Cichy Fragles

skocz do treści

Wroniec (Jacek Dukaj)

Dodane: 3 lutego 2010, w kategorii: Literatura

Wroniec | Jacek Dukaj (Wydawnictwo Literackie)

Dukaj lubi zaskakiwać czytelników, ale tym razem zaskoczył szczególnie, praktycznie pod każdym względem. Pierwsze, co się rzuca w oczy, to objętość – znany miłośnik cegieł zrobił wyjątek i napisał miniaturkę. Niech nikogo nie zmyli te dwieście stron z okładem – z setkę stron zajmują ilustracje, a reszta jest napisana wielką czcionką i ze sporymi marginesami. Gdyby sformatować to tak jak „Lód”, wyszłoby góra 50 stron. Trochę niemiło, bo książka swoje kosztuje, a lektura raptem na jeden wieczór.

Ale mniejsza o objętość, bo to w sumie mało znacząca kwestia. Drugie zaskoczenie – Dukaj napisał bajkę? Taką niby dla dzieci? Ten Dukaj, który zwykle operuje na wysokim poziomie abstrakcji i mało kto potrafi za nim nadążyć, nagle pisze coś prostego, bez dysput filozoficznych i zdań wielokrotnie złożonych ciągnących się przez pół strony? Trudno uwierzyć, ale tak faktycznie jest – Dukaj rzeczywiście napisał coś zrozumiałego (i zapewne atrakcyjnego) dla, powiedzmy, dziesięciolatka. Kontrast z „Lodem” (i zresztą ze wszystkimi wcześniejszymi powieściami) uderzający.

Trzecie, już dużo późniejsze zaskoczenie – fabuła. Dukaj wielokrotnie narzekał na fantastów, że tworzą najbardziej odjechane światy tylko po to, żeby w nich umieszczać sztampowe fabułki, które mogłyby się rozgrywać gdziekolwiek, kiedykolwiek – tymczasem „Wroniec” to właśnie wzorcowy przykład tego grzechu. Akcja tej bajki mogłaby się z powodzeniem toczyć w świecie braci Grimm, na pustyni z tysiąca i jednej nocy, czy nawet dawno temu w odległej galaktyce – wystarczyłoby podmienić milipantów na imperialnych szturmowców, a Złomoty na roboty bojowe AT-AT, czy jak tam się nazywały te czworonogi. Stan wojenny? Jaki znowu stan wojenny? Ze stanu wojennego mamy tutaj tylko dekoracje, a historyjka jest uniwersalna i z rzeczywistością nie ma tak naprawdę nic wspólnego.

I bardzo dobrze zresztą, bo stan wojenny to jedno z tych wydarzeń historycznych, które już mi dawno bokiem wychodzą – ileż można słuchać tej odwiecznej jałowej dyskusji na temat „czy by weszli, czy nie weszli” i jeszcze bardziej jałowych sporów, czy Jaruzel chciał dobrze, czy wręcz przeciwnie. Na szczęście Dukaj w żadne polityczne spory się nie angażuje ani słowem. Najwyraźniej doszedł do słusznego wniosku, że nic nowego i sensownego już się w tym temacie powiedzieć nie da, więc lepiej wzorem Tarantino w „Bękartach wojny” pobawić się historią bez zobowiązań.

Pytanie tylko, czy z tej zabawy cokolwiek wynika, czy raczej jest to zabawa dla samej zabawy? Na oko historyjka oklepana do bólu – potwór porywa dzieciakowi rodzinę, dzieciak przemierza nieprzyjazny świat w jej poszukiwaniu, dociera do siedziby potwora… i tylko zakończenie niestandardowe, bo zamiast wielkiego starcia zakończonego zwycięstwem dobra nad złem mamy starcie tylko werbalne, zakończone nader niejednoznacznym wynikiem. Można by się tutaj na upartego dopatrywać aluzji do Okrągłego Stołu, ale ten trop wydaje mi się mocno naciągany.

Problem w tym, że innych tropów za bardzo nie widać. Można to jeszcze interpretować jako opowieść o sile słowa (Wroniec porwał Adasiowi ojca, bo ten Pisał, sam Adaś również Pisze, co pozwala mu oszukać sługusów Wrońca i stawić mu czoła), albo też – ze względu na zakończenie – jako opis zderzenia dziecięcej wyobraźni z twardą rzeczywistością. Ale i to brzmi jakoś niezbyt ambitnie jak na Dukaja. Można więc w ostateczności przyjąć, że autor postanowił sobie po prostu zakpić z krytyków, złośliwie pisząc bajkę bez podtekstów;-).

W kwestii oceny – cóż, czyta się to lekko, łatwo i przyjemnie (choć mniej więcej do połowy książki jest dość monotonnie: Adaś ucieka, gubi się, odnajduje, znowu ucieka, znowu się gubi…), trzeba też docenić język – neologizmów mamy zatrzęsienie, a co jeden, to genialniejszy: milipanci, pozycjoniści, maszyna-szarzyna, Bubeki, papratura, alkohochliki… Lem byłby dumny ze swojego ucznia – do poziomu „Dzienników gwiazdowych” czy „Bajek robotów” już naprawdę niedaleko. Bardzo mi się też spodobało dosłowne traktowanie przenośnych określeń: szpicel chodzi z wielką szpicą, suka to robot w kształcie psa, członki tworzą jedno wielkie ciało, podwójni agenci mówią podwójnie…

Ale mimo wszystko niedosyt pozostaje. Owszem, kwestia gustu, ale ja zdecydowanie wolę „tradycyjnego” Dukaja.

Ocena: 4+

Zobacz także: Lód


Komentarze

Podobne wpisy