Cichy Fragles

skocz do treści

Przeczytane w 2012 #1

Dodane: 22 listopada 2012, w kategorii: Literatura

Jejku, ale mi się tego nazbierało – czytałem w tym roku sporo, a recenzowałem nie za wiele, no i się zrobiły spore zaległości, które trzeba będzie teraz ostrożnie dawkować, żeby nie przesadzić;-).

W dzisiejszym odcinku:

  • Opowiadania (Franz Kafka)
  • U mad? (Krzysztof Gonciarz)
  • Żywność i demokracja (Marcin Gerwin)
  • Izrael – Palestyna. Pokój czy święta wojna (Mario Vargas Llosa)
  • Ojciec odchodzi (Piotr Czerski)
  • Prawo Parkinsona (C. Northcote Parkinson)

Opowiadania (Franz Kafka)

Opowiadania | Franz Kafka

Mówienie tu o książce jest lekkim nadużyciem, bo tak naprawdę to kilka opowiadań niezależnie pościąganych z netu – ale zbiór o powyższej okładce zawiera prawie wszystkie niżej wymienione teksty, więc chyba mogę sobie na to nadużycie pozwolić.

Sprawozdanie dla Akademii: przemówienie wygłaszane przez uczłowieczonego szympansa (czyżby Tytus de Zoo?), traktujące o jego losach od chwili schwytania przez myśliwych, przez podróż statkiem do Europy, pierwsze próby naśladowania ludzkich czynności, następnie solidną edukację, aż do chwili obecnej, kiedy udało mu się osiągnąć „kulturę przeciętnego Europejczyka”, polegającą na noszeniu spodni, paleniu i piciu alkoholu. Historia satyryczna, ale i dająca do myślenia na temat różnic między człowiekiem i zwierzęciem – szczególnie gdy małpa deklaruje, że nie pożąda wolności, a ze swojego obecnego położenia (żywej atrakcji turystycznej) ani się nie cieszy, ani się nim nie martwi. Czemu zatem służyły jej starania? Pytanie, na które zapewne trzeba sobie odpowiedzieć samodzielnie.

Wyrok: krótki, ale zakręcony tekst o kupcu, który poza interesami zajmuje się także korespondencją ze starym przyjacielem (przed którym nie wiedzieć czemu ukrywa różne swoje sprawy, lub o nich kłamie) oraz opieką nad ciężko chorym, ale i mocno apodyktycznym ojcem. Nic niezwykłego, dopóki ów ojciec nie zacznie twierdzić, że ów przyjaciel wcale nie istnieje, że jest tylko wytworem chorej wyobraźni syna. A potem, że wręcz przeciwnie, że on sam z nim koresponduje, ujawniając mu to, co syn przemilcza… Typowo kafkowska sytuacja, chciałoby się powiedzieć;-).

Przemiana: młody urzędnik, mający na utrzymaniu rodziców i siostrę, pewnego ranka budzi się jako wielki robak – i mimo to ze wszystkich sił stara się jednak pójść do pracy (to się nazywa pracoholizm). Wysiłek spełza jednak na niczym, a przerażona rodzina woli raczej go uwięzić w pokoju, żeby nikt się o jego koszmarnym stanie nie dowiedział (postawa „co ludzie powiedzą” doprowadzona do ostatecznej granicy). Potem jest tylko gorzej – bohater jest coraz bardziej otwarcie traktowany jak robak i sam też powoli zaczyna się stosownie do tego zachowywać, mimo wciąż ludzkiego umysłu. Najsłynniejsze opowiadanie Kafki z nóg mnie wprawdzie nie zwaliło, ale poznać warto.

Głodomór i Kolonia karna wbrew pozorom mają ze sobą sporo wspólnego – w obu tekstach mamy przedstawiciela wymierającej i coraz mniej rozumianej sztuki, który jednak pozostaje jej wierny do końca, nawet za cenę samounicestwienia, choć trudno powiedzieć, by jego sztuka faktycznie na taką wierność zasługiwała. W pierwszym opowiadaniu jest nią bowiem pokazowe wielodniowe głodowanie, a w drugim – okrutne zabijanie ludzi za pomocą stworzonej do tego celu maszyny, będącej dumą tytułowej kolonii karnej. Tak ekstremalne przykłady każą nieco przychylniej spojrzeć na „normalnych” artystów;-).

