Cichy Fragles

skocz do treści

Trzy książki o przyszłości

Dodane: 3 kwietnia 2013, w kategorii: Literatura, Nauka

Leszek Kołakowski mawiał, że futurologia to oszustwo – przecież przyszłość to coś, co z definicji jeszcze nie istnieje, więc cóż to za nauka, która zajmuje się bytem nieistniejącym? Trzeba przyznać, że coś w tym jest, zwłaszcza biorąc pod uwagę wątpliwą skuteczność większości futurologów (pokażcie mi takiego, który przewidział internet albo komórki). Nie znaczy to jednak, że z futurologii nie ma żadnego pożytku. Nawet nietrafione prognozy bywają pouczające – warto je znać choćby po to, żeby wiedzieć, dlaczego były nietrafione i dlaczego mimo to w swoim czasie uznawano je za prawdopodobne. Zbiegiem okoliczności przeczytałem ostatnio w krótkim czasie aż trzy książki związane z tematem, w różny sposób i z różnych okresów (1970, 2004 i 2010), zatem aż się prosi o ich porównanie.

Szok przyszłości (Alvin Toffler)

okładka (Kurpisz)

Jeden z najsłynniejszych futurologów świata, znany przede wszystkim z „Trzeciej fali”, tu zajmuje się nie tyle przewidywaniem przyszłości, co analizą psychologicznych i socjologicznych efektów rosnącego tempa rozwoju. Pół wieku temu, gdy książka powstawała, tempo to nie było jeszcze tak zabójcze jak dzisiaj, jednak autor słusznie przewidywał, że postęp będzie w kolejnych dekadach tylko przyspieszać – a to sprawi, że coraz więcej ludzi coraz częściej będzie stawać w obliczu coraz szybszych i coraz trudniejszych do przewidzenia zmian, wywierających coraz większy wpływ na ich życie. Oznacza to narastającą niepewność jutra, jakiej dotychczas nie doświadczaliśmy: już nie tylko pracy nie możemy być pewni, ale także naszego otoczenia czy obyczajów, kształtowanych przez nowe technologie w sposób często nieprzewidywalny, a dla niektórych wręcz niezrozumiały.

Choć Toffler w 1970 nawet nie śnił o smartfonach czy serwisach społecznościowych, co do zasady przewidział „postępy postępu” nadspodziewanie trafnie – niemal wszystkie zjawiska przez niego zapowiadane możemy dziś obserwować na własne oczy: atomizacja społeczeństwa, rosnąca przepaść międzypokoleniowa, konieczność ciągłego podnoszenia kwalifikacji zawodowych (co i tak może nic nie dać, jeśli naszą pracę uda się zautomatyzować), głośne spory o przemiany obyczajowe i światopoglądowe, wreszcie powszechne poczucie, że niczego już na tym świecie nie można być pewnym (może oprócz śmierci i podatków) i coraz częstsze problemy natury psychologicznej na tym tle. Trzeba autorowi przyznać, że wykazał się nie lada dalekowzrocznością.

Niestety, w szczegółach już tak dobrze nie jest. Dla złagodzenia szoku przyszłości Toffler proponuje systematycznie przygotowywać ludzi na jej nadejście, sztucznie tworząc warunki, w jakich spodziewamy się wkrótce żyć – przykładowo, skoro w perspektywie paru dekad można się spodziewać rozpoczęcia kolonizacji dna oceanicznego i budowy podmorskich miast, to już dziś należy tworzyć ich namiastki, gdzie ludzie mogliby przybywać na „wycieczki w przyszłość”, aby się przekonać, jak wkrótce mogą wyglądać ich warunki życiowe. Z dzisiejszej perspektywy wiadomo, że gdyby tę propozycję zrealizować, oznaczałoby to, nomen omen, utopienie sporych pieniędzy w całkowicie niepotrzebnym przedsięwzięciu…

Jeszcze bardziej kuriozalnie brzmi inna propozycja – by odgórnie regulować tempo rozwoju, analizując możliwe skutki wprowadzenia jakiegoś wynalazku do powszechnego użycia i w zależności od wniosków odpowiednio hamując lub przyspieszając jego rozpowszechnianie. Pomijając już nawet o oczywiste skojarzenia, jakie budzi pomysł takiego centralnego sterowania – autor książki o przyspieszającym postępie naukowym nie wziął pod uwagę, że postęp może rozpędzić się tak bardzo, że rządy przestaną w ogóle nadążać z tworzeniem regulacji prawnych, nie mówiąc już o sprawowaniu bezpośredniej kontroli. Cóż za ironia.

Ocena: 4


Zatruta studnia (Edwin Bendyk)

okładka (W.A.B.)

Ta książka w sumie niewiele ma wspólnego z futurologią, za to dużo z „Szokiem przyszłości”, do którego parokrotnie odnosi się wprost, a wielokrotnie porusza te same kwestie – tylko już z przeciwnej perspektywy, gdyż niegdysiejsze prognozy stały się dzisiejszą rzeczywistością, a w niektórych przypadkach wręcz zaczynają powoli przechodzić do historii.

