednym wyjątkiem) naprawdę wyrównany i przez chwilę zastanawiałem się nawet, czy w ogóle nie zrezygnować z układania rankingu. Postanowiłem jednak trzymać się tradycji, nawet jeśli tylko dwuletniej.
Po kolei zatem:
8. Historie o ludziach z wolnego wybiegu (Sławomir Shuty)
To właśnie ten wyjątek, o którym wspominałem – zbiór krótkich historyjek, śmiesznych i inteligentnych jak polskie kabarety. Parę pierwszych jeszcze jako tako obleci, potem jednak robi się zupełnie dennie. Wypadałoby może napisać coś więcej, ale samo przypominanie sobie tego dzieła przekręca mi żenadometr, więc wyjątkowo odpuszczę sobie rozwijanie tematu. Nigdy zbyt wysoko Shutego nie oceniałem i po tym doświadczeniu widzę, że najzupełniej słusznie.
7. Projekt (Anna Sudoł)
Młodzi wykształceni z wielkiego miasta pracują w Instytucji (tak właśnie nazywanej) i realizują projekty. Czym się zajmuje Instytucja i na czym polegają projekty – tego się nie dowiemy. Treścią powieści są bowiem wyłącznie gierki bohaterów, rywalizujących o możliwość realizacji projektów lub/i kopiących wzajemnie pod sobą dołki – a tu mechanizmy są stare jak świat (a przynajmniej stare jak korporacje) i niezależne od branży.
Gierki niestety nie grzeszą wyrafinowaniem: ten naściemnia, tamten się podliże, siamten kogoś obgada – piętrowych intryg obmyślanych na kilka kroków do przodu tu nie uświadczymy. Podobnie z bohaterami: jeden w drugiego wycięte z papieru korpoludki, przemawiające tą samą nowomową i tak samo podchodzące do życia, różniące się głównie pozycją w systemie – a poza systemem nie istnieją. Także w tym sensie, że o większości postaci nie dowiadujemy się literalnie niczego, co by się nie wiązało z ich pracą – Instytucja to najwyraźniej jedyne, co się liczy w ich życiu, a może w ogóle cała jego treść.
Czyta się to zaskakująco dobrze, ale w pamięci mało co zostaje – książka, choć najgrubsza z nominowanych, niewiele tak naprawdę przekazuje, ograniczając się do banalnego i niezbyt odkrywczego opisu korporacyjnych gierek. Za dużo formy, za mało treści.
6. Od jednego Lucypera (Anna Dziewit-Meller)
Opowieść o trzech kobietach z trzech pokoleń jednej śląskiej rodziny – jak nietrudno zgadnąć, ciężko doświadczonej przez Historię, skutkiem czego życiorysy nieudane i naznaczone tragediami, których skutki pośrednio wpływają na kolejne pokolenia, w związku z czym trzeba się kiedyś w końcu zmierzyć z demonami przeszłości… I tak dalej.
Nie ukrywam, że nie przepadam za Rozliczeniami Z Trudną Historią (zwłaszcza gdy chodzi o XX-wieczną historię Polski, która już mi trochę uszami wychodzi), więc może jestem uprzedzony – ale zachwytów nad tą powieścią nijak nie rozumiem. Ani zbyt rozbudowanej fabuły tu nie ma, ani szczególnie ciekawych postaci, ani jakichś głębszych obserwacji – tyle, że ładnie napisane (choć niektóre narratorskie wywody, np. o aspiracjach kobiet po wojnie, brzmią jak wyjęte z artykułu w gazecie). Tak więc, podobnie jak z „Projektem” – czyta się to dobrze, ale w pamięci nie pozostaje.