List do ojca: autobiograficzne rozliczenie z autorytarnym ojcem, którego osobowość niewątpliwie wywarła ciężkie piętno na synu. Wywód brutalnie szczery, stawia też w nowym świetle opisany wyżej „Wyrok”, a wzmianki o siostrze sugerują, by również na „Przemianę” spojrzeć z innej strony. List mógłby jednak być krótszy, wiwisekcja rodzinnych relacji ciągnąca się przez kilkadziesiąt stron robi się męcząca, a nawet monotonna, bo ileż można. Rozumiem, że autor musiał to wszystko z siebie wyrzucić, ale na użytek publiki można się było trochę ograniczyć…

Ocena: 4+


U mad? (Krzysztof Gonciarz)

okładka

Skąd się biorą trolle? Dlaczego w sieci spotykamy ich tak dużo w porównaniu z realem? Dlaczego internetowe dyskusje tak często do niczego nie prowadzą? Na takie pytania próbuje odpowiedzieć ta książka. I odpowiada niewątpliwie prawidłowo, ale niespecjalnie odkrywczo – że brak kontaktu twarzą w twarz skutkuje osłabieniem empatii, że natura kontaktów w sieci sprzyja radykalizacji wypowiedzi i tak dalej. Dla początkujących internautów może to być przydatna lektura, ale stary wyjadacz, mający w dodatku jakieś pojęcie o psychologii, niczego nowego się nie dowie. Czyta się jednak lekko, łatwo i przyjemnie, więc strata czasu to też nie będzie.

Ocena: 4


Żywność i demokracja (Marcin Gerwin)

okładka (Polska Zielona Sieć)

Co te dwa słowa mają ze sobą wspólnego? Jak dowodzi książka, dużo więcej, niż by się mogło wydawać. Przynajmniej w biednych krajach, gdzie produkcja żywności to główna gałąź gospodarki, a dla większości mieszkańców stanowi ona także główną pozycję w domowym budżecie – od sytuacji w rolnictwie zależy więc praktycznie wszystko. Autor wzywa zatem do działań na rzecz poprawy tej sytuacji w Trzecim Świecie, czego trudno nie poprzeć, gdy jednak przejść do szczegółów, zaczynają się wątpliwości. Suwerenność żywnościowa, gospodarka lokalna, ekologiczne uprawy, demokracja bezpośrednia – szczytnych idei tu nie brakuje, ale przydałoby się czasem zejść na – nomen omen – ziemię i zastanowić się chociażby, czy to wszystko można ze sobą (i z dynamicznym rozwojem gospodarczym) pogodzić. Nie w idealnym modelu, tylko w realnie istniejącym afrykańskim kraju, bez świadomości ekologicznej i tradycji demokratycznych, z kulturą i mentalnością bardzo odległą od zachodniej.

Owszem, być może się da. Być może autor ma rację i zaraz po wprowadzeniu np. w Nigerii demokracji bezpośredniej tamtejsi rolnicy zgodnie postawią na małe ekologiczne uprawy, zamiast potencjalnie dużo bardziej zyskownej przemysłowej produkcji żywności, zatroszczą się o harmonijny rozwój społeczeństwa, stawią skuteczny opór bogatym koncernom i wszyscy (może poza właścicielami tych koncernów) będą szczęśliwi. Być może. Wypadałoby jednak przedstawić jakieś solidne argumenty za takim rozwojem wydarzeń, jak również zwrócić uwagę na potencjalne przeszkody, zamiast beztrosko przedstawiać swoją wizję w samych jasnych barwach, momentami w formie niemal agitki. Szkoda, bo ciekawych spostrzeżeń i pomysłów tu nie brakuje, autor niewątpliwie wie o czym pisze – tylko z chłodnym, obiektywnym spojrzeniem ma wyraźny problem.

Ocena: 4


Izrael – Palestyna. Pokój czy święta wojna (Mario Vargas Llosa)

okładka (Świat Książki)

Słynny powieściopisarz, laureat literackiego Nobla z 2010, tym razem dla odmiany popełnił zbiór reportaży i tekstów publicystycznych, na dodatek – w przeciwieństwie do reszty jego twórczości – zupełnie nic nie mających wspólnego z jego ojczyzną. Fani autora mogą go tu więc rozpoznać tylko po bezkompromisowym wsadzaniu kija w mrowisko. MVL, choć rozumie racje Izraela i potępia palestyński terroryzm, nie zostawia jednak na izraelskich władzach suchej nitki za ich politykę wobec Palestyńczyków, skazującą parę milionów ludzi na beznadziejną wegetację w tragicznych warunkach i bez poszanowania elementarnych praw człowieka – politykę prowadzoną z tym większym uporem, im bardziej widać jej bezsens. Nie brakuje również gorzkich słów pod adresem polityków i publicystów, którzy chętnie mylą krytykę Izraela z antysemityzmem (lub na odwrót), gdy to dla nich wygodne.