Bendyk przede wszystkim rozwija tezę Tofflera o rosnącej nieprzewidywalności, powodowanej zarówno przyspieszającym tempem rozwoju, jak i poziomem komplikacji problemów, z którymi mamy do czynienia. Wszystko to prowadzi do zmiany reguł gry, w której o przewadze decyduje już nie tyle prawidłowa konstrukcja struktur politycznych, gospodarczych czy społecznych, ile ich elastyczność i zdolność przystosowywania się do nieustannie zmieniających się warunków – według autora to przede wszystkim brak tej elastyczności doprowadził zarówno do upadku ZSRR, jak i zahamowania rozwoju Japonii. W obu przypadkach beneficjentami byli konkurujący z tymi państwami Amerykanie, którzy ciągłą zmienność mają we krwi, ale u progu nowego stulecia i oni dostali lekcję pokory, gdy rozpoczęli wojnę z terroryzmem i ich możliwości okazały się mocno ograniczone w starciu ze strukturą jeszcze nowszą – rozproszoną, na wzór internetu, pozbawioną centralnego węzła i przez to niemożliwą do rozbicia tradycyjnymi metodami.

Co gorsza, potencjalnie jeszcze trudniejszym (może nawet nierozwiązywalnym) problemem mogą się stać takie organizacje terrorystyczne jak Najwyższa Prawda, „wsławiona” atakiem z użyciem sarinu w tokijskim metrze. Islamscy terroryści przynajmniej mają jakieś sprecyzowane cele, które czynią ich (w pewnym zakresie) przewidywalnymi, natomiast sekta uprawiająca terror dla samego terroru nie poddaje się żadnym racjonalnym analizom i nie da się w żaden sposób przewidzieć jej działań, żeby im zapobiec. Dodatkowo terrorystom sprzyja możliwość wywołania wielkich ofiar skromnymi środkami (vide atak na WTC, do którego przeprowadzenia wystarczyły zwykłe noże do papieru), jak również podatność nowoczesnej infrastruktury (np. elektrycznej) na rozmyślne, odpowiednio zlokalizowane uszkodzenia, które mogą wywołać efekt domina. A terroryzm to przecież tylko jedno z wielu „rozproszonych” zagrożeń.

Krótko mówiąc, żyjemy dziś w świecie trwałej i nieusuwalnej niepewności, z licznymi problemami, których nie da się rozwiązać sprawdzonymi metodami, przez powołanie zespołu ekspertów i wdrożenie odpowiednich procedur. Oświeceniowe przekonanie, że wszystko można raz na zawsze racjonalnie zorganizować, u progu XXI wieku okazuje się z gruntu fałszywe – jesteśmy skazani na ciągłe eksperymentowanie i ewolucyjny pościg za ciągle zmieniającą się rzeczywistością. Innymi słowy, jak to lapidarnie ujmuje autor w zakończeniu: jesteśmy skazani na wolność.

Książka w formie elektronicznej jest dostępna za darmo na stronie autora.

Ocena: 4+


Future agenda (Tim Jones)

okładka (Infinite Ideas)

A tu dla odmiany mamy zbiór szczegółowych krótkoterminowych prognoz, opublikowanych w roku 2010, a sięgających 2020. Książka, choć sygnowana przez jednego autora, jest wynikiem współpracy wielu osób w ramach programu o tej samej nazwie, w ramach którego specjaliści i zwykli internauci z całego świata dyskutowali na kilkadziesiąt tematów, formułując masę przewidywań, które potem zostały zebrane do kupy i usystematyzowane. W efekcie dostaliśmy cztery „makro pewniki” (trwała nierównowaga demograficzna, narastające niedostatki surowców, przesunięcie się centrum światowej gospodarki do Azji i postępujące „usieciowienie” świata), a następnie 48 (!) pomniejszych prognoz oraz po dziesięć „kluczowych pytań” do rządów, organizacji pozarządowych i jednostek. Ilościowo wygląda to efektownie, pytanie tylko, czy za ilością idzie jakość?

No niestety, nie do końca. Pierwsza część (wspomniane cztery pewniki) prezentuje się bardzo dobrze, mamy tu solidną, pogłębioną analizę, widać gołym okiem pracę włożoną w analizę statystyk i wyciągnięcie wniosków, szczególnie w przypadku kwestii demograficznej, która notabene aż się prosi o osobny wpis (ech, to moje lenistwo). Potem jednak robi się dużo słabiej – pozostałe prognozy są już tylko krótko zarysowane, a zdecydowaną większość z nich trudno uznać za odkrywcze spostrzeżenia – im dłużej czytałem, tym częściej myślałem sobie „wszystko fajnie, ale powiedzcie mi w końcu coś, czego nie wiem”. Ostatnie rozdziały, podsumowujące całość, to już w ogóle banalna, nijaka publicystyka, kwalifikująca się do zapomnienia w minutę po przeczytaniu i pozostawiająca na koniec poczucie sporego rozczarowania po tak obiecującym początku.

Cóż, społecznościowe pisanie książki może i jest przyszłościowe, ale póki co zbiorowa mądrość internetu najwyraźniej nie jest w stanie zastąpić jednego tradycyjnego eksperta. Udało się tym sposobem stworzyć niezłe, dość bogate kompendium wiedzy, ale merytorycznie co najwyżej przeciętne. Chociaż kto wie, może w 2020 się okaże, że zawarte tu prognozy doskonale się sprawdzają i zawstydzają zwykłych futurologów? Pożyjemy, zobaczymy, jeszcze tylko siedem lat…

Ocena: 4-


Komentarze

Podobne wpisy