5. Koniec świata, umyj okna (Agnieszka Jelonek)
Króciutkie (raptem kilkadziesiąt stron) studium depresji. Depresji nie polegającej na stereotypowym leżeniu i cierpieniu, tylko na daremnych próbach zapanowania nad swoją głową i wyciśnięcia z niej czegokolwiek pozytywnego. Opisane bez literackich fajerwerków, bez uderzania w wysokie tony, nawet bez większych emocji, językiem zupełnie prozaicznym, spokojnie i rzeczowo – ale z uczuciem i wyczuciem, które daje temu utworowi moc i pozwala jeśli nie zrozumieć, to przynajmniej poczuć problemy, z którymi zmaga się bohaterka.
Mikre rozmiary nie pozwalają historii na rozwinięcie skrzydeł (fabuła zresztą jest tu śladowa i stanowi tylko tło dla emocji), nie ma także miejsca na bardziej pogłębione analizy stanów umysłu; rzecz sprowadza się zatem do zacnej, ale tylko impresji na temat problemów psychicznych, co pozostawia lekki niedosyt.
4. Halny (Igor Jarek)
Drugi autor z Nowej Huty wśród nominowanych wypada bez porównania lepiej od Shutego – trzy historie o ludziach z wolnego wybiegu niższych sfer, wielkich przeżyć intelektualnych może nie dostarczają, ale wciągają jak należy. Historie, jakże by inaczej, z alkoholem i kryminałem w tle – tu wypadek samochodowy po pijaku, tam drobne porachunki, ówdzie handel trefnym towarem, wszędzie ludzkie dramaty, a w międzyczasie bicie i picie. Wszystko pisane prostym, żeby nie powiedzieć prostackim, ale soczystym językiem, doskonale oddającym klimat środowisk, w jakich obracają się bohaterowie.
Książka, jako jedyna z tegorocznej ósemki, została nominowana także do Nike – lekko mnie zaskoczyło, że akurat ta, ale szanuję.
3. Portrecista psów (Wojciech Chamier-Gliszczyński)
Tu również mamy kręgi kryminalne, ale z ciut wyższych, a przynajmniej bardziej wysublimowanych sfer – przekrętom i morderstwom nie towarzyszą więc serie wulgaryzmów, lecz kulturalne dyskusje o filozofii stojącej za zabójstwami czy estetyce śmierci. Żeby było ciekawiej, dodajmy, że tytułowy bohater zajmuje się fotografowaniem martwych psów, a główna bohaterka (zarazem narratorka) to seryjna morderczyni – aczkolwiek nie zabija dla przyjemności, tylko jako osoba pozbawiona zasad moralnych, uważa to po prostu za wygodny sposób rozwiązywania problemów. Których przy takim podejściu do życia oczywiście jej nie brakuje.
Pachnie makabreską, w praktyce jednak makabry tu prawie nie ma, zabójstwa następują zwykle poza kadrem, a i groteski tu mniej niż by sugerował powyższy opis – większość treści stanowią rozważania narratorki i dysputy filozoficzno-religijne. Wszystko to składa się na zdecydowanie najdziwniejszą z nominowanych książek. Jej sensu i przesłania wprawdzie nie zdołałem pojąć, ani nawet nie mam całkowitej pewności jego istnienia – ale i tak lekturę polecam bez wahania.
2. Przez (Zośka Papużanka)
Znowu bohaterem jest fotograf, ale tym razem normalny – przynajmniej w tym sensie, że nie specjalizuje się w martwych psach. Jego osobowość to już jednak inna sprawa: bohater wydaje się traktować cały świat jako zbiór obiektów do fotografowania, do wszystkiego podchodząc z psychopatycznym wyrachowaniem i wszystkich dookoła traktując przedmiotowo – nawet, a może raczej zwłaszcza, swoją żonę. Migawki z ich związku składają się zatem na panoramę przemocy psychicznej i bezrefleksyjnego krzywdzenia partnerki, która na swoje nieszczęście jest żywą osobą, a nie tylko obiektem do fotografowania.
