[tom 30 Lemowej Kolekcji]
Zbiór esejów publikowanych w latach 90-tych w PC Magazine, a potem zebranych w tomach „Tajemnica chińskiego pokoju” i „Bomba megabitowa”. Po miejscu publikacji nietrudno się domyślić tematyki – i owszem, o komputerach jest tu sporo, ale w wielu tekstach stanowią one tylko pretekst do rozważań o powiązanych problemach. Przede wszystkim o sztucznej inteligencji, która mimo gigantycznego wzrostu możliwości obliczeniowych komputerów była wówczas (i dziś zresztą nadal jest) tylko ciut mniej odległym marzeniem niż kilka dekad wcześniej, kiedy pierwszy raz zaczęto o jej stworzeniu poważnie myśleć. Autor nie ma złudzeń: na sztuczną inteligencję z prawdziwego zdarzenia jeszcze sobie długo poczekamy, skoro póki co przerasta nas nawet stworzenie sztucznego instynktu, którym może się pochwalić byle owad, a najpotężniejsze komputery świata ciągle jeszcze nie.
A nawet jak już się doczekamy, możemy zderzyć się z kolejnym problemem – sztuczny rozum może po prostu nie umieć się dogadać z rozumem naturalnym, jako inaczej zbudowany i wobec tego w inny sposób myślący. Tu oczywiście pojawia się wątpliwość: czy taki niepojmowalny dla nas rozum może w ogóle istnieć? Czy nasz sposób racjonalnego myślenia nie jest jedynym możliwym? Cóż, nigdy nie mieliśmy do czynienia z rozumem innym niż ludzki, więc nie mamy w tej kwestii żadnego punktu zaczepienia – i nie będziemy go mieć, dopóki tej sztucznej inteligencji nie stworzymy. Tu jednak wychodzi kolejny problem: skoro ta inteligencja może być dla nas niezrozumiała, w jaki sposób ją w ogóle rozpoznamy? Skąd będziemy wiedzieć, czy zbudowaliśmy nieludzki rozum, czy tylko dziwacznie funkcjonujący komputer? Czy w ogóle da się to rozstrzygnąć?
Pytania można mnożyć – ale nie przepisujmy tutaj książki, poza tym innych tematów też nie brakuje: biotechnologia, cybernetyka, wirtualna rzeczywistość, internet… Książka jest zresztą w dużej mierze ciągiem dalszym Summy Technologiae, na którą Lem co chwila zerka z dystansu trzydziestu lat, konfrontując swoje ówczesne przewidywania ze stanem faktycznym. Konfrontacja wypada różnie – jak to zwykle z futurologią bywa, pomyłki się zdarzały, ale wiele prognoz się sprawdziło, a realizacja innych wydaje się zbliżać, generalnie więc Lemowi należy się uznanie. Ale też mały przytyk za ustawiczne wtrącanie, niby od niechcenia: „jak przewidziałem 30 lat temu…” – gdyby ta fraza pojawiła się raz czy dwa, można by w to „niechcenie” uwierzyć, ale za dwudziestym razem już jakoś nie bardzo. Cóż, nie od dziś wiadomo, że Lem skromnością nie grzeszył.
Grzeszył natomiast, szczególnie na starość, zadufaniem w sobie i czarnowidztwem, co widać tu dość wyraźnie – szczególnie na temat internetu ciężko o dobre słowo (czyżby dlatego, że Lem go nie przewidział?), akcentowane są głównie zagrożenia i patologie (szczególnie wirusy, w rzeczywistości przecież będące raczej drugorzędnym problemem), a wiele opinii przyjmuje formę prawd objawionych, których autor nawet nie ma ochoty specjalnie uzasadniać. Liczne tekty są też przegadane i mało konkretne, rozjeżdżające się w zbiór luźnych refleksji – ten zarzut dotyczy głównie pierwszej części, może dlatego, że w „Bombie megabitowej” eseje są nieco krótsze, więc siłą rzeczy trzeba się w nich było bardziej streszczać.
Podsumowując, nie jest to zbiór tak dobry jak Sex wars, ale przeczytać warto – choć jeśli się już poznało inne zbiory esejów Lema, to niespodzianek za wiele tu się nie znajdzie, bo wiele tematów była już przez niego rozpracowanych gdzie indziej. Z drugiej strony, jeśli ktoś jest świeżo po lekturze „Summy…” i nie ma dosyć, to „Moloch” jako następna pozycja w kolejce będzie jak znalazł.
Ocena: 4 (Tajemnica chińskiego pokoju) i 4+ (Bomba megabitowa)
Komentarze
Z tego co kojarzę, to czas uaktualnić pogląd na sprawę…
Pogląd chętnie uaktualnię, jak tylko znajdę aktualizację;-).
No i jednak ja zweryfikowałem strzępki które spamiętałem. Wydawało mi się, że odtworzono działanie jakiegoś małego owada (kilka tysięcy neuronów). Tymczasem symulowano układy neuronów wielkości mózgu kota, ale oderwane od pierwowzoru. Żeby to dokładnie zrobić, trzeba najpierw mieć zmapowany pierwowzór. To jest robione dla muszki owocówki, ale mapa ma dopiero raptem 16000 neuronów, a biologiczny owad 100000.
Ale ale, zależnie od tego jak zdefiniujesz „sztuczny instynkt”, możliwe, że są na to wyniki starsze ode mnie ;)
Problem w tym, że Lem tego precyzyjnie nie zdefiniował – ale głównie chodziło właśnie o odtworzenie sposobu działania mózgu owada, czyli o „neuralną anatomię z wbudowanymi seriami pożądanych zachowań, skierowanych na pożądany i upatrzony cel”, przejawiającą w dążeniu do tego celu takie cechy jak „orientacja, rutyna, zręczność, biegłość i zmyślność”. Fakt, można to różnie interpretować i w sumie maszynek podchodzących pod te określenia pewnie by się parę znalazło.
No właśnie zastanawia mnie, czy taka Roomba ma już instynkt? Pasuje pod mniej więcej wszystkie te napisy, a ma jakieś 256 bajtów pamięci. Szkoda, że nie możemy już poprosić o klaryfikację…