Cichy Fragles

skocz do treści

Lód (Jacek Dukaj)

Dodane: 29 grudnia 2008, w kategorii: Literatura

Lód | Jacek Dukaj (Wydawnictwo Literackie)

Ostatnia powieść Dukaja wywołała sporo kontrowersji – bez wielkiej przesady można powiedzieć, że fani podzielili się na dwie grupy: jedni twierdzą, że to jego najlepsza powieść; drudzy, że najgorsza. Ja jednak do żadnej z tych grup się nie przyłączę – choć zdecydowanie bliżej mi do tej pierwszej. Książka jest bowiem bez wątpienia wybitna i – jak wszystkie powieści Dukaja – bardzo oryginalna.

Rzecz się dzieje w roku 1924 w świecie alternatywnym, gdzie uderzenie meteorytu tunguskiego miało dużo dalej idące skutki niż w „naszej” rzeczywistości. W miejscu uderzenia pojawiły się bowiem lodowe istoty (nazwane „lutymi”), które z czasem zamroziły Syberię i większość miast Rosji (lute z niewiadomych powodów chętniej pojawiają się w miastach, niż na pustkowiach) i wschodniej Europy. Nie na tym jednak polega oryginalność powieści – wszak światów alternatywnych mieliśmy już multum – lecz na tym, że zamrożenie dotyczy tu nie tylko przyrody, ale także historii. I nie chodzi tu tylko o to, że nie doszło do pierwszej wojny światowej i nadal mamy dziewiętnastowieczny porządek geopolityczny – lecz o to, że w świecie pod lodem ten porządek nie może ulec zmianie. Historia jest zamrożona jak najbardziej dosłownie.

Punktem wyjścia całej koncepcji jest pytanie – czy logika jest jedna, wieczna i niezmienna, czy też można nią manipulować? I odpowiedź – w świecie powieści logika ma swój materialny nośnik (zwany ćmieczą) i w zależności od jego występowania jest mniej lub bardziej rozmyta. W świecie lata panuje logika trójwartościowa – nic nie jest do końca pewne, między czernią i bielą mamy wiele odcieni szarości. W świecie zimy natomiast szarość prawie nie występuje, wszystko jest czarno-białe. W praktyce oznacza to, że nie sposób tam przekonująco skłamać, nie sposób zachowywać się wbrew swojej naturze, wszelkie rozmowy są krótkie i konkretne (przynajmniej teoretycznie, bo w praktyce autor się trochę zapomina i dialogi bywają „letnie”), zdrowi nie chorują, a chorzy nie zdrowieją – ale też ich stan się nie pogarsza.

Na odmiennej logice jednak się nie kończy. Pod wpływem lodu metale zmieniają swoje właściwości – pojawiają się nowe, nieznane dotąd surowce, jak tungetyt czy zimnazo, których charakterystyczną cechą jest wyjątkowa twardość i niezgodne z intuicją zachowanie – poddane wysokiej temperaturze lub uderzeniom nie rozgrzewają się, lecz schładzają. W efekcie na Syberii powstaje cały „zimny” przemysł, który zmienia ją w kraj bogaty i tętniący życiem, choć niebezpieczny – lute przemierzają go wzdłuż i wszerz, zmieniając w sopel lodu wszystko, do czego się zbliżą. Choć uważa się je za inteligentne istoty, nikt nie potrafi się z nimi porozumieć – chodzą jednak słuchy, że potrafi to niejaki Filip Gierosławski, który kilka lat temu zaginął podczas wyprawy do miejsca upadku meteorytu i od tamtej pory kilkakrotnie widziano, jak wędrował zamrożony…

Główny bohater powieści to syn wspomnianego Filipa, Benedykt Gierosławski. Dostaje on od Ministerstwa Zimy (bo takie już zdążyło w Rosji powstać) rozkaz, by udać się na Syberię i odnaleźć ojca. Chcąc nie chcąc podejmuje się tej misji i rusza w podróż Ekspresem Transsyberyjskim, w którym pozna wielu ciekawych ludzi, a my usłyszymy wiele ciekawych dialogów (właściwie to raczej dysput filozoficznych) o polityce, historii, logice, prawdzie i kłamstwie, o istnieniu bądź nieistnieniu przeszłości i przyszłości, a nawet o rosyjskiej duszy i polskiej buntowniczej naturze.

Dobra, starczy może tego streszczania, bo chyba już się trochę za bardzo rozpisałem. Przejdźmy wreszcie do rzeczy, czyli dlaczego powieść jest wybitna i dlaczego mimo wszystko nie idealna? Odpowiedź na pierwsze pytanie każdy fan Dukaja chyba zna – niezwykle bogata wyobraźnia i erudycja, jak również wspaniały język (w tym talent do neologizmów, które już przy pierwszym pojawieniu się w tekście rozumie się intuicyjnie, a później już nawet się ich nie zauważa), to jego znaki firmowe. W „Lodzie” dochodzą do tego głębokie rozważania o życiu, wszechświecie i całej reszcie, koncepcje filozoficzne (zarówno poważne, jak i całkowicie odjechane) sypią się jak z rękawa, a rozmaitych literackich perełek (typu opis zdarzenia, do którego nie doszło) nawet nie zliczę.

Odnośnie języka – warto dodać, że powieść jest napisana dziewiętnastowiecznym językiem, zgodnie z ówczesnymi zasadami ortografii i gramatyki – mowa jest więc o historji i idejach, które autor nam tłómaczy, sam jednakowoż pewnym ich implikacyj nie będąc. Generalnie zresztą dbałość o szczegóły jest godna podziwu – autor zadał sobie niemały trud dokładnego poznania realiów epoki i ówczesnych prądów intelektualnych, odtwarzając wszystko tak pieczołowicie, że książkę można śmiało postawić na półce między Prusem i Sienkiewiczem – choć wiem, że dla fantasty to cokolwiek dyskusyjny komplement;-).