Brakuje natomiast jakiegoś błysku i niebanalnych spostrzeżeń – ani reportaże, ani publicystyka nie wznosi się na literackie wyżyny, niczym też nie zaskakuje. Ciężko byłoby mi w tej książce wskazać jakieś zdanie, z którym bym się nie zgadzał (choć bynajmniej nie jest to zbiór komunałów), ale równie ciężko wskazać coś, czego bym już nie słyszał fafnaście razy. Jeśli autor chciał powiedzieć coś nowego o konflikcie izraelsko-palestyńskim, chyba raczej powinien był napisać o tym powieść – idę o zakład, że efekt byłby dużo lepszy.

Ocena: 4

Inne tego autora: Ciotka Julia i skryba, za co MVL dostał Nobla, Lituma w Andach, Fonsito i księżyc


Ojciec odchodzi (Piotr Czerski)

okładka (Ha!art)

Wspomnienia z „dni, w których zatrzymał się świat”, czyli okresu tuż przed i po śmierci JP2. Dla autora świat się bynajmniej nie zatrzymał – nie płakał on po papieżu, lecz z mieszaniną irytacji i rozbawienia obserwował reakcje narodu na „wydarzenie pokoleniowe”. Dziennikarze bezmyślnie klepiący górnolotne frazesy, internauci wypisujący debilizmy w komentarzach („To najważniejsze wydarzenie w historii świata od śmierci Chrystusa!” – tylko błędów ortograficznych jakoś w tych cytatach brakuje), dewotki jednym okiem płaczące, a drugim łypiące złowrogo na bliźnich, licytacja na obietnice, kto co teraz zrobi dla papieża i z kim się pojedna, powszechna presja na przeżywanie i okazywanie żałoby – i tak dalej.

Bardzo jednostronny obraz, prawda? No niestety, autor idzie po linii najmniejszego oporu i nie próbuje nawet zasugerować istnienia ludzi przeżywających żałobę godnie, szczerze i świadomie – wszystko w tej minipowieści składa się na czarno-biały (a raczej jednolicie czarny) obraz wszechobecnej tępoty, hipokryzji i zachowań stadnych. Obraz utkany z faktów, które rzeczywiście miały miejsce i może nawet rzeczywiście wyznaczały standard – ale z całą pewnością na nich rzecz się nie kończyła. Szkoda, bo książka bardzo zgrabnie napisana, pełna lotnych fraz (kibolska przyśpiewka: „Chuj w dupę dla każdego, kto nie szanuje Ojca Świętego!”) i w wielu miejscach bezlitośnie punktująca ludzkie przywary. Oczekiwałem jednak więcej.

Książka w wersji elektronicznej jest dostępna za darmo na stronie autora.

Ocena: 4


Prawo Parkinsona (C. Northcote Parkinson)

Krótka książeczka opisująca z przymrużeniem oka patologie biurokracji i mechanizmy, które rozwojowi tych patologii sprzyjają, począwszy od prawideł jej rozrostu: urzędnik, który ma za dużo pracy, nie jest skłonny z nikim się nią dzielić, gdyż w ten sposób stałby się łatwiej zastępowalny, a to zagrażałoby to jego pozycji. Najlepiej zatem zatrudnić dwóch pomocników, którzy będą konkurować między sobą, a obowiązki rozdzielić między nich tak, żeby żaden nie ogarniał całości samodzielnie. Z kolei niedostatek ich kompetencji (tudzież zwykły brak zaufania) skutkuje tym, że zwierzchnik i tak musi kontrolować, poprawiać i zatwierdzać efekty ich pracy, więc roboty ma praktycznie tyle samo co przed ich zatrudnieniem – a to znak, że trzeba zatrudnić kolejnych, których pracę również będzie trzeba nadzorować… i tak dalej.

Efekty takiego postępowania znamy na licznych przykładach, ale chyba najbardziej efektownym z nich jest brytyjskie Ministerstwo Kolonii. Jak zauważa autor, w latach 1935-54 imperium straciło prawie wszystkie zamorskie posiadłości (m.in. Indie i spory kawałek Afryki), zostając z garstką rozsianych po świecie drobnych wysepek – w tym samym jednak czasie liczba urzędników zatrudnionych przez wspomniane ministerstwo… wzrosła prawie pięciokrotnie. Wypada pogratulować brytyjskim urzędnikom skuteczności w dbaniu o własny interes.

Autorowi natomiast wypada wytknąć, że mógł podejść do sprawy bardziej naukowo, zamiast pisać satyrę. Słusznych spostrzeżeń tu nie brakuje, ale często toną one pośród niewiele wnoszących anegdotek i humorystycznych opisów urzędniczego postępowania. Żeby to chociaż był humor, że boki zrywać – ale nic z tych rzeczy, przez całą lekturę ani razu się nie uśmiechnąłem. Przeczytać można, zwłaszcza że książka jest dostępna za darmo, np. tutaj (PDF) – ale szału nie ma.

Ocena: 4


Podobne wpisy