Podobnie jak „Koniec świata, umyj okna”, powieść operuje prostymi środkami, subtelnie, bez efekciarstwa, a jednak z naprawdę dużą siłą wyrazu, nie pozwalającą przejść obojętnie wobec opisywanych wydarzeń. Pod niepozorną fasadą kryje się tu wysublimowana literatura, świetna warsztatowo, żywa i z duszą – no i z bardzo satysfakcjonującym zakończeniem. Czego chcieć więcej?
1. Cudze słowa (Wit Szostak)
Zamysł książki wyraża się w tytule: stanowi ona próbę przedstawienia człowieka za pomocą wyłącznie cudzych wspomnień o nim. Mamy więc siedmioro narratorów, snujących naprzemiennie swoje opowieści o bohaterze, którego o tyle trudno nazwać głównym, że „we własnej osobie” pojawia się dość rzadko – narracje, choć na nim skoncentrowane, nie ukazują go z tak bliska, jak to zwykle czyni literatura: relacje są niepełne, jego słowa przytaczane zwykle w mowie zależnej, dłuższych dialogów z jego udziałem ze świecą szukać, wiele szczegółów, choć zasygnalizowanych, pozostaje tajemnicą. Cóż, jak to w życiu.
Kim tak naprawdę jest bohater? Cóż, wiele mówi już samo jego imię: Benedykt, od łacińskiego bene dictum, czyli „dobrze powiedziane” – bardzo znaczące, skoro to postać ze słów stworzona. Kolejny sygnał to imiona narratorów: Weronika, Jan, Józef, Szymon, Magdalena, Jakub, Paweł – same biblijne, do tego Józef to jego ojciec, a Magdalena to niespełniona miłość. No i już pierwsze zdania książki brzmią: „Nie ma go tu. Był bogiem.” Metafora aż nazbyt czytelna.
Tylko co z niej właściwie wynika? Paraleli między losami Jezusa i Benedykta nie widać – owszem, ten drugi też cieszy się charyzmą i autorytetem, też gromadzi wokół siebie grupkę zapatrzonych w niego ludzi, też pozostaje generalnie niezrozumiany przez otoczenie, też ma zadatki na lidera sekty, gdyby był taką rolą zainteresowany – ale idzie przez życie zupełnie inną drogą. Czyżby autor chciał przez to powiedzieć, że Jezus w innych okolicznościach miałby inną historię? „Czy to my żyjemy życie, czy raczej życie żyje nas”, pyta w jednej ze scen Benedykt – może o to samo pyta autor?
Siła tej książki to niewątpliwie pisarski warsztat autora: każdy z bohaterów nie tylko odgrywa inną rolę, ale i operuje innym językiem, a stworzenie siedmiu wyrazistych stylów, rozpoznawalnych już w pierwszych zdaniach rozdziałów, to spore wyzwanie – któremu autor sprostał śpiewająco; zwłaszcza narracja Magdaleny to istna poezja, choć pisana prozą. Słabość natomiast – cóż, czegoś mi tu jednak brakuje. Duszy, życia, szczerości – jakkolwiek to nazwać. Przy całej wybitności i bogactwie form wyrazu, książka sprawia wrażenie pewnej pustki i sztuczności – „kościół bez Boga”, jak by to powiedział Mickiewicz. No ale czego innego oczekiwać po wspomnianych pierwszych zdaniach?
Podsumowując: jako się rzekło, poziom był w tym roku – z wyjątkiem nieszczęsnego Shutego – wyjątkowo wyrównany, jak również wyjątkowo wysoki. Rozrzut tematów i klimatów także nie pozostawia nic do życzenia. Krótko mówiąc, z trzech dotychczasowych edycji ta była zdecydowanie najlepsza – choć, o ironio, żadna książka nie zachwyciła mnie tak bardzo, jak najlepsze z poprzednich lat. Coś za coś. Niewątpliwie jednak ArtRage idzie w dobrym kierunku – i oby szedł tak dalej.
Komentarze
Żadnej z tych książek nie czytałam, ale kilka tytułów kojarzę.
Przez czytałem. Naprawdę fajna książka. Dobrze się ją czyta a autor wie, o czym pisze.