No i wreszcie zniewalająca swoim realizmem wizja Lodu i wszystkiego, co się z nim wiąże – tak jak po lekturze „Innych pieśni” trudno było nie myśleć o wszystkim w kategoriach Formy, tak i po „Lodzie” ciężko wrócić do normalnego patrzenia na świat bez przywoływania książkowych pojęć i metodologii. Cóż, światy tworzone przez Dukaja są tak kompletne i szczegółowo dopracowane, że czasem naprawdę można zapomnieć, że fikcją są nie tylko opisane tam wydarzenia, ale i tamtejsza nauka.

Żeby jednak nie było za różowo, trzeba w końcu wspomnieć o minusach, bo niestety w „Lodzie” ich nie zabrakło. Po pierwsze, schematyzm. Już po raz trzeci z rzędu (po „Innych pieśniach” i „Perfekcyjnej niedoskonałości”) Dukaj serwuje nam opowieść o Polaku po przejściach, który podróżuje w towarzystwie silnej kobiety do Bardzo Dziwnego Miejsca, gdzie staje się Kimś, wplątuje się w wielką politykę, zostaje Naprawdę Kimś, odmienia świat i gdyby powieść się nie skończyła za wcześnie, zostałby pewnie jego władcą. Na poziomie szczegółów różnic oczywiście nie brakuje, nie ma tu takiej sytuacji jak z ww. powieściami, które fabularnie były do siebie bliźniaczo podobne niemal w każdym calu – ale i tak od autora tej klasy wypadałoby oczekiwać czegoś więcej niż powtarzania w kółko tego samego schematu, do którego zresztą nawet „Czarne Oceany” częściowo pasowały.

Po drugie – brak umiaru. Książka ma ponad tysiąc stron sporego formatu drobnym maczkiem i – z całym szacunkiem dla Dukaja – to jednak trochę za dużo. Podobnie jak autor uwielbiam cegły, ale ta wydaje się rozciągnięta ponad miarę – nie brakuje opinii, że dałoby się ją bezboleśnie skrócić o połowę. Sam tak radykalny nie jestem, ale 700-800 stron byłoby według mnie optymalne. Obecnie bowiem dłużyzn nie brakuje, a szczególnie zmęczył mnie fragment po przybyciu do Irkucka – po paruset stronach podróży Transsibem, podczas której w niespiesznym tempie poznawaliśmy kolejnych bohaterów (a każdy z własnymi poglądami na wszystko, które musiał przy jakiejś okazji wyłożyć), wypadałoby wreszcie trochę przyspieszyć akcję, a zamiast tego zwalnia ona jeszcze bardziej (czyżby lód zamrażał i fabułę?), a po jednej karuzeli postaci następuje druga, jeszcze większa, tak samo wypełniona prywatnymi filozofiami, które już jednak niewiele nowego wnoszą, bo tak naprawdę wszystko co ważne zostało już powiedziane w pociągu. Gdyby wyciąć z tej części ze sto stron, powieść zdecydowanie by na tym zyskała.

Po trzecie – proporcje. Akcja, która przez kilkaset stron ledwie pełza, by w końcu ruszyć z kopyta, jakby autor nagle się zorientował, że zaraz będzie tysiąc stron, a on ciągle w lesie. Zakończenie ucięte nożem w chwili, gdy robiło się naprawdę ciekawie, a rozwój wydarzeń wyglądał tak, jakby przed nami było jeszcze z pięćset stron. Eksploatowanie aż do znudzenia tematów Historji, Prawdy i Kłamstwa, a bardzo powierzchowne potraktowanie fizyki lodu, o której nie dowiadujemy się prawie nic, choć opisane w książce eksperymenty aż się proszą o kontynuację – skoro naukowcy stwierdzają doświadczalnie, że dostarczanie energii tungetytowi powoduje jego ochłodzenie, to czemu nikomu nie przyjdzie do głowy, by spróbować go ochłodzić do temperatury zera absolutnego i sprawdzić, co się wtedy stanie po próbie dalszego ochładzania? Dlaczego nie ma prawie nic o naturze antyświatła, będącego przecież tak wdzięcznym obiektem badań? Dlaczego nie ma słowa o sposobach formowania zimnaza, którego przecież przetapiać czy spawać nie można? Takich luk jest więcej i wywołuje to spory niedosyt.

Tytułem podsumowania – wbrew licznym krytykom „Lodu”, trzeba przyznać, że to prawdziwa uczta intelektualna i literacka, godna podziwu i zapadająca w pamięć na dużo dłużej niż trwa jej lektura (a trwa sporo – w moim przypadku równo miesiąc, a czytałem zawzięcie). Ale też wbrew wielu bezkrytycznym fanom trzeba przyznać, że ta uczta mogła być lepiej zorganizowana, a dania trochę zręczniej dobrane, bo chwilami wszystko to wydawało się wymykać gospodarzowi spod kontroli. Do pełni szczęścia zatem trochę zabrakło – ale tylko trochę. Nie ma więc co marudzić, tylko czekać na następną genialną powieść Dukaja. Byle tylko to czekanie nie trwało znowu trzy lata…

Ocena: 5+

Inne tego autora: Wroniec, Król bólu (#1, #2, #3), Portret nietoty, Science fiction, Starość aksolotla


Komentarze

Podobne wpisy